Przejdź do treści

Judische Stadt Lublin, Szeroka 28

Anna Rzepa-Wertmann pisze po spektaklu „Anioł za lodówką” w lubelskim Andersenie:

Byście mieli Oczy do słuchania, Uszy do patrzenia. Byście patrzyli, by Zobaczyć”.

Najnowsza premiera w lubelskim Teatrze im. H. Ch. Andersena: „Anioł za lodówką” Grażyny Lutosławskiej w reżyserii Daniela Arbaczewskiego. Niezwykła z paru powodów, niebanalna z założenia edukacyjno – artystycznego, ostatnia w pierwotnej siedzibie Teatru. Symboliczna w swojej wymowie, nie tylko dla lubelskiej krytyczki.

Szeroka 28 – miejsce, które istnieje, adres, którego już nie ma...

Była kiedyś w Lublinie ulica, zwała się Szeroka. Odnośnie do nazwy: gwarna, ludna, hałaśliwa, różnobarwna. Mieszanka aromatów, smaków, zapachów, barw, temperamentów. Przede wszystkim jednak kultur, narodowości, języków. Była – bowiem ta ulica już nie istnieje: adres pozostał w dokumentach, starych księgach kahałowych, na kopertach listów do minionych osób. Szeroka unieśmiertelniła się na negatywach, diapozytywach, suchych płytach żelatynowych – takich jak te, które wyrzucił z siebie strych Kamienicy Trybunalskiej (Rynek 4, dawniej Rynek 3; zwana czasem kamienicą Frydmanów*) w Lublinie, ale o tym potem…

Gdybyś Szanowny Czytelniku przeniósł się Maszyną Czasu pod koniec XVIII wieku do Lublina, niezwykły i ciekawy widok ujrzałyby Twe oczy. Ze wzgórza mieszkańcy Zamku z niejakim dystansem obserwowali i oglądali cały ten ludzki i zwierzęcy kalejdoskop. U podnóża, przy ulicy Szerokiej 264*(dziś Placu Zamkowym 10), nieco po prawej stronie, stała kamienica. Piękna, ceglana, murowana, nietypowa nie tylko z racji swej formy. W owych czasach na postawienie przestronnej murowanki stać było mało którego zasobnego szlachcica czy kupca – pięknotka z Szerokiej miała zasię niezwykłego właściciela. Zwał się Jaakow Icchak ha-Lewi Horowic – Szternfeld*, zwany Ha-Choze mi-Lublin, czyli Widzącym, Jasnowidzącym z Lublina (1745, Józefów Biłgorajski – 15. 08. 1815, Lublin). Był podobno prekognitą (czyli jasnowidzącym), telepatą, „odsłaniał genealogię duszy” (wprowadzony w trans, skupiony, był w stanie opowiadać o poprzednich wcieleniach duszy ludzkiej); pamiętać należy, iż chasydzi kabaliści do dzisiaj kultywują wiarę w reinkarnację i osobność bytów Duszy i Ciała.

(…) W Lublinie na ulicy Szerokiej 28 znajdował się „pępek świata”, czyli Axis Mundi, oś kosmiczna, kolumna świata, jego centrum, absolutny środek, przestrzeń najświętsza. Szeroka 28 spełniała te wszystkie kryteria, które opisuje fenomenologia religii w rozdziałach traktujących o symbolice „środka” i przestrzeni sakralnej. Wyjątkowa pozycja Miejsca ma swoje źródło w tym, że mieszkał tam wyjątkowy człowiek.(…)”*

Małpa, Niedźwiedź, Anioł – nieustanny kamienny bój Porządku z Chaosem, Zachodu ze Wschodem…

Na północno-wschodniej attyce Niedźwiedź z zasłoniętymi oczyma próbuje rozszarpać małego dzielnego Anielskiego Rycerza. Owy broni się dzielnie, choć sił mu coraz bardziej ubywa. Z północno-zachodniej obserwuje to wszystko i złowieszczo czai się do skoku Małpa z lwimi pazurami. Większą zagadką tutaj pozostaje mieszkanka zachodniej attyki, niż to co, dzieje się na wschodniej (choć akurat na pozór ta walka wygląda dużo bardziej niebezpiecznie).

Wedle Talmudu i Zoharu Małpa symbolizuje wiarygodność, sprawiedliwość tejże i jej dochodzenie. Jest kimś w rodzaju strażnika, obserwatora walki na Wschodzie, stronie życia, nauki, codzienności. Gotowa dać bolesną lekcję temu, komu się ona należała, i stanąć w obronie tego, kto pokrzywdzony. Bezlitosna dla prześladowców i krzywdzących, silna i pomocna dla słabych i cierpiących. Sama usadowiona na Zachodzie, skierowana ku stronie życia i świata, przypisanej Duszy, Rodzinie, Światłu i Wszech-stwórcy. Mimo że pozornie stanowi zagrożenie dla małego Anielskiego Rycerza, w rzeczywistości jest jego obrońcą, atomem Dobra w odwiecznej walce z Mrokiem i Chaosem.

Ważne jest jednak miejsce tej niezwykłej podniebnej walki: ulica Szeroka, zarysem przypominająca Oko Cadyka. Wielkie, jasne, przestronne, stale bacznie wszystko i wszystkich obserwujące, rejestrujące. Patrzeć, by widzieć, zauważyć, zachować, zapamiętać, uchronić od zatraty i zapomnienia, przechować dla przyszłych obserwatorów i badaczy.

Strych, który przechował Historię

15 sierpnia przyszłego roku Lublin będzie fetował siedemsetlecie swojej lokacji (jeśli ktoś by przypadkiem zapomniał, to lojalnie uświadamiam, iż tą „dziejową frajdę” zawdzięczamy bulli sygnowanej przez Władysława Łokietka!). Arkadiusz Klucznik (dyrektor Teatru im. Hansa Christiana Andersena) wymarzył sobie, by taką okazję uczcić sztuką specjalnie dla tej sceny napisaną. Zamówił z całą swoją empatią, żywiołowością i stanowczością tekst u Grażyny Lutosławskiej (dziennikarki radiowej, autorki uroczych wierszowanych bajek*, mającej już na koncie jedną sztukę*). Lecz czy w takim miejscu jak Pępek Świata (Axis Mundi), miejscu diablej sprawiedliwości lubo paktu Rokity z lubelskimi Dominikanami (które w XVI wieku zakończyły się nader boleśnie i nieprzyjemnie dla upadłego Anioła, mimo całej jego przebiegłości!)* , Pani Historia może nie wtrącać się w sprawy Ludzi i Życia? Niemożliwe! Tak też było i tym razem.

Bowiem gdzieś w kwietniu 2010 roku, kiedy autorka (wielka pasjonatka twórczości prof. Władysława Panasa) szkicowała pomysły na nowy tekst, lubelski Rynek dostarczył nie tylko jej nielichych wrażeń. W trakcie remontu byłej kamienicy Frydmanów (Rynek 4, do 1944 r. Rynek 3), przy okazji przygotowań do adaptacji strychu, strop zbiesił się i zwyczajnie zapadł. Posypały się skarby: suche szklane płyty żelatynowe, negatywy, zdjęcia, listy… Pod czujnymi oczami i dłońmi Krzysztofa Janusa i jego współpracowników zostały odczyszczone, zabezpieczone, skatalogowane, posegregowane, przeliczone, opisane.

Przede wszystkim jednak przywróciły do życia mieszkańców Miasta, Które Jest Minione, choć istniało: Judische Stadt Lublin. Po ponad dwóch latach właściciele kamienicy przekazali odrestaurowany skarb Ośrodkowi „Brama Grodzka – Teatr NN” w dziesięcioletni depozyt. Przez ostatnie cztery lata niejedno oko spoczęło na ponad 2700 dowodach życia. Bujnego, tętniącego, kłębiącego się, barwnego, żywiołowego – Życia, które ktoś dokumentował z pasji, ucząc się ciężkiej i pięknej profesji fotografa, może po prostu z ciekawości świata i ludzi dookoła. Czegóż tam nie ma?! Dostojne zgromadzenia odprowadzające w ostatniej drodze na kirkut zmarłych płci obojga. Różnorodność i mimiczny teatr – czasem bardzo zabawny! – rodowych portretów. Zachowane w czasie szkolne klasy, speszone (paplające nawet przed obiektywem!) pensjonarki, poważni studenci chederu czy  Jeszywas Chachmey Lublin. Aptekarz z żoną i córką w przedwojennej aptece (ciekawe, możeż to być tysiące razy mijana ta na Starym Mieście, nieopodal Izby Farmacji?). Drabiniaste wozy zaprzężone w piękne bułanki, przepełnione gośćmi być może udającymi się do bożnicy z jakiejś uroczystej okazji….

Ludzie, miejsce, okoliczności ocalone od pożogi niepamięci. Twarze, stroje, detale, słowa i nastroje uchwycone w minach i grymasach, gestach rąk, pozach. Abram Zylberberg – nie wiem, czy zawodowo, czy po prostu z potrzeby pasji i upływu czasu – zdołał ocalić świat, który na jego oczach zdążał do zagłady, ginął, znikał. Siedemdziesiąt lat później Natasza ZiółkowskaKurczuk (dziennikarka, dokumentalistka, wykładowca uniwersytecki) wespół z Pawłem Banasiakiem i Różą Wnuk przywrócili Nieistniejące Miasto do życia. Kapryśny strop strychu, przechowana kolekcja i losy Ludzi Minionych zainspirowały powstanie dokumentu „Twarze nieistniejącego miasta”* Dziesięć i pół miesiąca pracy zaowocowało niesamowitym dokumentem, którego główni bohaterowie przemawiali obrazem w większości z Drugiej Strony Błękitu. Ekipa Nataszy Kurczuk na prawie dwa miesiące (4 listopada – Sylwester 2013 r.) przywróciła im tożsamość, znowu oddała im głos, pokazał światu ich historie.

Anioł bez aureoli, Kot Filozof i dwie młode Świata Naprawiaczki

Dziwne rzeczy czasem się Krytyczce przytrafiają… Miała napisać esej o spektaklu, mimowolnie zabrała Nieznanego Czytelnika w Czasoprzestrzenny Spacer. Zaczęliśmy na Szerokiej 264, dotrzyjmy do celu. Gdy w czerwcu tego roku zaczynałam pisać ten tekst, była to Jezuicka 1 – renesansowe zabudowania klasztoru Ojców Dominikanów, pierwotna siedziba Teatru im Hansa Christiana Andersena. Z sentymentu do miejsca oraz dlatego, iż „Anioł za lodówką” (tak bowiem został zatytułowany tekst zamówiony przez Arkadiusza Klucznika) był ostatnią premierą na tamtej scenie, pozostańmy przy tej lokalizacji. Najpierw jednak winnam wyjaśnić, dlaczego początkiem spaceru literacko – historyczno-scenicznego był dach kamienicy przy niegdysiejszej Szerokiej 28 (264). Bowiem „Anioł za lodówką” to mały apokryf (może trochę bardziej moralitet…) rozpisany partyturą słów, obrazów i wydarzeń na dwa (równoległe, choć skrajnie odmienne) czasy, połączone jednym miejscem i nieustanną walką. Małpa, Niedźwiedź i Anioł są w tej obłocznej walce „stałą czasoprzestrzenną”. Ich starcie trwa stale, ciągle, nieprzerwanie, niezależnie od kogo- i czegokolwiek. Małpa i mały Rycerz wiedzą, że jeśli popuszczą, zbastują choć na jotę, na cień chwili zwątpią – tam na Ziemi ludzie nieuchronnie utoną w zwątpieniu, smutku, niemocy, melancholii, szarej beznadziei, zniknie śmiech, Dobro, Piękno. Zapanuje Mrok, Chaos, Bałagan. Dlatego stale wspomagają ich swoimi siłami Aniołowie, Serafini. Podczas jednej z takich decydujących chwil pewien Anioł zgubił aureolę: kamień w wodę i już! Wraz z nią przepadła pewność siebie, jasność sądów, moc i siła wewnętrzna. Nie był w stanie pomagać, wspierać; jak gdyby ta strata zabrała mu nader istotną część jego samego. Nic tu nie poradzi Kot Filozof, wierszokleta z Bożej Łaski – zresztą nie taka jego rola, na bycie przyjacielem pocieszycielem zbyt konformistyczny i wygodny. Wszystko gmatwa i jednocześnie ułatwia Stary Zegar: brama, przejście pomiędzy dwoma czasami i wymiarami. Tym czarnopopielato-grafitowym, mrocznym, przesączonym złem, strachem, mrokiem. Gdzie czas niepewny, a jednak Mame gotuje kugiel na szabasową kolację. Tate chodzi do pracy, a potem przemyka się do Modlitewni powierzyć swe troski, strachy, niepewności przed oblicze tego, którego zwał El Szaddaj. Mrok ich życia rozświetla nastoletnia Sara: nieco trzpiotowata jak każda czternastolatka, pozornie roztrzepana, „zakręcona” na punkcie własnego wyglądu. Przy tym jednak nad wyraz rozsądna, inteligentna i (głównie z woli Czasu i Wojny) nad wiek dorosła. Gdzieś tam na lubelskim Starym Mieście pomyka na Furmańską do piekarni z garnkiem do zapieczenia. Martwi się jak w Czarnym Czasie upilnować ładu, porządku, hierarchii i wartości w sobie i dookoła. Przecież Tate cytował Torę:

Kto zachować umie w sobie i wokół siebie ład i porządek, szanuje i przestrzega świętych Przykazań, zatraconym nie będzie, Mądrość nigdy go nie opuści, Szacunek wszelki jak droga materia otulać jego duszę zawsze będzie”.

Weź tu Człowieku i bądź przyzwoity, prawdziwy, wierny i szczery wobec ludzi i Stwórcy, gdy czasy czynią ludźmi gorszymi niż najgorsze drapieżniki, upodlają i zniżają do dna Szeolu, a tam Przeciwnik tylko czyha na takie dusze; o, z demonich szponów żadną miarą ich już nie wypuści!

Tym jasnym, kolorowosoczystym: zabieganym, stechnicyzowanym, fit i sporty, pełnym gadżetów, pośpiechu, bieganiny. Turkusowo – arbuzowa piękna Mama wiecznie gdzieś się śpieszy; manager doskonała, która goni samą siebie i ściga z Czasem. Poważny błękitno -korporacyjny Tata, spokojny i opanowany – choć stale otula mu duszę od wewnątrz mgła melancholii. No i jest Agata: czternastolatka na progu XXI wieku, nierozstająca się ze smartfonem i cyfrówką Makowa Panienka, młoda Świata Uładzaczka. Denerwuje ją pęd Czasu, pogoń za Sukcesem, „byle było, by nie mniej!”. Dla Agaty obiektyw to sposób na uchwycenie w czasie, kadrze, przestrzeni Szczęścia i Radości. Zachowanie tych drobniutkich chwil, okruchów w których ludzie znów stają się wolni, szczęśliwi i beztroscy jak dzieci, pamiętając o tym, co naprawdę jest w Życiu ważne i istotne, dlaczego naprawdę warto żyć! Świata Uładzaczka chciałaby znaleźć taką uniwersalną „receptę na Szczęście”, spisać, przetworzyć w formę, której mógłby zażyć każdy zagubiony, strapiony, połamany przez życie, świat i ludzi Człowiek. Pozwalająca ludziom wyzdrowieć, znowu jaśnieć Światłem: ukrytym wewnątrz, dającym siłę do bycia, trwania, tworzenia, odkrywania, poznawania. Jednym słowem spisać receptę na „elan vital”. Na razie (z braku owej receptury) łapie i utrwala ”Esencję Życia” bystrymi oczami obserwatorki i obiektywem. Pewnego popołudnia niebo ściemniało, dach zadrżał, stary zegar Beckera zaczął nagle chodzi, po czym wypadło z niego zabytkowe pudełko. Ze zdjęciami. Czarnopopielatografitowy Świat upomniał się o swoje miejsce w historii. Zabiegani rodzice nagle przypomnieli sobie, że babcia Agaty (na cześć której Uładzaczka nosi imię i dziedziczy pasję fotograficzną) miała kiedyś przyjaciółkę Żydówkę imieniem Sara… Czas zwolnił, na Ziemi światy zaczęły się przenikać, ludzie poznawać, odkrywać. Pozory: tam na Gorze, na attyce Dachu walka trwa stale; mały Wojownik, chcąc ocalić Jasność i Dobro, słabnie coraz bardziej! Anioł zgubił aureolę, pomóc nie jest w stanie (bynajmniej on tak myśli, nawet nie wiedząc, w jak gigantycznym jest błędzie!); czasy i epoki się wymieszały w wielkim Boskim Garnku Dziejów; nic nie jest stałe, logiczne, podobne rzeczywistości stworzonej na Początku! Wtedy pomagają zwykle pewniki: Odwaga Cywilna, Rozum, Rozsądek i Przyjaciele – bez których tych trzech ingrediencji czasem nie udaje się samemu odnaleźć, za co cześć Im i chwała! Zasię często Przyjaciółmi najwierniejszymi i najszczerszymi okazują się ci, na których najmniej liczyliśmy. Ba, których mieliśmy za naszych najszerszych i najwierniejszych … Wrogów! Koniec końców z boku, z oddali, dystansu widzi się więcej, ostrzej, dokładniej dostrzega się szczeliny i zarysowania na duszy. Szybciej odczuwa się zmianę ciepłoty serca i emocji. Dokładniej widzi się prapoczątki przyczyn, zanim skutki na dobre zgruchoczą życie i ciała tych, którzy obok nas cierpią, lecz są często zbyt dumni, honorowi i samodzielni, by poprosi o pomoc…! Pora by sobie przypomnieć, że w naszym zapędzonym, stechnicyzowanym, zinternetowanym świecie nie rzeczy są najważniejsze i stanowią istotę. Życie to inni Ludzie, żyjący wokół nas: słowa, zdjęcia, rysunki, rozmowy, przeżycia, emocje, uczucia, relacje, miejsca, związane z nimi historie..! Cała nasza codzienna energia, siła kurczowo (na równi z Ludźmi!) trzymająca nas na tym błękitno – zielono- świetlistym – bynajmniej nie najlepszym Łez, Radości i Szczęścia Padole! Lecz w tym wszystkim jest jeszcze pewien myk, prawie niezauważalny haczyk; przeoczony, zemści się na nas i naszej Teraźniejszości szybciej, boleśniej i bardziej nieprzewidywalnie, niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić! Otóż jedynie wtedy, gdy pamiętamy o swoich korzeniach, genach, pochodzeniu, własnej Historii często będącej jedynym kluczem mogącym rozwikłać supły i odblokować sztaby szczerzącej kły Teraźniejszości, jesteśmy w stanie być szczęśliwi teraz i planować Przyszłość. Drzewo można nagiąć (ba, nawet nadłamać!), ale ono ma korzenie i dzięki nim i siłom z gleby podniesie się, przetrwa, puści nieśmiałe pędy, które z czasem zamienią się w gałęzie obdarzające cieniem i chłodem w skwar! Mądrość ludowa rozróżniała ludzi na: trawy, liście, krzaki i drzewa; ale tylko Krzaki i Drzewa są w stanie tworzyć Historię, żłobić koleiny dziejów, zostawić jakiś ślad i dziedzictwo potomności. Jeśli zapomnimy o swojej Przeszłości, to jakim cudem możemy planować, projektować, wpływać na naszą Przyszłość?! Po to właśnie i o tym właśnie jest „Anioł za lodówką”. Dobrze, że jest i że w tak mądry sposób mówi o tym, co wszelkie mądrołki spod znaku F, T i innych nowomodnych socjali obwołały i zaklasyfikowały jako niemodne, infantylne, nie w stylu… Na nasze szczęście Mądrość, Przyjaźń, Odwaga, Rozsądek, Piękno, Wiara, Szczęście, Dobro, Szacunek, Przeszłość są pojęciami podstawowymi i niezależnymi od mód, stylów i celebryto-autorytetów – i oby tak pozostało!

Uczta dla oczu i uszu…

Nieskromnie powiem, że tęsknię do tego, by ponownie zobaczyć ten spektakl… Teraz co prawda Kotem Grafomanem nie będzie Mateusz Kaliński – kłaniam mu się pięknie w te dalekie pielesze, w które zawiodły go ścieżki życiowe. Nic to, poczekam i zafunduję sobie frajdę podziwiania nowego, młodego, zdolnego lalkarza, który będzie ironizował Kacprowi Kubcowi (jako Aniołowi) „za uszami”… To przedstawienie jest istną uczt dla ucha, oka i niezwykłą lekcją historii.

W dźwiękach skomponowanych przez Roberta Rozmusa zakochałam się po pierwszych 30 sekundach próby medialnej. Potem biłam się z myślami, jak zareaguje na nie moja przyszywana chrzestna córa – zupełnie niepotrzebnie! Pierwsze sekundy, wzrok Młodej i jej uśmiech zachwytu – „Ciociu, ale to jest magiczne!” Miała rację: pełne dynamizmu, powietrza – przy tym eteryczne, tajemnicze, niesamowicie budujące nastrój i dramaturgię. Współgra z wizualizacjami słynnych żydowskich fotogramów – stworzonymi przez Bogusława „Benia” Byrskiego – oraz z całym wizualnym dwoistym światem wyczarowanym przez Amira Genislawa.

Tak na marginesie: ten fragment dedykuję lubelskim radnym oraz hiper-profesjonalnemu krytykowi Dominikowi Smadze:

Kochani Decydenci i Koneserzy Sztuki miasta Lublina!

Jeśli takiemu teatrowi jak lubelski „Andersen” udaje się pozyskać do współpracy i realizacji tak cenionego i zapracowanego artystę jak Amir Genislaw?

Jeśli owocem tych zabiegów jest naprawę wybitny, mądry, dużo ofiarowujący widzowi spektakl, w pełni zasługujący na promocję i nagłośnienie tegoż na forum ogólnopolskim?

To nie wydaje Wam, że takim ludziom jak lubelscy lalkarze należy pomagać i wspierać ich wysiłki w ofiarowaniu lublinianom kultury i sztuki przez duże K i S?

Miast stać z boku, obserwując wszelkie zabiegi prasowe arcyprofesjonalisty Dominika Smagi, niszczące dobrą reputację Teatru im. Andersena i ludzi go tworzących, wspierając Bojowego Redaktora milczącą zgodą?!

Niech nikt mi nie tłumaczy, że się nie znam, nie rozumiem, czegoś tam nie do-kojarzyłam… Nie pierwsza to międzynarodowa artystyczna kooperacja Andersenowców i mam nadzieję, że nie ostatnia. Jeśli efektem jest stworzony przez Daniela Arbaczewskiego tak niecodzienny, plastyczny i niebanalny pod względem edukacyjnym spektakl – to należy wspierać i pomagać – nie szkodzić i rzucać kłody, rozumiemy się…?!

ANIOŁ ZA LODÓWKĄ Grażyny Lutosławskiej, reż. Daniel Arbaczewski, scenografia Amir Genislaw (Izrael), wizualizacje Bogusław „Beniu” Byrski, muzyka Rafał Rozmus; obsada: Gabriela Jaskuła (Agata), Anna Dudziak (Sara, gościnnie), Wioletta Tomica (Mame, Mama Sary), Ilona Zgiet (Mama Agaty), Bartosz Siwek (Tate, Tato Sary), Konrad Biel (Tato Agaty), Kacper Kubiec (Anioł za lodówką), Bogusław Beniu Byrski (Mysz), Mateusz Kaliński (Kot). Podziękowania dla Ośrodka Brama Grodzka Teatr NN oraz Restauracji Trybunalska za udostępnienie skanów negatywów z „nieistniejącego miasta” i możliwość wykorzystania ich w spektaklu. Spektakl powstał dzięki dofinansowaniu ze środków Muzeum Historii Polski z  programu „Patriotyzm jutra”. Teatr im Hansa Christiana Andersena, prapremiera 11 czerwca 2016 r.

*http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra/docmetadata?id=27199&from=&dirids=1&ver_id=&lp=2&QI=

*Ponieważ moja opowieść zaczyna się mniej więcej w latach 80 tych XVIII wieku, więc celowo użyłam ówczesnego numeru posesyjno – administracyjnego

http://www.biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra/docmetadata?id=26516&from=&dirids=1&ver_id=&lp=1&QI=

Dawny numer policyjny / Former police number: 406 Numer hipoteczny / Morgage number: 264 Numer przed 1939 / Number before 1939: Szeroka 28. W chwili obecnej na miejscu kamienicy Widzącego z Lublina stoi dumny kamienny Lew..

*Władysław Panas, Oko Cadyka , Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej Lublin 2004 Lublin 2011, s.8

*http://www.e-teatr.pl/pl/realizacje/43227,szczegoly.html

*https://www.wdrodze.pl/opis,1335,Legendy_dominikanskie.html,

choć po drodze zerknąć należy i do przeuroczego tomu autorstwa Józefa Zięby Wspaniały dar króla i inne lubelskie opowieści (Norbertinum Lublin 1996) http://lubimyczytac.pl/ksiazka/107854/wspanialy-dar-krola-i-inne-lubelskie-opowiesci#buy

Leave a Reply