Przejdź do treści

CZECHOW UKRZESŁOWIONY

Okiem Jasielskiego: felieton z okazji „Wiśniowego sadu” w Teatrze Wybrzeże

Dzieje się od lat w polskim teatrze coś takiego, że już nie wypada, ba, wstyd! pokazywać klasyka bez reżyserskich ekstrawagancji. Na naszych scenach odgrywa się nudne ceremonie dobijania starego sensu w imię nowego rozumienia, czyli na opak. Polski teatr układa sobie stosunki z klasykami na zasadzie swoistej nekrofilii. Wyobracać takiego nobliwego nieboszczyka, przydusić, wymiętolić obscenicznym gestem i na koniec przydać nadętej głupoty, żeby nie był mądrzejszy od nas… Daleki jestem od teorii spiskowej, ale ten trend tak się dziarsko mutuje w nobilitacjach i gratyfikacjach, że już nie nadążam ze swoim zaprzałym konserwatyzmem… I, dalibóg, cenię bogactwo wyobraźni, promowanie własnej osobowości / jeśli się takową posiada /… I tak ciężko wywalczoną „wolność artysty”. Tylko wolność – od czego ? Gorzej, że coraz częściej w teatrze chce mi się wyć i uciekam zniesmaczony, bo nie ma tam myśli, którą bym chciał zatrzymać; nie ma obrazu, który chciałbym ożywić, nie ma emocji, która by mnie wsparła na resztę dnia…

Leciałem jak na skrzydłach do Teatru Wybrzeże w Gdańsku, żeby obejrzeć i przeżyć jedną z niewielu sztuk, które kocham i którą wyreżyserowałem wiele lat temu: „Wiśniowy sad” Antoniego Czechowa. Czechow stworzył teatr osobisty, nowatorski i nie do podrobienia, o którym napisał: „Tu ludzie jedzą, tylko jedzą, a tymczasem rozstrzyga się ich szczęście, rozbija ich życie”. W „Wiśniowym sadzie” udramatyzował obraz zwyczajnych, zagubionych ludzi na tle codziennego, monotonnego życia. Ludzi świadomych tego, że oto ich oswojony świat wymyka im się z rąk, a na jego miejsce przyjdzie obce i groźne „nowe życie”… Ten okwiecony sad jest metaforą i znakiem tożsamości ziemiańskiej podupadającej rodziny. Jeżeli zostanie wyrąbany, życie straci ostatecznie sens. Sztuka Czechowa jest tylko pozornie pozbawiona dramatyczności. Pod warstwą potocznego, często banalnego dialogu, kryje się głębia ludzkich przeżyć i dramat jednostki u progu końca. To do trzewi poruszający „zmierzch ziemiańskich bogów”…

otchłani pustej i czarnej sceny rozrzucono 15 czarnych krzeseł i ustawiono długi stół… Zamarłem. Będzie awangardowo! Znowu zaproszono mnie na dożynanie klasyka w imię nowoczesności i doprawiania mu gęby „sędziego teraźniejszości”. Wchodzą aktorzy jakby prywatnie. Poruszają się jak manekiny, wysiadują pozy na krzesłach, gadają jak automaty; beznamiętnie, „na biało”, prawie bez kontaktu wzrokowego. Czasem ktoś krzyknie, przejdzie po scenie – jakby nie wytrzymywał tego osobnego „zasiedzenia się”… Metafora niemocy? Teatralny chwyt na „odczłowieczenie” postaci. U Czechowa są skomplikowane i krwiste charaktery; jest głęboko skrywany ludzki dramat. W koncepcji reżyserskiej Anny Augustynowicz – ukrzesłowienie aktorów / bo przecież – nie postaci / ma poprzez bezruch i pustkę wewnętrzną pokazać jakieś zamieranie… Czego? Bo przecież – nie konkretnej warstwy ziemiańskiej, rodzinnej wspólnoty.

Mamy aktorów, z których uchodzi powietrze.

Co chciała nam powiedzieć poprzez wykorzystanie dramatu Czechowa Anna Augustynowicz?

Miała nieodpartą ambicję, żeby narzucić mu nowoczesną formę… Jakieś skojarzenia z „Czekając na Godota” / idę, ale zostaję /, coś tam z zasiedzenia „Ślepców”… A przesłanie dla nas – współczesnych ? Świat, który odchodzi w wyniku naszej bezwoli, bierności i zadufania, zostanie zastąpiony światem przemocy, chamstwa i bezprawia. Kto może, niech ucieka. Dlatego aktorka wskakuje na krzesło i skanduje jak na wiecu: „Wyjedźmy stąd!” Dlatego jedna aktorka przypina drugiej aktorce… dużą broszkę (?). Dlatego Szarlota, która w dramacie Czechowa jest zaledwie ekscentryczną panną, tutaj okazuje się terrorystką, paradującą z kałasznikowem. Scena balu, poza tanecznym dreptaniem jej uczestników z krzesłami jest zainscenizowana jak obraz przytrzymywania zakapturzonych jeńców przez dżihadystkę-Szarlotę… A tak w ogóle – postać Szarloty staje się ulubionym materiałem reżyserskiej obróbki. W finale pojawia się z dzieckiem w beciku, nucąc kołysankę z filmu „Dziecko Rosemary” Polańskiego, a następnie rzuca dzieckiem w ścianę… Pewnie na znak protestu przeciwko ustawie 500+ Cały czas mruga do nas ze sceny nachalny polityczny podtekst. Kwestie o charakterze krytyki społecznej są kierowane wprost do publiczności jak manifesty. Czy tego zmanipulowanego do szczętu autora chciano wtłoczyć w dzisiejszą „wojnę polsko-polską”? Taki zmierzch przegadanej inteligenckiej partii i świt nowej, prymitywnej i wycinającej lasy… Pewnie mocno spłycam przesłanie spektaklu. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Tylko aktorów żal. Próbowali zagrać jak amatorzy. Nie wyszło.

Józef Jasielski

Leave a Reply