Przejdź do treści

Pinkwart na czwartek: Wielkie oczy strachu

Wojciech Mann, komentując w telewizji aferę z piosenką Kazika w radiowej Trójce, powiedział, że jest ona przykładem drabiny strachu władzy. Na każdym szczebelku każdy się boi, że jakaś jego czynność lub brak czynności spowoduje gniew kogoś, stojącego szczebelek wyżej. A na najwyższym szczeblu drabiny stoi Jarosław Kaczyński, który może każdego stojącego niżej zepchnąć z drabiny, albo przynajmniej zrzucić kilka szczebli niżej. Od siebie dodam, że i on nie jest pozbawiony strachu, bo drabina jest wysoka i stoi niezbyt mocno na polskim gruncie. W dodatku, jeśli nawet ktoś uważa, że jest odpowiedzialny jedynie przed Bogiem i Historią, to obie te instancje muszą czasem śnić mu się po nocy, ubrane w togi sędziów Trybunału Stanu. Albo nawet zwykłego Sądu Okręgowego w Warszawie…

Jeśli motywacją do działania jest lęk, to sposobem działania jest straszenie. Polska drabina strachu bardziej przypomina łańcuch pokarmowy niż piramidę szczęścia. Mało kto przypuszcza, że wszyscy politycy, zależni od prezesa (a wydaje się, że od prezesa zależni są wszyscy polscy politycy, bez względu na to, czy zależność ta wynika z podporządkowania, czy przeciwstawiania się) ustawili się na drabinie z powodu chęci zaspokojenia podstawowych potrzeb fizjologicznych. Wejście do machiny rządzenia daje w pewien sposób gwarancję bezpieczeństwa: włos z głowy nie spadł oskarżanym o rozmaite przestępstwa ministrom z PiS-u podczas rządów PO, ale też nie słychać, żeby jakikolwiek minister z PO, wobec których obecna ekipa po przejęciu władzy wysuwała setki zarzutów kryminalnych – znalazł się przed trybunałem stanu czy przed sądem. Wyżej w piramidzie potrzeb Abrahama Maslowa znajduje się potrzeba miłości i przynależności. Ta realizowana jest raczej w zaciszu domowym i gabinetowym, a manifestowana publicznie jedynie w czasie kampanii wyborczych i podczas głosowań w Sejmie. Potrzeba szacunku i uznania, właściwa podobno każdemu człowiekowi, wśród obecnej nomenklatury ma charakter względny: szacunek mają okazywać osobniki, znajdujące się niżej w hierarchii drabiniastej, a uznanie – ci, co są wyżej. W zasadzie nawet struktura hierarchiczna może być całkowicie pominięta, pod warunkiem, że uznanie, a w każdym razie aprobatę lub choćby brak dezaprobaty – okaże ten, co zasiadł na najwyższej grzędzie. Na szczycie piramidy Maslowa znajduje się potrzeba samorealizacji, w tym estetycznej i poznawczej, posiadanie i osiąganie ambitnych celów i spełnianie swojego potencjału intelektualnego i fizycznego. Żeby przekonać się o tym, jak bardzo Maslow się mylił, wystarczy rzucić kilka nazwisk: Beata Szydło, Marek Suski, Jacek Sasin, Beata Kempa, Stanisław Piotrowicz, Julia Przyłębska… Innych nie wymieniam, jako że Maslow nie badał osób z ograniczoną samodzielnością psychiczną, będących pod wpływem nerwic czy uzależnionych od rozmaitych używek – od alkoholu po żądzę władzy.

Można się zastanawiać, jakiego rodzaju strach nie pozwala reagować na błędy czy wręcz głupotę przełożonych, które to posunięcia trzeba będzie tłumaczyć opinii publicznej „wyrywaniem z kontekstu”, niezrozumieniem, manipulacją czy po prostu zmieniać kolejnymi posunięciami, równie desperackimi. Czego się boją dorośli i nieźle umięśnieni (choć przeważnie w okolicach brzucha) mężczyźni i niegłupie na oko kobiety, że nie powiedzą w oczy, choćby i w cztery oczy, prezesowi, że jego pomysły są niekiedy głupie, bezprawne czy przeciwskuteczne? Przecież przeszło 70-letni inteligent z Żoliborza nie da im po pysku, nie przyłoży kulą, nie postawi przed plutonem egzekucyjnym, nie poszczuje kotem, czy nie odbierze konfitur. Może kazać wyrzucić panią wicepremier czy pana ministra z posady. Ale formalnie może to zrobić nie on, tylko premier, który przecież może mu się przeciwstawić, jeśli jest człowiekiem funkcjonującym normalnie i mającym świadomość, że jeśli przyklepie błędne czy głupie posunięcia szeregowego posła, to sam za to kiedyś beknie. Czy popierany przez partię rządzącą dyrektor szpitala, kurator oświaty, prokurator rejonowy ma świadomość, że Polska przetrwa i szeregowych posłów, i partię obecnie czy później rządzącą, a nawet drabinę strachu? Ci, którzy kierują się lękiem przed swoją władzą i chęcią przypodobania się jej – stracą po kolei: przyjaciół – bo zostaną im tylko wspólnicy, twarz – bo nie ma ceny, która pozwoliłaby na skuteczny przeszczep, w końcu i swoją osiągniętą wbrew kwalifikacjom pozycję zawodową. Czemu każdy z nich choć raz dziennie nie zanuci sobie piosneczki Jana Kaczmarka: Czego się boisz, głupi?

Strach ma wielkie oczy, to prawda. Jak wilk, który miał też wielkie uszy i wielkie zęby. Ale i on w końcu musiał tymi wielkimi oczami popatrzyć prosto w lufy dubeltówki gajowego. Jak się dobrze przyjrzeć – polityczne strachy skutecznie i z długotrwałym efektem działają tylko na polityczne wróble. A o strachu władzy przed nieuchronną rewolucją śpiewał przed laty pocieszająco tak lubiany przez obecnie rządzących artysta Kazik. Tylko że on apelował o to, by nie bał się pan Waldek. Może powinien teraz zmienić imię owego strachliwego polityka? Bo jak wiadomo – najgroźniej krzyczy, marszczy brew i przywołuje wielkie słowa ten, co ma największego cykora.

I wiecie co? Wcale mu się nie dziwię, że stojąc na szczycie tej drabiny strachu też trzęsie portkami. Ze szczytu można już tylko zejść w dół. Albo co gorsza – spaść, a nawet zostać strąconym przez drżących ze strachu lokatorów niższych szczebli.

Maciej Pinkwart

Leave a Reply