Przejdź do treści

Z fotela Maciejewskiego|: KWESTIA KOMUNIKACJI

WUJASZEK WANIA w reżyserii Iwana Wyrypajewa w warszawskim Teatrze Polskim;

Podziały na teatr klasyczny i nowoczesny są w gruncie rzeczy jałowe. Czy nowoczesność sprzed dekady to już sklep ze starzyzną, a Lupa sprzed trzech dekad to wciąż innowator? Iwan Wyrypajew w o wiele bardziej zagadkowym niż mogłoby się wydawać „Wujaszku Wani” Czechowa w Teatrze Polskim w Warszawie przesuwa granice tego rodzaju definicji, pokazując ich bezproduktywność. To klasyczny Czechow zagrany jak gdyby po brechtowsku. Tradycyjnie czyli nowocześnie.

***

Czekając na rozpoczęcie spektaklu Wyrypajewa, siedząc z tyłu w górnej loży, przysłuchiwałem się teatralnym komentarzom cudownych, eleganckich starszych pań, teatromanek, i podobnie jak one, przywoływałem z pamięci własne Czechowy, najsilniejsze wzruszenia. Tyle ich było.

Zaskakujące, że na przysłowiowe pięć minut przed rozpoczęciem „Wujaszka Wani”, na czoło peletonu pamięci wysunął się telewizyjny „Wujaszek Wania” w reżyserii Bardiniego z Władysławem Kowalskim – Wanią, Haliną Łabonarską – Heleną i Zbigniewem Zapasiewiczem – Astrowem. Tamten spektakl, obejrzany przeze mnie w dzieciństwie jeszcze, i przypominany potem parokrotnie, stał się być może swoistym wzorcem dla późniejszych czechowowskich odkryć. Być może dlatego, że taki był skromny, nienachalny, skupiony na aktorskiej emocji w mistrzowskim wydaniu. Czechow i tylko Czechow. I jeszcze aktorzy… No ale kim jest Czechow w spektaklu Iwana Wyrypajewa, o czym chce nam opowiedzieć? A może nie musi wcale mówić niczego ponad to, o czym dobrze wiedzieliśmy już wcześniej – że w życiu warto mieć cel. Tyle że tego celu najwyraźniej nie zna większość z nas. No, ale szukamy, staramy się szukać.

Czy to banał – trudno, niech zostanie mi to wybaczone, banału się nie wstydzę. Czechow nie wstydził się również. Uniósł ten banał na wyżyny nieosiągalne dla innych. Zbudował z nich arterię wolnej myśli.

A błyskotliwy Wyrypajew i jego współpracownicy biorą na barki Czechowa z jego litaniami słów, gestów, doskonale znanych fraz, ze stereotypami wpisanymi w casus wystawiania pisarza i przetwarzają je na widowisko o komunikacji. O kwestii komunikacji między nimi a nami, między nami a nami, defraudują określenie „pomiędzy”.

Spójrzmy na scenografię Anny Met. Wszystko tak jak trzeba. Drewniana weranda, ach te świerki, dookoła świerki, dymi nawet samowar. Czechowskie krzesła, stół, dusze. Kostiumy z epoki, garnitury, suknie Heleny, kamizelka Wani. Konfuzja wynika jednak z faktu, że nic się nie zmienia, drzewa jak stały tak stoją, suknie są coraz piękniejsze, przygnębienie coraz większe, a po prawej stronie uparcie pobłyskuje biały neon wystylizowany na warszawkowe harce udające siermięgę PRL-u z napisem: „Antoni Czechow – Wujaszek Wania”. Co robi ten neon w lesie, dlaczego jest również statyczny, dlaczego nie miga? Powtórzę moją intuicję interpretacyjną. Chodzi o kwestię komunikacji. Wielkomiejskie śniadania czy małomiasteczkowe kolacje to Fakty w TVN albo propagandowe „Wiadomości”, muzyczna popelina i różaniec w Radio Maryja, kawa rozpuszczalna w ulubionej filiżance po babuni. Stare i nowe, nowoczesne i niemodne, populistyczne i narcystyczne. Jedno z drugim, piąte z szóstym. A jednak jakoś to wszystko się ciągnie, jakoś współgra ze sobą. Kwestia komunikacji.

I ten stary Czechow który mówi nam w „Wujaszku Wani”: „dla siebie już nic nie chcę, ludzi nie lubię. Od dawna już nikogo nie kocham”, łamie piąte z szóstym, dziewiąte z czwartym, pokazuje, że to wszystko wychodzi na jedno. I Wyrypajew celnie powtarza to za nim. Mogą być kostiumy, pachnące świerki, piękno aktorskiej ekspresji i aseptyczny neon. A i tak wychodzi na jedno. My ciągle o tym samym. Nie potrafimy inaczej.

***

Podnosi się kurtyna. Głos lektora informuje, że oglądamy „Wujaszka Wanię”, że to będą „sceny z życia ziemiaństwa”. Na scenie tak dawno niewidziane Anna Nehrebecka czy Teresa Budzisz-Krzyżanowska, zaskakująco bliski typom molierowskim znakomity Andrzej Seweryn w roli Serebriakowa, zjawiskowa Karolina Gruszka jako Helena, przewrotny Maciej Stuhr w roli Astrowa, utalentowana Ewelina Pankowska jako Sonia, czy absolutne odkrycie przedstawienia – wybitny aktor ze Śląska – Dariusz Chojnacki w roli tytułowej. Niedościgły Andrzej Wanat pisał kiedyś o Andrzeju Hudziaku grającym Wanię w spektaklu Rudolfa Zioły, że jest „bezwolny, „rozmagnetyzowany”, pozbawiony już charakteru, egocentrycznie skłonny już do autoanalizy”, i, jak tylko to Wanat potrafił, precyzyjnie zanalizował aktorski charakter tej postaci. Wania Chojnackiego nie jest bezwolny. Nie jest także zaradny ani wyrachowany, ani zły, ani specjalnie dobry. Jest za to smutny. Jeden z nas, kwintesencja rosyjskiej duszy, składowa polskiej rozpaczy. Wania Chojnackiego, inaczej niż przyzwyczaiła nas konwencja grania tej postaci, jest także żwawy, energiczny, walczy o swoje, nie ustępuje wcale Astrowowi w jego zabiegach. Tyle tylko, że trochę się jednak garbi, wstydzi, czasami milknie ni stąd, ni zowąd, niby się stara, ale przecież sam nie wierzy, że uda mu się z Heleną. Bo dlaczego niby miałoby się udać, skoro nic dotąd specjalnie mu się nie udało.

Na przecięciu tych kilku charakterów, tak zmiennych, a przecież tak do siebie podobnych, rodzi się zdumiewająca wręcz nośność tego przedstawienia. Sonia powiada, że jest brzydka. Stara się, ale natury nie zmienisz. Nie, nie jest wcale brzydka, jest piękna, tylko uwierzyła w tę samą przypadłość, która trapi Wanię. Brak wiary w siebie, we własne siły. Balast nie do zniesienia. Oboje jednak potrafią jeszcze o tym mówić głośno. Nie wstydzą się słów. A Helena? Ma wszystko, o czym można marzyć. Urodę, suknie, jest inteligentna, oczytana – ale ma gorzej od Soni i Iwana. Nie potrafi mówić, przeczuwa ale niczego nie nazywa. Wie, że gdyby powiedziała głośno o tym, co czuje, i dlaczego tak czuje, musiałaby zedrzeć z siebie tę suknię, rozczochrać fryzurę, i wyć, długo wyć z rozpaczy. Maska przyspawała się jednak do korpusu. Maska błyszczy – jak neon. Karolina Gruszka aktorsko wygrywa ten wewnętrzny dygot bez jednego zbędnego gestu.

A Astrow Macieja Stuhra? Astrow wie, co to powodzenie u kobiet, wie też jak wzbudzać zazdrość u mężczyzn. Wszystko oczywiście na małą, lokalną skalę, na skalę lasu i lansu w lesie, prowincjonalnych usług medycznych. Jego wiedza psychologiczna opiera się na niewiedzy. Wie, bo nie wie. Nie ma w sobie przeczuć Heleny, nie ma na podorędziu słów skargi do losu wykrzyczanych przez Sonię czy Iwana – więcej, on nie ma świadomości. Dzięki temu jest może odrobinę szczęśliwszy od innych. Kwestia ograniczeń, kwestia komunikacji…

***

Zaraz po przedstawieniu pobiegłem do garderoby podziękować aktorom. Bardzo na to zasłużyli – wszyscy. Tuż za drzwiami oddzielającymi szatnię od pomieszczeń służbowych, garderoba Teresy Budzisz Krzyżanowskiej – Wojnickiej i Anny Nehrebeckiej – Niani. Wielkie nieobecne polskiego teatru, kina, telewizji, bohaterki mojej książki „Aktorki. Spotkania”, znowu obok siebie, skupione, ale uśmiechnięte, chyba szczęśliwe. Spotkaliśmy się po latach. Ukłoniłem się im nisko, powiedziałem co czuję. To był dla mnie moment wielkiego wzruszenia. Czechow pisał – „obojętność to paraliż duszy, przedwczesna śmierć”. Nie chcę zobojętnieć.

Łukasz Maciejewski

[na zdj. Karolina Gruszka i Maciej Stuhr/ Teatr Polski Warszawa]

Leave a Reply