Przejdź do treści

Różne poziomy etosu aktora

O umieraniu, strachu, o miłości. Ważko, odważnie, siłą głosu i mądrze o życiu, świecie i nas samych

3 Prezentacje Form Muzyczno-Teatralnych „DŹWIĘKI Słów” 23-26 czerwca 2016. Dzień Trzeci (Doświadczenia i Wiedzy, Młodości i Pasji, a pomiędzy nimi słusznej kary za aktorską Pychę i brak Pokory).

Kruchość z adamantu, głos ze spiżu, siła serca i wiary

Sobotnie popołudnie, upał, duchota, wszechogarniający szum: „Lewandowski przy piłce, Piszczek w obronie… Coo zaaa dośrodko…” . Wbrew Naturze, sercu, astmie i temperaturze prawie że wbiegam do Centrum Kultury, nie mogąc się doczekać na miejsce, mrok, kroki, smugę światła, pierwszy dźwięk!

No cóż, każdy jej koncert, recital, spektakl to nader smakowite danie dla duszy, serca i wrażliwości widza i słuchacza. Każda z nią rozmowa, wywiad niesie siłę, niezwykłą odwagę, wiarę gdzieś z głębi Ziemi, bezcenną wprost mądrość życiową. Krucha, filigranowa jak gałązka – jednocześnie mocna adamantową siłą i spiżową wiarą.

 

Ewa Błaszczyk. Wysoka, drobniutka, w znoszonym brązowym skórzanym płaszczu (żywcem takim, jak ten Krisa Kristoffersona w „Pat Garret and Billy the Kid”, tak samo pachnącym drogą, złaknionym podróży) – jest. Głębią i siłą altu, spokojem głosu, mądrością i wiedzą tekstu D. Czupkiewicza, na przekór spowijającej ją czerwieni. W sumie nieważne, czy w tamtym czasie sceny i koncertu określa ją dynamizm i ekspresja czerwieni czy siła i mądrość czerni. Sobotniego popołudnia Ewa Błaszczyk stała się po raz kolejny wędrowcem, obserwatorem ludzkich dusz i serc, kronikarzem otaczającego świata. Każdy z tych kilkunastu songów, urealnionych jej niskim, mocnym, o szerokiej skali głosem, był maleńką opowieścią, reportażem z codzienności każdego ze słuchaczy, czyimś spotkaniem, rozstaniem, bólem, radością, smutkiem, tęsknotą. Ponad półtora roku temu w rozmowie z Kamilą Sypniewską opowiadała o sobie, swoim „głodzie świata i ludzi” oraz braniu się za bary z życiem i sytuacją:

(…) – Żyję w permanentnej gonitwie. Chyba nie potrafię inaczej. Jak to kiedyś powiedziała o mnie Agnieszka Osiecka: „Błaszczyk, ta nasza nerwica życia”. Zawsze wiedziałam, że praca jest podstawą bytu. Że trzeba coś robić, by nie zwariować. Gdy byłam małą dziewczynką, bardzo podobał mi się Ernest Hemingway. I wydawało mi się, że jestem dużym mężczyzną, który pije dużo whisky i bardzo dużo robi. Hemingwayem nie jestem, ale mocuję się i zmagam.(…)” *

Piszą dla niej najlepsi, najwięksi, sięga po teksty klasyków poezji – ale, Bożeż Mój, tak jak ona interpretuje niewielu; nieliczni tworzą z piosenek mały teatr, jak mawiała niezapomniana Barbara Podmiotko! Od pierwszego dźwięku „Podróżowałam” (po ostatnią sekundę „Głowy jak walizka” Jacka Kleyffa) spięłam się jak przyczajone ciekawskie zwierzątko, kuliłam w sobie, zamierałam w ciszy i zachwycie (takie coś to jak na mnie ewenement na skalę galaktyczną!), ocierałam łzy emocji z policzków, cichuteńko przytupywałam do rytmu, rechotałam rozbawiona scenicznym żartem lub sytuacją…! Nie byłam bynajmniej jedyna, o nie; cała widownia zgromadzona w Sali Widowiskowej zgodnie bawiła się cudownie, braw nie szczędziła, choć nie puszczała mimo uszu wiedzy, refleksji, przesłań płynących ze sceny. Magiczne momenty to te, w których na scenie do Matki Ewy dołączała Córka Marianna. Lubo śpiewała sama; przejmującego wykonania „Cicho, cichuteńko” naprawdę nie jestem w stanie zapomnieć, tym lepiej zresztą – dla takich chwil bywa się w teatrze! Czy ogłoszenia ze sceny przez Maestrę naprawdę z wielką radością zwycięstwa nad Szwajcarami. Prócz Ewy Błaszczyk i Marianny Janczarskiej „ojcami sukcesu” byli także (chwilami nawet przede wszystkim!) trzej mistrzowie swoich instrumentów. Ktokolwiek chociaż raz w życiu słyszał brzmienie gitary Andrzeja „e-moll” Kowalczyka, zakocha się w owym dozgonnie, rozpozna i doceni już zawsze. Saksofony Sebastiana „Felka” Feliciaka” kłóciły się, dialogowały, pyskowały, kwiliły, lirycznie łkały; wciąż bardziej zachwycając, jak to tylko one potrafią, gdy znajdą się pod palcami i we władzy Saksofonisty z Duszą. Marcin Partyka dopełniał tych muzycznych guseł i czarów, ujarzmiając wielkie sceniczne czarne zwierzę najeżone białymi klawiszami. Ryczące czasem bardzo fortissimo, szepczące i kwilące chwilami pianissimo – ale zawsze zachwycające dzięki duszy, sercu i wrażliwości pianisty. Zapomniałabym: była jeszcze Pani Kamera: niewidoczna, niepozorna, choć niezastąpiona archiwistka tego cudnego popołudnia. Elektroniczna kronikarka Piękna zaklętego w ludzkim Głosie i emocji spowitych w empatię i antycypację.

Niezwykła białostocka Dziwożona o czarnym bluesowym głosie…

Kochani moi, czuję się w obowiązku opowiedzieć Wam o niezwykłej nastolatce. Ma tylko 17 lat, za sobą siedem lat edukacji gitarowej, przed sobą trzecią klasę Państwowej Szkoły Muzycznej Drugiego Stopnia w Białymstoku i bezcenny skarb dany od Losu i Życia. Przepiękne „czarne” bluesowe vibrato, ozdabiające jej nietypowy szeroki sopran. Gabriela Kundziewicz, to o niej bowiem właśnie chcę Wam opowiedzieć, z muzyką związana była od dzieciństwa. Komponować piosenki zaczęła w wieku 12 lat, wybierając w ten sposób swoją drogę opowiadania innym o świecie, życiu, emocjach, uczuciach… Po kilku latach dojrzewania, zbierania doświadczeń, historii i tematów, wróciła do pisania, komponowania i siłą rzeczy do śpiewu. No i posypały się sukcesy: główne trofeum XX Bliskich Spotkań z Poezją Śpiewaną „Kuźnia 2015”, I nagroda i kwalifikacja do etapu centralnego w wojewódzkich eliminacjach 61. Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego w kategorii poezji śpiewanej… Trafiła też na piątą edycję Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Artystycznej Wschody* ; tam wypatrzyła ją Irena Beata Michalkiewicz, szefowa Lubelskiego Salonu Artystycznego. Zachwyciła się na tyle, by owo młode dziewczę zaprosić do recitalu na „Dźwiękach Słów” w ramach Sceny Otwartej (czyli letnich koncertów wirydarzowych). Tak narodził się recital „Ten taniec”. Bardzo żałuję, że z winy jednej z większych aktorskiej żenad, jakich dane mi było doświadczyć jako widz, nie oglądałam koncertu tej fenomenalnej białostocczanki od początku. Jednak ta godzina, którą Los mi podarował, była nadto szczodrym prezentem. Szeroki, silny, mocny jazzowo – bluesowy głos. Czarne w brzmieniu, dojrzałe sopranowe vibrato. Takie, z którym człowiek się rodzi, naturalnie skalowane, nie wyuczane, nie do pomylenia, swoisty dar od Matki Natury; dodaje indywidualności, rzadkiego poloru, czyni głos unikatowym. Lśnienie młodości, radość życia, ciekawość świata kontra mądrość i dojrzałość tekstów. Gabriela Kundziewicz. Zapamiętajcie to nazwisko, jeśli bowiem owa Młoda Dama dalej tak bacznie i dokładnie będzie obserwować świat i życie i nie zaniecha swej pasji, to 25 czerwca 2016 roku poczęła nam się rodzić nowa świetna wokalistka jazzowa lub bluesowa – OBY!

TEN TANIEC – recital Gabrieli Kundziewicz; Wirydarz CK premiera 25 czerwca 2016 r.

Elementarna Przyzwoitość i Szacunek do widza, czyli pojęcie Etosu Aktorskiego wedle…

Poświęcam się pracy. Aktorstwo to pasja, nie tylko zawód. Jednak pod pewnymi względami jestem staroświecka. Nie uważam, żeby profesja wymagała od nas bezwzględnego ekshibicjonizmu.(…). Po przedstawieniach wracam do domu bez poczucia, że jestem wciąż w roli, a piękne i straszne bohaterki Szekspira czy Bernharda będą straszyły mnie po nocach. Tego byłoby zbyt wiele. Oczywiście, każda rola ma częściowo mój charakter i zewnętrzne atrybuty. Tembr, gestykulację, ruchy. Ale nie ma we mnie potrzeby wywalania bebechów, obnażania najbardziej intymnych tajemnic. Dusza aktora nie jest na sprzedaż”.* Piękne słowa, prawda? Pełne wiary, siły, pokory, szacunku wobec aktorstwa jako misji, przygody intelektualnej. Ciekawe, czyje? Otóż tak o swoim aktorstwie na początku 2012 Łukaszowi Maciejewskiemu opowiadała … Ewa Dałkowska! Dwa lata epizodu w Teatrze Śląskim, przez 38 lat związana z Teatrem Powszechnym, z wiekiem obsypywana nagrodami, wyróżnieniami, pochlebnymi recenzjami, przez młódź aktorską i nie tylko traktowana jako Mentor, Autorytet, Wzorzec…

(…) Martwi mnie to, co się dzieje w Polsce. Powiedziałam kiedyś, że teraz jest jak w PRL: liczy się talent, ale przede wszystkim wyczucie wiatru, zdolność mimikry, poprawność. Gorzkie to. Niestety, dzisiejszy czas jest ciężki dla ludzi. Niektórzy muszą opuszczać głowy, inni emigrują. Ciężki jest również czas dla realizacji planów artystycznych. Choć zauważyłam, że w ostatnich latach ludzie sami organizują wydarzenia artystyczne czy też spotkania z historykami(…). Bo państwo przestało dbać o polską kulturę i papuguje jakieś obce wzorce, ma się wrażenie, że jakby nie była nikomu potrzebna. Tymczasem ja uważam, że dzisiaj powinniśmy szukać siły w naszej kulturze… No, ale pocieszam się, że tak już kiedyś było i że to minie.(…) Bywa, że znajduję jakieś wspaniałe teksty w książkach i wtedy staram się je ludziom przekazać(…)”*

No właśnie – przekazać… Od kogoś z taką wiedzą, doświadczeniem, charyzmą oczekuje się najwyższej próby profesjonalizmu, stworzenia więzi z widzem, porozumienia, swoistej chemii.

W sobotę 25 czerwca 2016 r., w przedostatnim dniu „Dźwięków Słów”, Ewa Dałkowska prezentując „Wieczór Herbertowski”, uznała publiczność w Sali Widowiskowej lubelskiego Centrum Kultury za coś tak oczywistego, że jakakolwiek relacja, nić porozumienia, kontakt były jej zbędne. Po prostu weszła, siadła przy stoliczku (wizualizacje zdjęć Zbigniewa Herberta sobie przelatywały po ekranie, migały, tworzyły na prawie pustej scenie tło), upiła wody ze szklanicy i … zaczęła czytać z kolejnych kartek…!

Nie, Mój Drogi Nieznany Czytelniku, nie przewidziało Ci się bynajmniej! Wedle Ewy Dałkowskiej recital i wieczór literacki polegają na czytaniu publiczności fragmentów wspomnień o Zbigniewie Herbercie, jego listów, niektórych wierszy, fragmentów wypowiedzi autobiograficznych. Czytać jednostajną intonacją, monotonnie, czasem lekko akcentując, bez cienia chęci jakiejkolwiek relacji z odbiorcami. Jeśli już stawała przed mikrofonem, by coś zaśpiewać – kartka też służyła jako fragment występu, a artystka pozostawała ambiwalentnie obca, daleka, niedostępna na tym swoim sceniczno–gwiazdorskim mentalnym postumencie…! Długo myślałam, zanim powstała ta część eseju, skąd wynikł ten chłód, dystans, bariera Ewy Dałkowskiej wobec ludzi, którzy w iście afrykański upał przyszli do Centrum Kultury (ba, nawet z dość daleka przyjechali!) specjalnie po to, by ją podziwiać. Cóż dostali? Sztampę, kit, odbębnienie tematu, aktorskie utknięcie na ludzko – komunikacyjnej mieliźnie. Czym zasłużyli, by traktować ich jak widzów gorszego rodzaju? Co jest wyznacznikiem traktowania Lublina jako prowincji kulturowej, miejsca aktorskiej łatwizny i chałtury? Aktor, który weryfikuje w taki sposób publiczność, dzieląc publiczność na lepszą i gorszą, bardziej i mniej wartościową, unikatową i bardziej populistyczną, zaiste nie jest wart jakiegokolwiek szacunku, zaufania, zainteresowania widzów! Takim „Mistrzom Sceny” dziękujemy, niech się grzeją w cieplutkim słoneczku Własnej Sławy, smakują melasy i łakoci komplementów i pochlebstw medialnych „Krewnych i Znajomych Królika” – lecz niech pod żadnym pozorem nie zajmują czasu i uwagi tych, którzy do Teatru przychodzą wciąż jeszcze po Prawdziwą Sztukę, Szczery Warsztat, Unikatowe wiarygodne Aktorstwo!

Tak na koniec – w tym ponoć recitalu był jeden cud rodzynek – MAESTRIA JANUSZA Bogackiego jako akompaniatora; no ale ten pianista jest klasą sam dla siebie.

Anna Rzepa-Wertmann

 

*http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/190958.html?josso_assertion_id=5561C6C747D9C1C3

*https://cojestgrane.pl/polska/lubelskie/lublin/wydarzenie/32×1/v-ogolnopolski-festiwal-piosenki-artystycznej-wschody/bylo

*http://www.teatr-pismo.pl/ludzie/56/na_hustawce._o_aktorstwie_ewy_dalkowskiej/

*http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/165595.html

Leave a Reply