Przejdź do treści

Podróż od kuchni po morzu głupstw

Tomasz Miłkowski pisze po premierze „M.G.” Demirskiego/Strzępki w „Dzienniku Trybuna”:

Premiera „M.G.” w stołecznym Teatrze Polskim wpisuje się w forsowną podróż po morzu polskich głupstw, jaką od lat prowadzą w swoim autorskim teatrze Monika Strzępka i Paweł Demirski.

Prowadzą ją ku przestrodze i uwadze, aby te głupstwa „nie zabliźniły się błoną podłości”. I choć całkiem inaczej niż Żeromski, bo częściej z nutą groteski, prześmiewczą i ironiczną patrzą na rzeczywistość niż nastrojony na serio autor Przedwiośnia, to trudno nie dostrzec w ich spektaklach tego samego zacięcia do tropienia zła, hipokryzji, lenistwa i pospolitego szkodnictwa.

Przed ośmioma laty ich spektakl

W imię Jakuba S.

w Teatrze Dramatycznym m.st. kończył się znamiennym ostrzeżeniem wyświetlanym na horyzoncie sceny: „Szela jest już w Jankach”. Warszawiakom nie trzeba było tego tłumaczyć: podstołeczne Janki, centrum handlowe z marketami i mrowiem pomniejszych sklepów i sklepików, graniczy ze stolicą, o żabi skok od centrum, choć czasem te kilkanaście kilometrów z Janek do Pałacu Kultury trzeba jechać prawie dwie godziny. Ale jednak niedaleko, toteż napis mialłsiłę ostrzeżenia. Szela w Jankach? Rewolucja za rogatkami? Strzeż się popleczniku reżimu, ludowy mściciel nadchodzi. ugniatać jak plastelina.

Szela jednak nie nadszedł, mimo że kosy, siekiery, widły, krew (sztuczna bo sztuczna, tak jak sztuczne są palce, obcinane na scenie z demonstracyjna teatralnością) to niewątpliwe znaki, że wścieka się polska ciemna dusza, rozczarowana rajem przyobiecanym. A że rozczarowana, widać na pierwszy rzut oka. Scena przedstawiała pobojowisko. Jakieś rozchwierutane sprzęty domowe, koślawe krzesła i stół, stara, ledwo zipiąca lodówka, zapadnięte drzwi do łazienki niczym czeluść do piekła, a wszystko tonęło w styropaniowej bieli kulek udających śnieg.

To był bardzo anarchiczny spektakl, nikogo nie sławił ani do niczego nie wzywał, a jednak czuło się tęsknotę za zmianą. Czy tak jak jest, musi być, pytali twórcy. Stawiali pytania żywe i najwyraźniej na ustach młodych, którzy na spektakl w Dramatycznym przybywali licznie, pożerając go oczami i uszami. Demirski i Strzępka trafili w czuły punkt, trącając strunę rozczarowania, a młodzi widzowie czuli, że to w ich imieniu rzeczywistość leży na deskach jak długa.

Trzy lata temu duet Strzępka/Demirski przyrządził w warszawskim Teatrze Polskim na podstawie powieści Twardocha

Król”

mocny spektakl o przemocy i pamięci. Główny bohater-narrator, starzejący się Jakub Szapiro, były bokser i gangster, zmagał się z przeszłością. Mieszały się mu fakty, ludzie, sytuacje, fantazje z rzeczywistością, samcza postawa macho z poczuciem niewybaczalnej winny. Opowieść o dwóch nieprzyjaznych Warszawach ostatnich lat epoki międzywojnia, polskiej i żydowskiej, ich dramatycznych związkach i obcości, wpleciona w gangsterską sagę i pajęczą sieć intryg, stała się elektryzującym spektaklem politycznym. To opowieść o nieprzezwyciężalnych podziałach klasowych i ideowych, o zmaganiach lewicy z prawicą, o pogardzie i samoobronie przerastającej w agresję, o przepastnych różnicach dzielących ultraprawicowe ugrupowania polskie, kombatantów bojówek PPS-u, organizacje syjonistyczne i gangi żydowskie.

Świetnie to zostało przyrządzone, począwszy od scenografii z zapracowaną obrotową sceną, odsłaniającą coraz to inne plany akcji, luksusowymi samochodami gangsterów i widowiskowymi zajściami ulicznymi, podczas których śpiewa się „Warszawiankę 1905”, powiewając czerwonym sztandarem. Powstał wybuchowy kolaż, w którym historia zadaje pytania współczesnym.

W najnowszym spektaklu Teatru Polskiego

M.G.”

Strzępka i Demirski wracają do naszej współczesności i znowu zadają przeklęte polskie pytania, „wynajmując” do tego zadania Magdę Gessler, podziwianą i znienawidzoną przez nieudaczników twórczynię „Kuchennych rewolucji”. To oczywiście postać sceniczna, choć z masowej wyobraźni wyjęta, którą sugestywnie przedstawia Eliza Borowska w bujnej blond peruce z lokami, z charakterystycznymi energicznymi ruchami głową i zdecydowanym sposobem artykulacji. Nie o naśladownictwo tu jednak idzie, choć to właśnie ono stanowi magnes skupiający uwagę widowni, ale o przewodnictwo. Kiedy bowiem gdzieś w polskim interiorze zdarza się wypadek, samochód dalej nie pojedzie, a Magda Gessler i jej asystentka (Marta Ojrzyńska) znajdą się w ciemnym lesie, bez dostępu do sieci, wyłoni się przed nimi Polska z dala od wielkich metropolii. Polska, w której kościół, knajpa sąsiadują z niepospolitych rozmiarów operą niemal w szczerym polu, otoczone lasem, który ciągnie się nie wiedzieć jak daleko. Wszyscy, jak się okaże, żyją tu osobno, a każdy przekonany, z jest burmistrzem albo nawet prezydentem. Nadęci i nijacy, powyjmowani z różnych literackich tradycji.

Dość spojrzeć na listę postaci scenicznych, jak je Paweł Demirski ponazywał, aby się przekonać, że trafiliśmy do krainy na pograniczu groteski, literatury i publicystyki. Listę tę otwiera „Matka Boska, jaką każdy by chciał mieć obok” (Grażyna Barszczewska) – bardzo jest zapracowana, wciąż wzywana okrzykiem „O, Matko Boska!”, pojawia się pełna wyrozumiałości, ale bez entuzjazmu. Mieszkańcy dziwnej osady to: „Kobieta w słowiańskim przykucu” (Marta Naradkiewicz), najwyraźniej przybyła z czeluści epizodu wiejskiego z „Ferdydurke”, zastraszona kelnerka miejscowej knajpy; „Gospodyni” (Katarzyna Strączek) i „Gospodarz” (Adama Cywka), rodem z „Wesela”, właściciele miejscowych knajp; Eliza Doolittle (Joanna Trzepiecińska), żona „Dyrektora oper, filharmonii i sal widowiskowo-sportowych”, awansowanego kombatanta ze styropianu (Jerzy Schejbal), który wybrał jej nowe nazwisko zaczerpnięte z „Pigmaliona” G.B. Shawa nie przypadkiem, bo żonę traktuje jak modelinę do formowania; „Rajowy” (Adam Biedrzycki), czyli miejscowy pleban, niemal zawsze otoczony przez ponętnych chłopców; „Zoomer” (Jakub Kordas), chłopak zatopiony w internecie, zbuntowany przeciw rodzicom, którzy „odebrali nam wszystkie słowa”; „Mężczyzna wewnątrz własnego marzenia” (Krzysztof Kwiatkowski), śniący o karierze kucharza nieudacznik; i wreszcie postać niejednoznaczna – „Burmistrz, Prezydent, tzw. Dobra Partia” (Paweł Tomaszewski), pełniący funkcję wszędobylskiego antreprenera. Wszyscy razem tworzą osobliwą kolekcję, wystawiając na próbę dobrodziejstwa demokracji i tzw. dobrej zmiany.

Premiera „M.G.” miała się odbyć w kwietniu ubiegłego roku, zapowiadana nawet jako musical (niewiele z tego muzycznego zamysłu się ostało), ale pandemia pokrzyżowała plany teatru. Wprawdzie epidemia nie stała się tematem spektaklu, nawet się o niej nie wspomina, ale atmosfera katastrofy jest widoczna. Nawet w scenografii. Umieszczona na obrotowej scenie kolumnada opery w pierwszym akcie jeszcze z dumą stoi, ale po przerwie już kilka kolumn leży jak po trzęsieniu ziemi, ruina zagląda bohaterom w oczy. Podobnie rzecz się ma z pizzerią Angello, która z miłej chatki przenosi do przyczepy kempingowej. Stabilność zastępuje prowizorka. Widać, że wszystko psieje. I prawdziwych talerzy brak.

Wyczekiwany spektakl Moniki Strzępki (reżyseria) i Pawła Demirskiego (tekst) portretuje stan wielkiego rozczarowania, jakie przynosi współczesna Polska, pozbawiona wyrazu, solidności i rozsądku. Inteligenckie fascynacje Gombrowiczem (jedna z najlepszych scen w spektaklu) okazują się nowym upupieniem, rezultatem powierzchownej lektury, która nijak ma się do rzeczywistości. Po trzydziestu latach od wielkiej zmiany ustrojowej okazuje się, że nie tak miało być, skoro państwa właściwie nie ma, są tylko „mili państwo” na widowni.

Pomysł, aby z pomocą figury Magdy Gessler dokonać lustracji Polski prowincjonalnej sprawdza się jako doskonały sposób na ujawnienie naszych niedoczynności i braków, którym nawet pełna dobrej woli Matka Boska (jak zawsze znakomita Grażyna Barszczewska) nie zdoła zapobiec.

Tomasz Miłkowski

M.G. Pawła Demirskiego, reż. Monika Strzępka, scenografia i kostiumy Arek Ślesiński, muz. Tomasz Sierajewski, choreografia Marta Ziółek, multimedia i światło Adam Zduńczyk i Jakub Lech, konsultacje wokalne Paulina Mączka-Michota, efekty pirotechniczne Tomasz Pałasz, Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana, premiera 19 lutego 2021.

[Fot. Magda Hueckel/Teatr Polski]

1 komentarz do “Podróż od kuchni po morzu głupstw”

  1. głupoty polskie dla miłego grosza
    lutego 22, 2021
    Pierwszy raz w tym roku i ze trzeci w pandemio-ściemie wpuścili mnie do teatru – na Karasia. Ktoś zapyta: a po co? Jak było? Proszę nie zadawać głupich pytań…
    Mimo niezaprzeczalnie dużej konkurencji to jednak najgłupsze z dzieł wszystkich Strzępki z Demirskim…
    Porażająca pustka tego tekstu – zbiorku tępych i otępiających kabarecikowych numerków i, tym razem, oszczędnych inwersji, wraca na dużą scenę Polskiego pod tytułem MG (że niby gastronomka Gessler) w celu skonsumowania honorarium.
    Seweryn (zascypiony bez kolejki) ze Struzikiem (osadzonym dożywotnio) wspomożony Glińskim (nie znającym się amatorze na posadzie) zapłacił – opozycja w symbiozie z rządem doi podatnika.
    Duecik kręci (podwójną obrotówką), puszcza dymy i ognie (w Szkole, której Strzępka na Reżyserii nie skończyła, mawiano, że jak nie masz pomysłu, to zadymiaj), kurwami i talerzami rzuca a krew leje z gutaperki. Monia rozpętując maszynerię inscenizacji demaskuje przewagę formy nad treścią i obnaża grafomanię męża: kompleks na kompleksie prowincjonalnym kompleksem pogania i słomę z butów odsłania.
    Nudno, bez sensu, ale z wygórowaną ambicją, że „to Polska właśnie”… A gówno prawda – to tylko KOMERCYJNE badziewie w starej dekoracji.
    P r o s t a c t w a i wulgarności – wizytówki lewackiego celebryctwa teatralnego – tutaj jakby mniej (duch Szyfmana, albo francuski palic Seweryna czuwał), ale sensu przez to ani dudu, ani kukuryku. Jeśli przez całe życie leciało się prymitywnym wygłupianiem, to nawet z Matką Boską Barszczewską (przynajmniej ją słychać) siebie się nie przeskoczy… Strzępki są tu niejako same w sobie: Tańce, hulanka, swawola; Ledwie karczmy nie rozwalą, Cha cha, chi chi, hejza, hola!
    Poza tym „występowywują” na ogół w perukach, nikt się nie rozbiera (choć bananem do slipek szpanuje).
    Na mieście plakatem hitlerjugend się reklamując wściekłym macicom figę pokazują:
    lewizna lewiźnie tyłek ślini… by sparafrazować Gombrowicza, którego tu, nie wiedzieć czemu wołają, nie żeby cokolwiek kapowali, tylko udają, że czytali.
    Recenzent kulinarny, Nowak Maciej, był zachwycony (?), Piotr (Nowy) Gruszczyński się nie wyeksplikował, choć z przebiegu czterech godzin poznać, że psychopata ministerialny Niedzielski nie ma powodu odmrażać i wznawiać. Bez takiego durnego teatru da się żyć i na kwarantannie, nawet Warszawce .
    Niektórym wyjdzie na zdrowie!
    jkz osobnyteatrosobny.blogspot.com

Leave a Reply to jkzCancel reply