Przejdź do treści

Wirtualny fotel: Znamiona ekspresjonizmu

Wystawa malarstwa Rafała Łuszczewskiego w Galerii BWA, w Pile, listopad – grudzień 2015:

W filmie Ingmara Bergmana „Siódma pieczęć”, w obrazie czarno-białym, w sekwencji szczególnie znaczących kadrów owego filozoficznego traktatu, rozpisanego na role: na głos rycerza Antoniusa i tajemniczego mnicha, kryjącego swą twarz w fałdach ciemnej opończy – Kostucha zasiada do gry. Gra z Antoniusem w szachy. Do niej należą czarne, do niego – białe figury. Jednak to właśnie przed nim wyroki losu odkrywają czarne otchłanie, jego wodzi na pokuszenie zmysłowe piękno świata. I on to właśnie, on który odnajduje siły witalne by stawić czoła przeznaczeniu w jednej z ostatnich scen słyszy, wypowiedziany beznamiętnym szeptem, okrutny i logiczny wyrok: Mat!

 

„Gdzie jest o śmierci zwycięstwo twoje?” – szydzi bohater kompozycji Rafała Łuszczewskiego, podejmując odwieczną rozmowę, kompozycji utrzymanej w ostrych, nasyconych czerwieniach, zieleniach, oranżach. Szczerząc swą mocno zdeformowaną paszczę w makabrycznym, bezczelnym grymasie – zdaje się urągać porządkowi świata. Ciemny, sterczący jęzor, ostre zębiska obwiedzione świetlistym konturem – nie pozostawiają złudzeń, co do intencji artysty, prześmiewcy i prowokatora, Demiurga.

Centralnym punktem symetrycznie budowanej kompozycji staje się płasko namalowane serce, symbol życia, od którego rozchodzą się ułożone po obrysie liście, z widocznym unerwieniem, schematyczne, malowane chropawo, pozornie niedbale. Wewnątrz płaskie, zielone oko opatrzności, a pod nim, ledwie naznaczone, dwie kruche kreski tworzące krzyż.

Rozpięte płasko cielsko, przywodzące na myśl wizerunek poddanej laboratoryjnym torturom i eksperymentom żaby – aż dyszy zmysłowością, zwierzęcym witalizmem, dionizyjskim umiłowaniem niekończącej się, wiecznej fety – biologicznej urody życia.

Gdzie jest śmierć? Śmierci nie ma. Być może czeka poza ramą obrazu, gotowa do podjęcia dyskursu. Być może rażona ową pierwotną pasją życia, owym przepojonym erotyzmem, bulwersującym pięknem istoty oddającej się rozkoszom smakowania fizycznej urody materii, Natury, żywiołu Ziemi i ognia, światła i zieloności – odeszła. Śmierci nie ma, śmierć zapewne umarła. Pozostało już tylko znamię, piętno Jej groteskowej obecności, ślad zapisany w słowach, w archetypach i symbolach, w znakach upadku i zniewolenia, w martwych znakach stworzonej przez człowieka – kultury.

W latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy to wydawało się, że w plastyce „powiedziano już wszystko”, że sztuka już na zawsze stanie się wdzięcznym tematem rozmów egzaltowanych bywalczyń salonów, zakochanych bezrozumnie w artystach, kiedy to profesorowie miejscowej uczelni, nazywanej snobistycznie „Akademią” powielali w nieskończoność wypracowany na użytek prywatny (niekoniecznie najlepszy, ale zawsze „rozpoznawalny”) styl wypowiedzi – w sopockim BWA pojawiła się ekspresja.

Ekspresja „młodych dzikich”, pojmowana na prawach mocnego protestu pokolenia, nonszalancko odrzucającego autorytety, normy estetyczne i skostniałe systemy wartości. Ekspresja „nowa”, odmienna wobec doświadczeń Edwarda Muncha, autora pamiętnego „Krzyku”, powielanego później w tysiącach egzemplarzy na kartach podręczników, w marnych reprodukcjach i kopiach.

Nowa wobec doświadczeń krakowskiej Grupy „Wprost”, której twórcy traktowali malarstwo jako formę reportażu, pozwalając sobie na chropawość formy, szkicowość, na groteskę, ironię, na otwarty i bezczelny bunt.

Dzisiejsza ekspresja wydaje się czerpać z tego samego źródła, ale przesłanie współczesnego buntu – jest odmienne. Podczas, gdy pokolenie debiutantów z lat osiemdziesiątych buntowało się przeciwko cenzurze, zakłamaniu w życiu społecznym, pruderii, mieszczańskim obyczajom – współczesny nam „buntownik”, tej miary co Rafał Łuszczewski – podejmuje filozoficzny dyskurs z tradycją i kulturowymi wzorcami zachowań, wyrażając powątpiewanie w sens konwencji, w sens przyjmowania i powtarzania kanonów klasycznego piękna, w potrzebę doskonałości warsztatu, cyzelowania formy, w potrzebę staranności i elegancji przekazu.

Jego głos, rozpisany na kadry wyrazistych obrazów – nie może być już postrzegany w kategorii protestu, czy buntu, jest raczej głosem dojrzałego, silnego psychicznie, ukształtowanego artysty, który postanowił zmierzyć się ze stereotypami kultury masowej, z proponowaną przez media, popkulturową wizją rzeczywistości.

Być może właśnie z tego powodu, w kompozycjach namalowanych grubą krechą, szkicowymi, szerokimi pociągnięciami pędzla, w pracach takich jak „W ogniu”, „Chwytając za serce”, „Narracje”, czy „Kupię twoją godność” i „Spotkanie” – pobrzmiewają echa dadaizmu, owej spontaniczności i świeżości spojrzenia okrutnego dziecka, które w tradycji literatury romantycznej, w tekstach pierwszych buntowników i prowokatorów, rzucających wyzwanie „klasykom” – traktowane było jako istota wiedząca „najlepiej”.

Pielęgnując w sobie owo „dziecko”, niekiedy L’enfant Terrible, kiedy indziej przeniesioną ze świata upiornego snu, istotę tajemniczą i obcą – Łuszczewski udowadnia, że w krainie dziecięcych uniesień i intuicyjnego poznania mieści się zarówno brutalność i bezpośredniość człowieka pierwotnego, oddającego hołd siłom Natury, żywiołowi ognia i Ziemi, jak i romantyczny idealizm artysty, który nigdy nie przestał być chłopcem.

Stąd także owa skłonność do groteski, karykaturalnych przerysowań, deformacji, czy wreszcie mocnych, czystych, agresywnych barw. Prace Łuszczewskiego pulsują zmysłowym światłem, kolorem i mimo upływu lat nie zmierzają ku łatwym próbom estetyzacji, nie brzmi w nich żaden ton fałszu, żaden emocjonalny zgrzyt, czy dysonans, wynikający z (kompromitującej zwykle prawdziwego artystę) chęci przypodobania się odbiorcy. Jak przystało na ekspresjonistę malarz nie liczy się z nikim i ma do tego pełne, wywalczone przez siebie prawo.

Jest sobą i właśnie owa potrzeba demonstrowania, manifestowania intensywnego śladu obecności nadaje głęboki, estetyczny i filozoficzny sens ostatniej wystawie. Widzimy tutaj prace powstałe jako „znamię”, piętno osobowości twórcy niepokornego, świadomego że wolność w określonych, wyznaczonych, czy narzuconych granicach – wolnością nie jest i oczywiście być nazywana dumnym mianem „niezależności” nigdy nie powinna.

Tak, więc Rafał Łuszczewski to twórca w pełni niezależny, podążający niewdzięczną, trudną drogą, do wyraźnie wytyczonego celu. Celem okazuje się zapis uczuć, wiarygodny zapis emocji, stanu uczuć z konkretnego dnia, konkretnego miejsca i roku. Zapis dokonany w poczuciu ważności istnienia tego, co w tytule prezentacji autor nazywa „Znamieniem”.

Dla człowieka naszego stulecia znamię to archetyp kulturowy, to znak, coś co wyróżnia, to piętno osobowości, piętno czasu, to wreszcie piętno przyjętych i odrzucanych wartości, akceptowanej i kwestionowanej wiary, to także piętno rodzinnego domu, korzeni, piętno afirmacji i gniewu, piętno niezgody i buntu, a przede wszystkim – stosunku do zmieniającego się, pulsującego wielością barw, rozmaitością form, ciągle fascynującego świata.

Małgorzata Dorna

Leave a Reply