Przejdź do treści

Agata Duda-Gracz

Laudacja Jana Bończy-Szabłowskiego z okazji Nagrody im. Tadeusza Żeleńskiego-Boya, wygłoszona podczas uroczystości wręczenia nagrody 17 stycznia 2018:

Jedna z najbardziej niezwykłych artystek współczesnego teatru w Polsce. Umiejętnie zamyka świat w przenośni często sięga po metaforę,. Z aktorskimi emocjami  potrafi połączyć wyrazistą warstwę wizualną swoich przedstawień, do których zawsze przygotowuje oprawę plastyczną. Od początku pracy w teatrze mierzy się z trudnymi tekstami przez lata omijała najnowszy dramat. Nie znajdując w nim, niczego dla siebie. Bo jak przyznała, współczesny dramat jest powierzchowny i letni, sprowadzający wszystkie zjawiska bądź do fizjologii, bądź dewiacji (a to jest przecież specjalnością telewizji):

Wierzę w teatr opowiadający o wielu zjawiskach na wielu płaszczyznach, gdzie wykreowany świat polemizuje z rzeczywistością, miast głupio ją małpować. Taką przestrzeń znajduję u Geneta, Ghelderodego czy Dorsta.

Po dramaty Jeana Geneta sięgała kilkakrotnie. Najpierw były „Nierządy” przedstawienie dyplomowe krakowskiej PWST według „Balkonu” (2004). W Kaliszu pokazała mówiących o potrzebie miłości, wysmakowanych estetycznie „Wybranych” inspirowanych „Parawanami”. Potem znowu był „Balkon” tym razem w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. W Burdelu, będącym metaforą świata przedstawiła, współczesną rzeczywistość. Mroczną, choć zabarwioną humorem, Powstała inscenizacja odważna, ale i bluźniercza, gdzie można było odnaleźć kluczowe tematy jej teatru, który realizuje się na przecięciu sacrum i profanum. Opowieść o upadku arturiańskiego mitu i śmierci ideałów przełożyła na opowieść o współczesnej Polsce w widowisku „Prze(d)stawienie” na motywach Tankreda Dorsta „Merlin, albo ziemia jałowa”. Studio Warszawa.

 Nasza dzisiejsza laureatka wielokrotnie mierzyła się z Szekspirem. Zawsze w sposób oryginalny, niecodzienny, swój. W krakowskim Teatrze Stu  wystawiła „Romea i Julię” „jako „ostatni przebłysk”, projekcja wyobraźni umierającej kobiety: może sen, na pewno nie jawa, być może jakieś marzenia, okruchy realności. I opowieść o wielkiej miłości, która w obliczu śmierci wydaje się najważniejszym, najpiękniejszym doświadczeniem. Choć To, co każe nam oglądać Agata Duda-Gracz wcale piękne nie jest.- pisała moja koleżanka Justyna Nowicka. Kolejne zainspirowane Szekspirem widowisko to, pełne plastycznej urody i nasycone emocjami przedstawienie „Otello – wariacje na temat” (2009, Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi). A potem była słynna Porcelanka czyli inspirowany „Troilusem i Kresydą”  spektakl „Każdy musi kiedyś umrzeć Porcelanko, czyli rzecz o Wojnie Trojańskiej” nagrodzona Złotym Yorickiem, na festiwalu Szekspirowskim. To nie tylko najlepsza inscenizacja sztuki Szekspira w 2013 roku, ale także jeden z najbardziej kontrowersyjnych spektakli sezonu. Jedni nie kryli zachwytów nad jego efektownością formalną i pesymistycznym przesłaniem, dla innych te cechy okazały się ciężarem nie do udźwignięcia. W jednym z najnowszych spektakli Agata Duda Gracz zmierzyła się z szekspirowską „Burzą”. We wrocławskim Teatrze Capitol Prospero przypomina bohatera jednego z autoportretów Jerzego Dudy-Gracza. Jest to – jak nazwała sama reżyserka – Sarmata XXI wieku, dumnie obnosi na palcu rodowy pierścień. Siedzi w piżamie na kanapie przed telewizorem. Ten inteligent w swym rozmemłaniu wygląda dość żałośnie. A cała wyspa, na której rozgrywa się akcja, to niewielkie M3.

Przed premierą reżyserka nie kryła, że znalazło się w tej opowieści kilka wątków osobistych, choć niepokazanych wprost. W jednym z wywiadów wyznała jednak, że pod koniec życia jej ojciec, „jak każdy Lear, doszedł do momentu absolutnej frustracji i niezgody na świat. W przeciwieństwie do scenicznego Prospera był otwarty na to, co nowe, inne. A mimo to miał poczucie bycia obok rzeczywistości. Czuł, że to, co robi, nie ma już większego znaczenia”.

Tytułowa „Burza” rozgrywa się w jego głowie. Postaci, które widzimy na scenie, pojawiają się tylko w jego wspomnieniach. Prospero przywołuje w pamięci najbliższą rodzinę, upiornych sąsiadów czy irytujących ludzi z telewizora. Szczególne miejsce poświęcam temu spektaklowi bo wiąże się z wątkiem, który w twórczości Agaty Dudy Gracz zawsze miał niezwykle silne znaczenie. To oczywiście postać Ojca, artystki wielkiego malarza Jerzego Dudy Gracza. Człowieka, jak sam przyznał „chorego na Polskę” i niepotrafiącego się z tej choroby wyleczyć. Z tą postacią mierzy się nasza artystka wielokrotnie. W jednym z wywiadów mówi:

Ojciec często mówił o swojej „chorobie na Polskę” oraz o tym specyficznym patriotyzmie, który uniemożliwiał mu funkcjonowanie poza granicami kraju. Ze mną jest podobnie. To bardzo silne poczucie przynależności do miejsca. Dużo jeżdżę po świecie, ale nigdy nie czułam się jego obywatelem. Wolę rolę turystki – polskiego tubylca na wczasach. Oczywiście z całym wynikającym z tego obciążeniem, biorącym się ze specyfiki „polskiego gatunku”.

 Agata Duda Gracz pracuje niezwykle intensywnie. W „Ojcu” – historii o rzeźbiarzu, który ma stworzyć Chrystusa ukrzyżowanego – badała tajemnice artystycznej kreacji. W „Apokalipsie” dała autorską, wysmakowaną wizualnie i jednocześnie dosadnie, niemal naturalistycznie zagraną wizję końca współczesnego grzesznego, chaotycznego i zdeformowanego świata.

Gorzką opowieścią, budzącą salwy śmiechu na widowni, była premiera „Według Agafii” na motywach „Ożenku” Mikołaja Gogola. Mówię była, bo wczoraj właśnie po 8 sezonach zeszła z afisza. To chyba jedno z najdłużej granych jej spektakli. Te utwory bowiem co muszę przyznać z nieukrywanym żalem często wbrew opinii widzów nie utrzymują się na afiszu zbyt długo.

Między niektórymi spektaklami Agaty Dudy Gracz widać wyraźną klamrę. Weźmy choćby utwór spektakl Ja, Piotr Rivière, skorom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów swoich… we wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol. Opowieść oparta na wydarzeniach, z 1835 roku w normandzkiej wsi, kiedy to młody człowiek zamordował rodzinę, a skazany na śmierć, opowiedział, jak doszło do tej zbrodni.

Ta mroczna często drastyczna opowieść ciekawie współgra z opowieścią całkiem współczesną. spektaklem „Będzie Pani zadowolona, czyli Rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk”. Historia inspirowana tragicznym wydarzeniem z roku 1976, kiedy kilku mężczyzn ze wsi Zrębin zamordowało troje ludzi, wśród nich kobietę w ciąży i dziecko. Okoliczni mieszkańcy przyglądali się temu beznamiętnie, a podczas procesu kryli zabójców. Duda Gracz po raz kolejny pyta o naturę Zła, które rodzi się w człowieku. Odziera swych bohaterów z maski, cynizmu hipokryzji. Jest w tej opowieści trochę z „Wesela” Wyspiańskiego; trochę z „Wesela” Smarzowskiego – trochę z reportażu „Nie oświadczam się” Wiesława Łuki, który stanowił główną inspirację. Ale też jest bardzo gorzki obraz Polski i Polaków, rozprawa z pozornymi wartościami, o życiu w brudzie, kłamstwie, brutalności. Świetnie potrafiła zestawić mieszankę sprzecznych cech i fobii: kompleksów, pychy, nieuctwa, chamstwa, bohaterstwa i żarliwej wiary. Uważałam, że ludzie zajmujący się sztuką powinni być apolityczni. – mówiła przed tą premierą. Że naszym obowiązkiem jest biegłe posługiwanie się warsztatem, mówienie o rzeczach istotnych i stawanie po stronie człowieka – nie faworyzując jego prawej bądź lewej strony. Ale to już nie wystarcza. Jestem wściekła, że ktoś mnie zmusił do opowiedzenia się! Nie robię politycznych spektakli, bo politykowanie ze sceny jest tym samym czym politykowanie z ambony. Ale jestem po stronie ściętych drzew, niedouczonych dzieci, wyrzucanych z pracy, pozbawionych prawa ludzi i koni z Janowa.

Agata Duda-Gracz chętnie sięga po klasykę, ma na swoim koncie także reżyserię opery, W Poznaniu, w poprzemysłowej architekturze Starej Gazowni zrealizowała, przeniesioną w realia dzisiejszych slumsów, inscenizację „La Bohéme” Giacomo Pucciniego (2010

Mówiąc o Agacie Dudzie Gracz, mam osobistą satysfakcję, że udało mi się namówić ją na przygodę z Brunonem Schulzem. Wydawało mi się, że świat wyobraźni tych obojga artystów może spotkać się w zaskakującym punkcie. Przekonanie jej do tej podróży „W stronę Schulza” nie było wcale takie proste. Agata bowiem oprócz wielkiego talentu, wrażliwości i wyobraźni ma jeszcze jedną niebagatelną cechę. Uczciwość. Kiedy po raz pierwszy zaproponowałem jej tę podróż w stronę Schulza  odpowiedziała, że nie jest jeszcze na nią gotowa. Tym bardziej więc cieszę się, że po kilku latach do tej podróży jednak doszło. Było to w Zabrzu, które dzięki działaniom Agaty stał się schulzowską Republiką Marzeń.

Ponieważ było to wydarzenie dość elitarne sięgnę po opis Bogusława Deptuły Duch pisarza odwiedził Śląsk i chyba wyjątkowo dobrze się tu poczuł. Idealną scenerią dla jego prozy stał się opuszczony od lat zabrzański hotel Admiral Palast. Położony tuż obok dworca kolejowego, niegdyś zachwycał luksusem i znakomitą architekturą. Ukończony został ostatecznie w 1928 roku. Modernistyczna architektura i dekoracje w stylu Art déco sprawiły, że wśród mieszkańców mówiono o nim jako o „amerykańskim”.

Obecnie opustoszały i popadający, niestety, w coraz większą ruinę, stał się natchnieniem dla pomysłodawców uczynienia z niego scenerii dla zjawienia się Schulzowskich postaci. Zabrzański hotel wygląda jak idealna sceneria dla bohaterów „Sanatorium pod Klepsydrą” lub „Nocy lipcowej”. Zaniedbane puste pokoje, wciąż jeszcze zaopatrzone w znakomitej jakości futryny i drzwi, z marmurowymi blatami pod socjalistycznymi umywalkami i jedynymi w swoim rodzaju, wyglądającymi na ręcznie kute, pięknymi klamkami. Nieczynne windy, odpadające tynki i otwarte na tę okazję boczne schody zamieszkiwane przez gołębie. I wszędzie rozsypane pierze. W pierwszej chwili każe myśleć o jakichś gwałtownych zdarzeniach – wszak niechybnie to scenograficzny element wojenny. Tu jednak raczej staje się symbolem zapomnienia i wyciszenia, które spływały na oglądających, zwiedzających, uczestniczących. Tak jakby te piórka z rozprutych pierzyn i poduszek miały tłumić kroki niemal tysiąca gości, którzy w ciągu kilku dni zdążyli odwiedzić to miejsce. Gości Admiral Palast czy raczej pensjonariuszy Sanatorium pod Klepsydrą.

Gdzieniegdzie ocalałe łazienki ze wspaniałymi, ogromnymi wannami, a w jednej z nich przysiadł Mesjasz (bohater zaginionej powieści Schulza) spowity w kąpielowe prześcieradła; tylko woda jakoś wyparowała. W każdym pokoju porzucone przedmioty: walizki, sztućce, naczynia, blaszane i ceramiczne, kubły, samowary, miednice, gary i garnki, ubrania, trochę prac samego Schulza, choć oczywiście tylko w reprodukcjach. No i ludzie, bo nawet nie wypada pisać, że aktorzy, bo stracili oni w tych wnętrzach większość ze swego aktorstwa; stali się bohaterami owych narracji, ich depozytariuszami, a nie recytatorami. Gęste, Schulzowskie teksty unosiły się w tych nieoczekiwanych przestrzeniach i w słońcu; i wirowały, zapadając w pamięć pojedynczymi zdaniami, czy może nawet wyrazami, niż całością narracyjnych konstrukcji, tak zawsze u autora „Sklepów cynamonowych” przemyślanych i konsekwentnych.

Autorką tych licznych, ludzkich i literackich konstelacji była Agata Duda-Gracz, która z grupą swych wiernych aktorów umiała zaprząc swą teatralną wyobraźnię w służbę prozy Schulza, mimo że przyznała: „Ja boję się Schulza w teatrze. Jakakolwiek próba interpretacji jego dzieł to już nadużycie, bo Schulz z każdym rozmawia inaczej. Dlatego ta inscenizacja to opowieść snuta nie przez samego autora, a przez jego sąsiadów, bliskich. Każda rzecz tutaj ma znaczenie. Każda walizka, naczynie. Bo choć ludzi nie ma, to rzeczy po nich pozostają”.

 „Duda-Gracz jest reżyserką wyjątkową – jak nikt inny potrafi uwieść aktorów, sprawić, że ufają jej całkowicie. Nie ma w tym krztyny manipulacji – jest bezgraniczne oddanie pracy i szacunek dla tych wszystkich, którzy tworzą z nią teatr. Tu nie można mieć wątpliwości – ona ich wszystkich kocha, kocha też postaci, które dzięki nim udało się jej na scenie wykreować” – pisano po jednej z premier wrocławskich. I o tej cesze warto pamiętać.

Jan Bończa-Szabłowski

Leave a Reply