Przejdź do treści

Niebezpieczna książeczka

Na rynku ukazała się niewielka książeczka o formacie kwadratu „Kultura artystyczna w Polsce w dekadzie Edwarda Gierka (1971-1980)”. To bardzo niebezpieczna książka.

Grzegorz Wiśniewski, autor tego pracochłonnego zestawienia, które poprzedził doprawdy lakonicznym wstępem, zawierzył wymowie faktów. Zgromadził tu bowiem na dwustu kilkudziesięciu stronach zestawy tytułów dzieł literackich, filmowych, teatralnych, muzycznych, plastycznych (a zebrał ich około dwóch tysięcy!), a także kulturalnych wydarzeń ogólnopolskich, które dobitnie świadczą, że lata 70. ubiegłego wieku nie należały do lat straconych dla polskiej kultury. Przeciwnie, jak trafnie wskazuje autor we wstępie, właśnie te lata i 15 jeszcze lat wcześniejszych „stanowi ćwierćwiecze w dziejach polskiej kultury szczególnie owocne, oznaczające w naszej powojennej historii najwyższy jej wzlot. Budzi też wówczas polska kultura wyjątkowe zainteresowanie i zdobywa szczególną pozycję także poza granicami naszego kraju, czego świadectwem stają się choćby powszechnie funkcjonujące określenia: „polska szkoła filmowa”, „polska szkoła kompozytorska” czy „polska szkoła plakatu”.

 

Te lapidarne oceny przypominają, że mieliśmy wówczas do czynienia z autentyczną erupcją talentów i twórczych dokonań, a więc i sytuacja, która takim fenomenom sprzyjała. A mimo to nie brakuje krewkich publicystów i polityków, utyskujących na ciemne dekady PRL-u, kiedy to Polska cała, gospodarka i kultura pospołu, grzęzły w błocie, smagane knutem sowieckiego okupanta. Ukuto nawet swego czasu określenie: „czarna dziura”, mające rzekomo opisywać sytuację polskiej kultury w latach PRL-u, chętnie powtarzane przez luminarzy tej kultury, którzy niejeden ze swoich sukcesów właśnie wówczas święcili. Z tych przemalowanych ideologów i dziwnych pedagogów społecznych kpił bez litości już u progu lat 90. Tadeusz Różewicz w swej nowej wersji „Kartoteki”, w „Kartotece rozrzuconej”.

W „Kartotece rozrzuconej” całe społeczeństwo pogrążało się w językowej niemocy. W ten sposób poeta odmalował paraliż kultury. Widoczny był już w poprzedniej „Kartotece”. Teraz jednak Różewicz poddał analizie kulturową zapaść, nie szczędził szyderstwa. Dotyczyło to zwłaszcza sceny „Salon warszawski”, w której nie przypadkiem nawiązywał do „Dziadów” Adama Mickiewicza. Już sama prezentacja bohaterów tej sceny mówiła sama za siebie: Kombatant z Długą Brodą, Profesor z Wielkimi Uszami, Duży Różowy Krytyk (który piszczy), posągowa Kobieta w Czerni. Oto elita narodu. Poeta szydził z kanapowych rządców dusz, skłóconych i unieważniających się wzajemnie. W rozbudowanym didaskalium barwnie odmalował stan moralnego rozchwiania i degrengolady obyczajów:

Twarze mają odęte, zachmurzone (jakby „obrażone”), Profesor z Wielkimi Uszami parska dookoła śliną… jedni drugim się przyglądają, czasem z daleka, czasem z bliska (…) Ten się odwraca, tamten zawraca, wszyscy się mijają, rozmijają. W ciągłym ruchu, nic nie mówią, ale wargami poruszają i z tego ruchu warg pilny widz może odczytać jakieś krótkie, nieprzyzwoite słowo na literę sk… lub k…, d… się zaczynające.

W tym czasie młodzi (z brodami) ciągle podskakują. Ktoś sobie brodą twarz wyciera. Profesor śliną parska wkoło. Ktoś oczy przeciera. Kobiety czasem padają na kolana. Ludzie zaczynają gryźć się ze sobą. Ten tego w ucho lub inną część ciała gryzie.

W tej atmosferze nadciągającej gombrowiczowskiej „kupy” profesor Bąbel, nowe wcielenie profesora Pimki (dziwnie przypominający pewnego znanego Profesora), wygłaszał swoją wściekłą i piramidalnie głupią recenzję przeszłości, usiłując unieważnić ostatnie kilkadziesiąt lat polskiej kultury:

Ta czarna dziura

to polska kultura

to polska literatura

44 czterdzieści cztery

lata polskiej literatury

to same dziury

hańbo, hańbo

o hańbo, itd.

Z równym niesmakiem, jak koryfeuszy kultury, wykpiwał Różewicz nauczycieli. W pierwszej „Kartotece” wyśmiewał egzamin dojrzałości, przed którym staje jeden ze starców. Odpowiadał na idiotyczne pytanie zdziecinniałego belfra, popisywał się encyklopedyczną wiedzą, powtarzał tandetne frazesy. Wzbudzało to entuzjazm profesora, który orzekał, iż „młodzieniec” jest doskonale przygotowany do życia. W „Kartotece rozrzuconej” tę scenę wspomagał poemat …a Hela wzięła i umarła i następująca po nim scena, w której rzeczona Helena jest karmiona przez oprawców Gombrowiczem. Różewicz kpił w ten sposób z edukacji szkolnej, która zdolna jest obrzydzić każdego pisarza (na przykład Gombrowicza), nawet takiego, który ze szkoły szydził: tak to często mszczą się różne kawały: na ich autorach.

Tadeusz Różewicz nie dał jednak rady. Jego szydercza filipika została zapomniana albo pominięta, albo wreszcie zwyczajnie nieprzeczytana. Przecież ci, którzy twierdzą, że wiedzą, zapewne wiedzą lepiej. I stąd wciąż słyszymy o „ciemnych latach”, o „zacofaniu”, o „zapóźnieniu”. Nie rzecz w tym, aby idealizować i pomijać także ciemniejsze strony minionych lat. Nie pomija ich również Wiśniewskim, wspominając, że w latach 70. wzmagały się ingerencje cenzury, że pojawił się tzw. drugi obieg czytelniczy, że część filmów została zatrzymana, tworząc kategorię dzieł o wdzięcznej nazwie „półkownicy” (nazwa od półek, na których dzieła leżały i porastały kurzem – to wyjaśnienie dla młodszych czytelników). Dodaje jednak od razu, że osiągnięcia drugiego obiegu okazały się nikłe, że dorobek tego kontestującego nurtu dość kruchy. Jeśli więc uczciwie ważyć plusy i minusy, nie może być wątpliwości, jakie to były lata dla kultury. Niepewnym swego pozwolę sobie przytoczyć „mroczną statystykę”, która jak na dłoni ukazuje rzeczywiste osiągnięcia dekady Gierka w dostępie do kultury i bolesne uwstecznienie tego dostępu w czasach nam współczesnych. Na stronie 219 omawianej książeczki autor pomieścił tabelkę o nazwie „Uczestnictwo w kulturze w latach siedemdziesiątych i obecnie”, opracowaną na podstawie „Roczników statystycznych”, a więc źródła powszechnie dostępnego. Można więc sprawdzić. I cóż my tutaj czytamy?

W rubryce „edycje literatury pięknej” widzimy burzliwy wzrost liczby wydawanych tytułów – w roku 1970 było ich 1238, w roku 1979 – 1626, a w roku 2012 – fenomenalny wzrost (!), bo aż 7304. Radość z tej zwiększonej oferty mącą jednak nakłady literatury pięknej, które wynosiły w roku 1970 – 39,4 milionów egzemplarzy, w 1979 – 57,2 milionów, a w roku 2012 – zaledwie 28,6. Oznacza to, nie mniej ni więcej, spadek o połowę nakładów literatury pięknej. Inaczej to ujmując: w roku 1979 na jednego obywatela przypadało statystycznie 1,5 egzemplarza książki beletrystycznej, a teraz mniej więcej trzy czwarte książki.

Nie poprawia tego stanu rzeczy poziom wypożyczeń w bibliotekach. Panuje tutaj zastój. W roku 1970 było tych wypożyczeń 127 milionów, w roku 1979 – 147, miliona (a więc wzrost o ok. 20 procent), w roku 2012 – 122 milionów. Jest więc spadek, ale nie aż tak dramatyczny, jak w dostępie do teatru, filmu i widowisk muzycznych. Teatry w roku 1970 zebrały ponad 10 milionów widzów, w roku 1979 ponad 9 milionów, a w 2012 nieco ponad 5 milionów. A więc spadek piorunujący, mniej więcej o połowę. Jeszce gorzej wygląda sytuacja z produkcją filmową. Kina zebrały w roku 1970 ponad 137 milionów widzów, w roku 1979 prawie 110 milionów, a w roku 2012 – 37,5 miliona, a więc spadek prawie czterokrotny! Wzrosła jedynie frekwencja w muzeach z 21 do 26 milionów. Tak wyglądała ta czarna dziura. Ale co się dziwić, skoro we wspomnianej dekadzie wchodziły na ekrany prawdziwe przeboje polskiego kina, dystansujące popularnością nawet najgłośniejsze wówczas produkcje amerykańskie, takie jak „Ojciec chrzestny”, „Szczęki” czy „Love story”. Absolutny hit hitów, czyli „Potop” Jerzego Hoffmana zebrał na widowni ponad 24 miliony widzów, „W pustyni i w puszczy” 23 miliony, a „Noce i dnie” 21 milionów. Dzisiaj o takiej frekwencji filmowcy tylko mogą śnić.

Tę „niebezpieczną książeczkę”, psująca dobre samopoczucie ignorantom, wydała Akademia im. Aleksandra Gieysztora i chwała jej za to. Wcześniej był to druk wewnętrzny, przygotowany z okazji konferencji o kulturze w dekadzie Gierka, którą zwołał Sojusz Lewicy Demokratycznej. Druk rozszedł się jak woda wśród uczestników konferencji, a teraz uzupełniony, w nowej szacie graficznej i ze wspomnianym wstępem, ukazuje się na wolnym rynku. Warto sięgnąć po tę publikację, by sobie przypomnieć, jakie to bujne dla kultury były czasy.

Tomasz Miłkowski

Grzegorz Wiśniewski, „Kultura artystyczna w Polsce w dekadzie Edwarda Gierka (1971-1980). Kronika”, Akademia Humanistyczna im. Aleksandra Gieysztora, Pułtusk-Warszawa, 2016

Recenzja opublikowana w „Dzienniku Trybuna”, 12 sierpnia 2016

Leave a Reply