Przejdź do treści

Tędy droga, czyli ósma era pana S. i jego przyjaciół

Festiwal Era Schaeffera pojawia się jesienią. I każdej jesieni czeka się na niego z niecierpliwością.

Jednodniowy, a dokładnie jednowieczorny Festiwal Era Schaeffera animowali artyści skupieni wokół Fundacji Przyjaciół Sztuk Aurea Porta, jako coroczny hołd dla dorobku Bogusława Schaeffera, obecnie 87-letniego, twórcy niezwykłego – kompozytora, pisarza, teoretyka muzyki, dramaturga, grafika – jednostki nieprzeciętnie multimedialnej. Takiż też stara się być Festiwal Mistrza…

Tegoroczny odbył się po raz ósmy, a rozmachu i znakomitości, które wzięły w nim udział mogłyby mu pozazdrościć poważne artystyczne wydarzenia.

W poszukiwaniu właściwych drzwi

Przez spowite mrokiem i owinięte mgłą uliczki grupki ludzi przybywały na rozległy teren dawnego Instytutu Chemii Przemysłowej. Błądząc po jego wyboistych ścieżkach szukały właściwych drzwi Studia Tęcza, które zaprowadzą ich na miejsce zdarzenia.

Łatwo nie było, więc nieznani sobie ludzie, acz zespoleni sympatią dla Festiwalu Ery Schaeffera, jej głównego bohatera i artystów, których mieli nadzieję tego wieczora podziwiać, łączyli się we wspólnych wysiłkach dotarcia na miejsce.

Nikt z nich nie miał wątpliwości, że to poszukiwanie właściwej drogi, było zamierzonym preludium tegorocznego zdarzenia. Swoistym happeningiem-prologiem…

Poprowadzeni wreszcie do właściwego wejścia, wkroczyli od razu w świat Bogusława Schaeffera, który zagarnął ich z charakterystycznym dla niego rozmachem. Na białych ścianach widniały fragmenty partytur kompozytora, z głośników rozbrzmiewała muzyka, a ze spiętrzonych kubów-mebli wyłonili się aktorzy, jakby wrócili tu ze sceny, a może dopiero się na nią szykowali? Wiedli jakby już wcześniej rozpoczęty spór o istotę teatru, sztuki aktorskiej, sposobów bycia na scenie, jak to czynią bohaterowie w każdym dramacie Schaeffera, w każdym jego scenariuszu dla istniejącego lub nieistniejącego aktora… Był wśród nich aktor zwolennik całkowitego, niemal fizycznego zespolenia artysty z rolą (Waldemar Obłoza), aktor analityk (Marek Frąckowiak), rozkładający działania sceniczne na czynniki pierwsze, dający w teatrze pierwszeństwo intelektowi niż żywiołowej fizyczności; była dojrzała aktorka (Lidia Bogaczówna), dynamiczna i ponętna, aktor radykalny (Sean Palmer), młoda tancerka zmysłowa i ulotna (Hanna Wiadrowska) i tajemniczy niemy świadek ich działań (Witek Jurewicz). Aktorskie spory łagodził Patryk Zakrocki piękną skrzypcową frazą, gdy oni tak szybko, jak się pojawili, kłócąc się i przekrzykując, znikali w długim korytarzu, w którym widniały kartki z rozwieszoną informacją „Tędy droga”.

Przez artystyczny labirynt
I tą drogą, która okazała się artystycznym labiryntem podążali za bohaterami wieczoru widzowie. Podążały też za nimi kamery, by raz po raz zaglądać artystom w twarz, a każdy grymas, skupienie, błysk oka zbliżać poprzez wielkie monitory. Byli jak owady poddawane oglądowi pod mikroskopem.

Za zakrętem kolejnego korytarza publiczność wkraczała w ich świat niby pozateatralny, bo aktorzy opuścili garderobę i powrócili do domu. W kuchni, do której nas przywiedli robili herbatę, smażyli jajecznicę, jedli jajko na miękko, ale w tej prywatności wciąż byli aktorami. Trafimy za nimi do łazienki, do WC, do sypialni, salonu. W każdym z tych miejsc dialogi i monologi wygłaszane są symultanicznie, w każdym też pointuje je inna muzyka, inny wykonawca. Na kłótnie aktorki i aktora nakładają się dźwięki finezyjnych wokaliz niepowtarzalnej Olgi Szwajgier; w łazience monologowi zbuntowanego artysty towarzyszy maleńka symfonia grupy artystycznej Małe Instrumenty; w sypialni brzmi wirtuozeria uderzeń i rytmów Rajeeva Mahavira wyczarowana na bębnach, a w salonie popis daje jazzowy kwartet z Michałem Urbaniakiem, amerykańskimi muzykami – trębaczem Michaelem „Patches” Stewartem, raperem Andy Ninvallem i z polskim wykonawcą live electronics Dariuszem Makarukiem.

Publiczność onieśmielona

Aktorzy, podobnie jak podczas zeszłorocznego Festiwalu Ery Schaeffera, próbowali do swoich działań wciągać publiczność. Początkowo onieśmielona, dość niemrawo skandowała słowo: „Król!”, by zdecydowanie ożywić się podczas jazzowych improwizacji, kończących tę multimedialną wędrówkę na cześć Bogusława Schaeffera. Nawiasem mówiąc, uruchamianie publiczności, traktowanie jej jako jeszcze jeden element „erowo-Schaefferowej” inscenizacji całkowicie mieści się w tych corocznych spotkaniach. Nawet chciałoby się, żeby kiedyś przeszły one we wzajemne działanie aktorzy – widzowie. Ale aby się tak stało, koncepcja festiwalowego zdarzenia musi wyraźnie określić na jakiej płaszczyźnie i w jakiej konwencji mieliby się spotkać, współdziałać.

Niemniej aplauz i zadowolenie widzów z uczestnictwa w 8. Festiwalu Era Schaeffera były niekwestionowane. Wędrówka przez artystyczny labirynt stała się nie tylko jednorazowym happeningiem, ale przynoszącą refleksję wykładnią alegorii życia, człowieczego losu, błądzenia między ideami w poszukiwaniu wyższych sensów, które po drodze grzęzną w przyziemnych, wręcz trywialnych czynnościach… Ale od rozpaczy, gdy sobie to uświadomimy, ratuje nas muzyka.

Brawa, brawa

Ukłon i brawa należą się wszystkim artystom 8 Festiwalu Era Schaeffera ze szczególnym wyróżnieniem – Macieja Sobocińskiego, reżysera, nie tylko tegorocznej Ery…, który – jak ktoś słusznie zauważył – jest mistrzem multimedialności. Racja, wyreżyserował zdarzenie ciekawe, zaskakujące, oryginalne i co ważne – niepowtarzające niczego z poprzednich reżyserowanych przez niego Festiwali Era Schaeffera. A to nie lada sztuka… Brawa!
Grażyna Korzeniowska

_______________
8 Festiwal Era Schaeffera, 25 listopada 2016, Studio Tęcza, ul. Rydygiera 8, Warszawa

Leave a Reply