Przejdź do treści

Laudacja na cześć Ewy Dałkowskiej i Edyty Jungowskiej, laureatek AICT

Wśród premier Teatru Telewizji w sezonie 2017/2018 wyróżniły się „Lekcje miłości” Iriny Waśkowskiej, młodej dramatopisarki rosyjskiej, uczennicy Nikołaja Kolady, zdobywczyni Grand Prix moskiewskiego festiwalu „Złota Maska” – 2014.

Reżyserem spektaklu jest Rafał Sabara, który wcześniej, bo w marcu 2015 roku przygotował polską prapremierę „Lekcji miłości” w tłumaczeniu Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej na scenie Teatru im. Jaracza w Łodzi. Dzieło sceniczne składało się z dwóch jednoaktówek – „Marzec” i „Lekcje miłości”. W obu opowiedziana została historia różnych rodzin ze zubożałej inteligencji, zamieszkujących ciasne mieszkania w blokowisku jakich wiele. Łączy je z jednej strony potrzeba miłości, z drugiej toksyczność związków ludzkich.

Dla Teatru Telewizji reżyser Rafał Sabara wybrał pierwszą z jednoaktówek. Sztuka z pozoru banalna, o prostej fabule dotyczy wieczornej rozmowy matki i córki Łarisy. Ta niemłoda już kobieta mieszka z matką, bo nie radzi sobie w życiu. Nie umie też związać się z żadnym mężczyzną. Matka z kolei nie potrafi pomóc dorosłemu, niesamodzielnemu dziecku.

Autorka nie oszczędza swoich bohaterek, ale i nie moralizuje. Pokazuje świat absurdów życia codziennego, rywalizację o większe wzajemne pretensje, a nawet próby zdominowania drugiej osoby. Wartością sztuki jest podjęcie przez Irinę Waśkowską ważnego i delikatnego, jak się zdaje tematu relacji matki i córki, stanowiącego niekiedy rodzaj obyczajowego tabu.

W spektaklu telewizyjnym występują: Ewa Dałkowska i Edyta Jungowska. Już sam fakt spotkania się na planie aktorek o ogromnym dorobku artystycznym, dotyczącym także kreacji telewizyjnych zapowiadał wydarzenie. Warto przypomnieć, że Ewa Dałkowska otrzymała Wielką Nagrodę XVII Festiwalu DWA TEATRY SOPOT 2017.

Reżyser w sposób inspirujący poprowadził aktorskie osobowości. Wspaniały rezultat pracy obu pań stał się główną siłą i wartością „Lekcji miłości”. Fascynują pogłębione portrety psychologiczne bohaterek całkowicie sobie przeciwstawionych. Konflikt wzmacnia bowiem fakt, że matkę i córkę różni w spektaklu dosłownie wszystko; wiek, wygląd i przede wszystkim mentalność. Prawdopodobnie matka była w dzieciństwie Łarisy pierwszą nauczycielką życia. Teraz jest zupełnie inaczej. Im bardziej chcą się zbliżyć do siebie, tym więcej się ranią. Oto strzępy dialogu:

„ŁARISA: W życiu ważne jest tylko jedno, żeby kochać.

MATKA: Tak, ale kochać porządnego człowieka”.

Albo inny fragment:

„MATKA: Sąsiadka widziała cię cztery razy pod monopolowym.

ŁARISA: Ale nie po wódkę…

MATKA: To po co tam chodzisz?

ŁARISA: Bo tam, gdzie wódka, są i mężczyźni…”.

Ważne w życiu scenicznym „Lekcji miłości” jest oczekiwanie na przyjście ukochanego Łarisy. Oczekiwanie – to wypróbowany chwyt dramaturgiczny, który sprawdza się i tym razem; wzmaga napięcie i podnosi atrakcyjność oczekiwanego. Mimo wszystko zaczynamy podejrzewać, że i tym razem nikt nie przyjdzie. Sytuacja przypomina Becketta. Nagły dzwonek do drzwi w rzeczywistości niczego nie zmienia. Matka, która poszła otworzyć, wraca i informuje, że ktoś owszem przyszedł z kwiatami, ale pomylił drzwi. Z satysfakcją zaraz dodaje, iż udał się do sąsiada, gdzie mieszka jego osiemnastoletnia… wnuczka. A może sytuacja z dzwonkiem do drzwi to tylko powtarzalna gra wyobraźni obu samotnych kobiet?

Podczas walki o dominację matki i córki nie brak też delikatności i prawdziwych uczuć. Wszak miłość w tytule sztuki zobowiązuje. Gdy sfrustrowana Łarisa stwierdza, że: „z twarzy i tak przypominam goryla!”, matka natychmiast protestuje: „Nieprawda, masz ładną twarz. Piękna nigdy nie byłaś. Jesteś interesująca. Jest w tobie zagadka i siła”.

Kiedy Łarisie puszczają nerwy, matka bierze ją na kolana jak małą dziewczynkę. Nie omieszka jednak wypomnieć, że chciała niesforną córkę dwa razy oddać do domu dziecka. Natomiast Łarisa, dostrzegając bezradność matki, skwapliwie rewanżuje się swoim sarkazmem: „Po co ci 10 kg mąki i tyle mydła?” Matka cierpliwie tłumaczy: „Jak umrę, niczego ci nie będzie brakować. Bez szarego mydła na pewno nie zostaniesz”. Czułe słowa Łarisy: „Mamusiu… mamusiu…” kończą długą, nocną rozmowę.

Zarówno autorka sztuki, jak i reżyser z korzyścią dla wieloznaczności konfliktu i dla widowiska eksponuje motyw teatralności. Na początku akcji Łarisa wielokrotnie przebiera się w różne ciuchy dla oczekiwanego ukochanego w nadziei, że ten zaprosi ją na przedstawienie, chociaż przyznaje się, iż: „w teatrze zawsze zasypiam, gdy gaśnie światło!” Pod koniec sztuki matka nagle wybucha: „Mam po dziurki w nosie tego teatru spalonej artystki!”

I jeszcze jeden strzęp dialogu:

„ŁARISA: Jestem sama. To ponad ludzkie siły!

MATKA: Nie masz nikogo oprócz mnie. I ja też. Musimy się słuchać nawzajem”.

„Lekcje miłości” Iriny Waśkowskiej uzyskały w wersji telewizyjnej kształt tragikomedii. Nie sposób nie uśmiechać się na widok pełnej absurdów komedii ludzkiej.

Jak już wspomniałem, o sile tego przedstawienia stanowi spotkanie dwóch osobowości aktorskich. Widzimy odmienne sposoby budowania postaci. Możemy w związku z tym podziwiać różne style grania. Długo będziemy pamiętać surowy i jednocześnie bardzo uważny, z tlącą się nadzieją – wzrok Ewy Dałkowskiej jako matki. Twórczej pomysłowości aktorki w rozgrywaniu konfliktów towarzyszy żelazna dyscyplina użytych środków wyrazu.

Z przeciwstawnej strony zobaczyliśmy „teatr w teatrze” Edyty Jungowskiej jako córki, z naturalną skłonnością aktorki do improwizacji. Zaskakujące zmiany tempa i emocji mają złagodzić cierpienie Łarisy i co więcej, unieważnić chłód i bezradność matki.

Mamy w „Lekcjach miłości” coś jeszcze – bardziej lub mniej świadome odwołanie się do wielkiej, rosyjskiej literatury. I nie tylko! Łarisa – w interpretacji Edyty Jungowskiej przypomina niekiedy naiwną Nataszę Rostową, szykującą się na bal. Innym razem – czechowowską Maszę Prozorow (z „Trzech sióstr”) pozbawioną wszelkich złudzeń. Matka- Ewy Dałkowskiej, która za wszelką cenę stara się zapanować nad własnym gniazdkiem w blokowisku – to dalekie, jakże ironiczne echo Wassy Żelaznowej.

Zatem, jak u Czechowa świadomość zmarnowanego życia bohaterek i niebanalny humor; i jak u Becketta boleśnie odczuwalny upływ czasu i egzystencjalny pesymizm, że oto bez zewnętrznych ograniczeń sami sobie potrafimy stworzyć problemy. Te górnolotne nieco asocjacje zawdzięczamy bez wątpienia mistrzostwu Ewy Dałkowskiej i Edyty Jungowskiej.

Grzegorz Mrówczyński,

członek kapituły Nagrody AICT im. Stefana Treugutta

Warszawa, 13 kwietnia 2019 r.

Laudacja wygłoszona podczas uroczystości wręczenia Wyróżnień Honorowych AICT Ewie Dałkowskiej i Edycie Dałkowskiej za kreacje w spektaklu TVP wg Iriny Waśkowskiej w reżyserii Rafała Sabary.

[Na zdj. Grzegorz Mrówczyński, fot. Marzena Dobosz]

Leave a Reply