Przejdź do treści

SHAKESPEARE Szpigiel. Piątek 4 sierpnia

Refleksje Anny Rzepy Wertmann o „Miarce za miarkę” w reżyserii Declana Donnellana w Teatrze im. Puszkina w Moskwie:

Gdybym napisała, że bywają sztuki Stratfordczyka, które są dla mnie nielichym wyzwaniem, to w prywatnym TopTen „Miarka za miarkę” uplasowałaby się raczej dość wysoko, jeśli nie „tuż za pudłem” (pozwalając sobie na sportowe kolokwializmy). Uważa się ją za łatwą, prostą, oczywistą: nic bardziej złudnego. Mami, zwodzi tropami, łudzi. Mimo że z pozoru wszystko od razu jest proste, klarowne, naoczne i oczywiste jak drzewa w lesie i krzyż nad zakonnym ołtarzem.

W końcu to jedna z 7 lub 9 (zależy, jakie przyjmiemy kryteria) sztuk problemowych, w dodatku scenicznie kochana raczej od niedawna. Łatwiej się na tym tekście reżysersko i aktorsko wyłożyć, niż stworzyć mądry, cenny, ważny i niezwykły spektakl. Declan Donnellan odniósł sukces, choć jest to nie tylko zasługa jego, ekipy i przede wszystkim aktorów moskiewskiego Teatru im. A. S. Puszkina. Jeszcze o tym będzie, na razie powróćmy do naszych owieczek: tych wiedeńskich dworskich, tamtych smutno- szarych z życiem zawieszonym pomiędzy kratami, kazamatami i łaską Pańską (jak wiadomo na pstrym rumaku swoimi ścieżkami kłusującą, czasem ostro galopującą), owych obserwujących i czekających…

Książę Vincentio: typ badacza-naukowca-obserwatora-analityka, pełen leków i niepewności. Bardziej od tyranii i siły ceni prawo i obiektywizm. Naprawdę nie ciągnie go do władzy, splendoru, siły i rozkazów. Zostaje przymuszony: urodzeniem, pozycją, prawem dziedziczenia, ściśle zaplanowaną przyszłością. Z jego pasjami, zainteresowaniami, wyborami nikt się nie liczy: on ma Tylko dorosnąć, objąć Władzę, sprawować Rządy, jak najlepiej poszerzać Dziedzinę. Kogoś dziwi, że się zbuntował i zwyczajnie próbował zwiać do mysiej dziury? Naprawdę nie ufał prawie nikomu. Mistyfikacja miała być jedynym, prawdziwym i skutecznym probierzem dla (rzekomo najszczerzej i dozgonnie!) lojalnych i oddanych współpracowników.

Mnich z przymusu i konieczności napotkał na swej ścieżce ku prawdzie iście pstrokatą galerię ludzką. Ponoć przyjaciół się nie wybiera, w biedzie się ich poznaje; zaiste coś w tym jest…

Claudio, niepoprawny szlachcic imprezowicz żyjący w wolnym stadle z kurtyzaną. Kocha, jest kochany, na swój sposób szczęśliwy. Gdy w wyniku restrykcyjno-purytańskich rządów namiestnika Angelo wylądował w więzieniu, okazał się bardzo pozbawiony pewności siebie. Śmierć, dama piękna w czarnej sukni, która w oczy mu zajrzała, dała mu jednak więcej niż zabrać planowała. Izolacja, strach, rozpacz, rozdzielenie z ciężarną Giuliettą, wizja nie ujrzenia, nigdy nieutulenia owocu ich miłości. To wszystko spowodowało, że bon vivant stał się silnym, odpowiedzialnym, pogodzonym ze swoim losem i uładzonym z życiem twardzielem. Mało komu chce się już wyciągać spod stryczka szlachcica, który nie ma fortuny, pieniędzy, wpływów; na dodatek jeszcze afiszującego się miłością do gamratki. Bezpieczniej go nie znać, przyjaciele odwrócili twarz…

Inne leki, prócz Nadziei, ludziom nieszczęsnym nieznane niestety”*.

W tym miejscu jest jednak ktoś, kto jest swoistym ludzkim lustrem dla Claudia: mowa o Barnardine. Morderca od dziewięciu lat czekający na wyrok; zwykle zbyt leniwy i pijany, by być gotowym na randkę z Czarną Damą. Może po prostu fortuny jego wpływowych i bogatych kompanów, przyjaciół, niegdysiejszych zleceniodawców są tak władne i wszechmocne, iż ciągle jeszcze żyje? Skrajny indywidualista, zblazowany i cyniczny filozof, nigdy nie nazbyt poważny błazen w więziennym płótnie. Żyje, choć sam nie wie po co, dla kogo, jaki jest Plan na niego (i czy w ogóle absolut takowy kiedykolwiek miał?!)…

Giuletta jako pierwsza odkrywa kim naprawdę jest nietypowy Mnich, świeżo przybyły do więzienia. Jedyny, którego tak naprawdę obchodzą więźniowie, ich losy, historie, drogi wiodące na margines życia. Ona i Claudio są dla niego nie tyle zagadką, ile wyzwaniem, celem swoistej prywatnej misji (choć do spełnienia owej zaiste swoistego cudu trzeba będzie: udać się może tylko wtedy, gdy pospołu działać będą Mnich z Księciem!)…

No i najważniejszy element tej ludzkiej układanki: siostra Claudia czyli Isabella. Imię równie tajemnicze co postać, choć na pozór oba jednoznaczne… Przyjmując, że równoznaczne z nim jest angielskie Elizabeth, mamy kolejny nietypowy hołd (lubo personifikację) Gloriany, najukochańszej protektorki. „Zaprzysiężona Bogu”; hmmm, niech sprostuje to sama zainteresowana:

I have the heart of a man, not a woman, and I am not afraid of anything.(…) Fear not, we are of the nature of the lion, and cannot descend to the destruction of mice and such small beasts.”*

Kto powiedział, że (powodowana miłością braterską) nieśmiała pokorna mniszka nie jest w stanie przejść samej siebie, by ocalić brata? Nie ma dla niej zbyt wysokich progów, których nie przejdzie lub zbyt szlachetnie urodzonych, którym nie zrobi wręcz najazdu na gabinet. Nie skutkuje skromność, potulność i pokora? Groźbą ich weźmy, natarczywością, czasem wręcz napastliwością! To też zawiodło? Zawsze można ostentacyjnie, obrazowo, wręcz przesadnio-dewocyjnie użyć modlitwy; któż się takiemu argumentowi oprze? (Nota bene ten argument zadziałał nawet na …ateistycznego nadzorcę więziennego).

Lecz w wypadku Isabelli, mniszki z wyboru i powołania, poświęcenie ma jednak swoje granice. Brat prawie pogodził się ze śmiercią, zaakceptował sytuację. Jednak, gdy usłyszał cenę, jaką mogłoby mieć jego życie, gdyby mu je jednak darowano, zwyczajnie stanął okoniem. Siostra (nawet w imię życia, wolności i bezpieczeństwa brata) ani myślała bowiem poświęcić godność, przyzwoitość, czystość sumienia czy dobre imię. To były wartości immanentne, najważniejsze, określające ją jako człowieka. Szczerze mówiąc ni grama jej się nie dziwię. W szekspirowskim Wiedniu prawo uśpione trwało, wartości wymarły śmiercią naturalną lub zabił je pieniądz i kariera. Władza w osobie Namiestnika zaostrzyła przepisy, nałożyła kary i restrykcje, pokazowo zaludniała więzienia, czerwieniła topory i osłabiała gałęzie drzew. Angelo, anielskim i czystym był tylko z imienia. W tak zdemoralizowanym świecie nawet słaba i delikatna łania stanie się lwicą, by obronić to, co ją tworzy i stanowi: duszę, serce, honor. Zasady i kręgosłup moralny stają się pancerzem wojowniczki, by chronić kobietę…

Donnellanowi wyszedł ważki, cenny i ważny moralitet sceniczny o tym, co zawsze jest nieprzemijające, najważniejsze i istotne dla każdego z nas. O wartościach, zasadach moralnych, wyborach i cenie, którą za nie płacimy (jeśli w porę nie skalkulujemy strat, wydatków i kosztów). Kruchości ludzkiej natury, przy jednoczesnym jej harcie i sile życia. Szczerość i prawda jednak się opłacają, tylkotylko by się powiódł mariaż tychże, musi być spełniony jeden warunek: do tego potrzeba jeszcze dwóch składników, nader rzadkich i istotnych. Wiary i wielkiej odwagi cywilnej. By postawić się i wziąć za bary to, co akurat tego wymaga: życie, ludzkie szkodniki, własne słabości. Bo jesteśmy – tylko lub aż – ludźmi, zależy jak na to spojrzeć…

Fundamentem sukcesu moskiewsko-londyńskiego jest fenomenalne wręcz zgranie, porozumienie, zsynchronizowanie zespołu aktorskiego Teatru im. A. S. Puszkina. Im po prostu daje się grać, tworzyć, oddychać tekstem i postacią; efektem była półgodzinna standing ovation, najszczerzej zapracowana i zasłużona. Wyróżnić kogokolwiek oznaczałoby skrzywdzenie reszty: w tej „Miarce za miarkę” nawet maleńkie epizody są maleńkimi drobiażdżkami, dopracowanymi co do szczegółu. S-P-E-C-T-A-C-U-L-A-R…!

Declan Donnellan wyreżyserował arcytrudny i zawiły spektakl tak, że za „Miarką…” tęskni się jeszcze będąc na widowni w czasie braw. Nick Omerod stawiając pięć czarno-czerwonych kubików, uczynił scenografię tyleż uniwersalną, co praktyczną; pozostawił przestrzeń dla słowa, emocji i ruchu. Sergey Skornetskiy umiejętnym operowaniem górnym światłem (tylko i wyłącznie, co nie jest łatwe, proste, tym bardziej oczywiste!) domalował i stworzył resztę. No i te nuty Pawła Akimkina, ten przylepiający się do uszu i duszy widza niesforny szalony walczyk…

Dokładnie takie przysmaki teatralne tygrysy kochają nad miarę! Lecz czy mogło być inaczej? W końcu to sami aktorzy swojemu ukochanemu reżyserowi sprawili prezent na 64 urodziny: dar z gatunku najpiękniejszych, najcenniejszych, najkunsztowniejszych. Zasię Jubilat prezentem szczodrze podzielił się z nami wszystkimi: uwierzycie, że za chwilą otwierania tego dachu można tęsknić i cieszyć się jak chaplinowski brzdąc, niezależnie od wieku i metryki?!

Anna Rzepa-Wertmann

*William Shakespeare „Miarka za miarkę”, tłumaczenie Stanisław Barańczak; Claudio, III,1

Leave a Reply