Przejdź do treści

Majówka z wyborną klasyką

Każdy może sobie zorganizować własny festiwal teatralny, korzystając z oferty pokazów, jakie organizują poszczególne sceny, a przede wszystkim z zasobów archiwalnych teleteatru. Ten „festiwal” zaprojektowal Tomasz Miłkowski:

Wprawdzie tylko niewielka część z ponad 5000 tysięcy zarejestrowanych tytułów trafiła do bezpłatnego obiegu za pośrednictwem VOD i Ninateki, a także Youtube, ale każdego dnia lista dostępnych spektakli powiększa się. Skoro teatry nadal zamknięte, to przynajmniej drzwi archiwum szerzej otwarte.

Sięgnąłem tylko do tych spektakli, które są powszechnie dostępne, głównie ze złotego okresu, kiedy produkcja teatralna telewizji publicznej przekraczała setkę widowisk rocznie. Bez szczególnych starań można zaplanować atrakcyjny tydzień z telewizyjną klasyką, spektakle mistrzowskie: Olgi Lipińskiej, Jerzego Antczaka, Adama Hanuszkiewicza, Jerzego Antczaka, Jerzego Gruzy, Andrzeja Wajdy i Kazimierza Kutza. Na majówkę, z konieczności bardziej domową niż wyjazdową, polecam siedem wybornych spektakli, créme de la créme polskiej szkoły teatru telewizji.

Tytułem wstępu – rzut oka na tradycję. U początku dziejów Teatru TV pojawili się artyści specyficznie telewizyjni (Hanuszkiewicz, Antczak, Lipińska, Gruza), którzy właśnie w telewizji kształtowali swój warsztat, równolegle parając się twórczością filmową lub teatralną czy estradową. Ciekawe, że linia podziału niekoniecznie wówczas przebiegała między zwolennikami „teatralności” i „filmowości”, dopiero później nasilił się konflikt między zwolennikami oka (obrazka) i ucha (literatury). Na początku, kiedy odpowiedzialność za kształt artystyczny Teatru TV spoczywała na barkach Adama Hanuszkiewicza (o doświadczeniu teatralnym) i potem Jerzego Antczaka (reżysera o skłonnościach filmowych), mimo wysokiej temperatury ówczesnej dyskusji, czym jest i czym być powinien Teatr TV, w gruncie rzeczy postawiono na aktora.

Odkrycie twarzy aktora, psychologicznego detalu to swego rodzaju kamień filozoficzny telewizyjnego teatru. To właśnie głosił Hanuszkiewicz: „Autentycznym bohaterem spektaklu telewizyjnego jest twarz człowieka”. I cokolwiek potem by się nie powiedziało czy nie odkryło, ta naczelna zasada zachowuje ważność do dzisiaj – w teatrze żywego planu kiepski czy drugorzędny aktor może się ukryć, schować za partnera czy roztopić w tle. W teatrze telewizji od razu to widać. Potwierdza tę opinie drugi z wielkich ojców-założycieli polskiego Teatru TV, czyli Jerzy Antczak, kiedy mówił; „Nie wiem, czy to, co prezentujemy na małym ekranie jest teatrem w pełnym tego słowa znaczeniu, albowiem poza aktorem nic, co prezentuje teatr TV nie jest podobne do teatru”. Oto ta pozornie wątła, ale przewodnia nić, którą wzmacniało nadto przekonanie o specyficznie intymnym adresie teatru telewizyjnego. Rzecz ciekawa, ale niezależnie od zmian języka, związanych przede wszystkim z postępem techniki zapisu i nowymi możliwościami formowania rzeczywistości wirtualnej, intuicje powstałe u zarania istnienia tej nowej formy widowiska zachowuało ważność.

Hanuszkiewicz nazwał Teatr TV teatrem adresowanym do jednego widza, a Gustaw Holoubek postulował, aby aktor grający w spektaklu telewizyjnym wyobrażał sobie, że mówi do jednego widza. Tę swoistą intymność podniósł do głównej zasady Kazimierz Kutz „Uważam – mówił – że tajemnicą i dobrodziejstwem telewizji jest jej romans z intymnością (…) drążenie tej warstwy psychologii, której nie dotyka ani teatr, ani kino”. W swoim teatrze intymnym stworzył nową jakość dzięki temperaturze emocjonalnej budowanych sytuacji. Nazywano jego poetykę „behaviorystyczną” – Kutz pokazywał zachowania bohaterów, pozwalając widzowi tworzyć własną ocenę oglądanej rzeczywistości.

Jak te poglądy przekładały się na język spektakli, można się przekonać na naszym małym festiwalu klasyki. A oto jego repertuar:

1. APOLLO Z BELLAC Jeana Giraudoux w reżyserii Adama Hanuszkiewicza (1961). Jednoaktówka Giraudoux (autor urodził się w Bellac) nie znalazła uznania krytyki ani reżyserów – w Polsce poza Hanuszkiewiczem nikt jej nie próbował wystawić. Spektakl przeszedł do historii jako najstarszy zachowany w całości spektakl Teatru Telewizji. Jego pierwsza emisja miała miejsce w roku 1958, zarejestrowano zaś trzecie wznowienie. Błaha fabuła stała się pretekstem do ukazania siły słów, które zmieniają świat – oto dziewczyna szukająca pracy, a w tej roli sama Kalina Jędrusik za poradą Apolla (reżyser we własnej osobie) mówi wszystkim napotkanym mężczyznom, że są piękni. Rozbraja tym nawet naczelnego dyrektora – w tej roli nieco demoniczny Jacek Woszczerowicz. Spektakl jawnie udawany, z malowanymi dekoracjami, sztuczny, demonstracyjnie obcy naturalizmowi [fot. archiwum TVP].

2. MISTRZ Zdzisława Skowrońskiego w reżyserii Jerzego Antczaka (1966). Antczak realizował Mistrza w Teatrze TV dwukrotnie (pierwszy raz: 1964). Druga realizacja została wyróżniona Prix Italia. Odznacza się wybitnymi kreacjami aktorskimi, m.in. Ignacego Gogolewskiego, Zbigniewa Cybulskiego, Ryszardy Hanin, Igora Śmiałowskiego. Głęboko wrył się w pamięć widzów monolog z „Makbeta” („Jestli to sztylet, co przed sobą widzę,/ Z zwróconą ku mnie rękojeścią”), który w spektaklu Antczaka wygłaszał Janusz Warnecki (tytułowy Mistrz w obu wersjach telwizyjnych). Niezwykła ekspresja, którą Warnecki obdarował postać starego drugorzędnego aktora, dowodzącego hitlerowcom z pomocą wspomnianego monologu, że jest z zawodu aktorem, to pokaz aktorskiej doskonałości Teatru TV.

3. MIESZCZANIN SZLACHCICEM Moliera w reżyserii Jerzego Gruzy (1969). Spektakl odkrywczy dzięki obsadzeniu Bogumiła Kobieli w roli pana Jourdin, niezwykle dynamicznego, wybitnego aktora komediowego o skłonności do literackiego kabaretu i absurdu. Dzięki temu klasyczna komedia stała się zaskakująco współczesna i drapieżna. Bogumił Kobiela zagrał Jourdina-nieszczęśnika, ożywianego nadzieją duchowej przemiany, solidarnie przez pozostałych bohaterów wystrychniętego na dudka. U boku Kobieli błyszczeli także inni znakomici aktorzy, wśród nich zapobiegliwe otoczenie bohatera: Barbara Krafftówna (żona) i Magdalena Zawadzka (służąca Michasia) oraz niedościgli nauczyciele pana Jourdin: Andrzej Bogucki (od muzyki), Kazimierz Rudzki (od filozofii), Wiesław Gołas (od fechtunku) i Bronisław Pawlik (od tańca). Spektakl można oglądać w nieskończoność.

4. DAMY I HUZARY Aleksandra Fredry w reżyserii Olgi Lipińska (1973). Jak mówimy o trzech siostrach, myślimy na ogół o Czechowie. A przecież pierwszy był Fredro! To on wprowadził na scenę trzy siostry, niczym pluton egzekucyjny na starokawalerskie przyzwyczajenia i dziwactwa ich brata Majora. Oldze Lipińskiej udało się skompletować zespół mistrzowski. Trzy siostry w wykonaniu Ryszardy Hanin, Danuty Szaflarskiej i Zofii Kucówny budzą zachwyt. Role pełne polotu, wigoru, babskiego wścibstwa, sposobików, które wywołują w męskiej połowie ludzkości zawsze podobne skutki. Gorzkie i słodkie, zwiewne i twarde, ba, kobiety. Przy nich, jak dzieci, ci wspaniali huzarzy, pogubieni, bezradni wobec tego niewieściego żywiołu. Zachwyt budzi Ryszarda Hanin, artystka wielu talentów, tutaj w jednej z najbardziej czarujących swych ról, pozornie niedomagającej myślowo damy, która potrafi sprytnie wpływać na bieg wypadków.

6. NOC LISTOPADOWA Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Andrzeja Wajdy (1978). Jako reżyser filmowy traktował duży ekran jako swoisty barometr nastrojów społecznych i politycznych, ale na małym ekranie, w latach 70., zapewne ze względu na okoliczności cenzorskie, skupiał się raczej na klasyce i budowaniu teatru symbolicznego. Szczytowym osiągnięciem tej poetyki – twórczo przeniesionej z krakowskiego Starego Teatru w plener warszawskich Łazienek królewskich – stała się ta monumentalna inscenizacja z transową muzyką Zygmunta Koniecznego.

7. OPOWIEŚCI HOLLYWOODU Christophera Hamptona w reż. Kazimierza Kutza (1987). Głównego bohatera-narratora, pisarza Odona von Horvatha zagrał Janusz Gajos. Aktor, wtedy wciąż utożsamiany z Tureckim z Kabaretu Olgi Lipińskiej i Jankiem z załogi „Rudego”, uleciał w tym spektaklu wysoko. Jako Horvath okazał się subtelnym ironistą, wybornym przewodnikiem po świecie ułudy, pełnym dystansu wyrozumiałym, ciepłym komentatorem ułomności ludzi z fabryki snów. Ale nie tylko Gajos zachwycił w tym przedstawieniu. Niezapomniane postaci jako bracia Mannowie stworzyli Jerzy Bińczycki i Jan Peszek, a jako Brecht cudownie pieklił się Henryk Bista.

Tomasz Miłkowski

[Tekst publikowany w „Dzienniku Trybuna”:, 29 kwietnia 2020]

Leave a Reply