Przejdź do treści

Z fotela Łukasza Maciejewskiego: LOSING MY RELIGION

„REM” w TEATRZE WIELKIM:

Na miejscu Piotra Hulla, reżysera, producentka i spiritus movens hybrydalnego spektaklu „REM” zaprezentowanego w Teatrze Wielkiem Operze Narodowej, wysłałabym zapis przedstawienia Michaelowi Stipe’owi, liderowi i wokaliście kultowej kapeli „R.E.M”. Podejrzewam, że – podobnie jak większość widzów – byłby pod wrażeniem.

 

REM nie ma oczywiście nic wspólnego z amerykańskim zespołem rockowym. Zarówno muzycy, jak i Hull skorzystali z tego samego terminu medycznego, określającego najbardziej powierzchniową fazę snu uaktywniającą tak zwane marzenia senne, której towarzyszą szybkie zmiany gałek ocznych (to właśnie REM – Rapid Eye Movement). Śnienie na tym etapie może być głęboką rozmową z samym sobą, obrazami pokrętnych korytarzy naszej podświadomości.

W ujęciu Hulla i dramaturżki spektaklu, Anny Herbut, na styku rzeczywistości onirycznej i realistycznej powstaje organiczna materia łącząca dwie tajemnicze, wciąż pozostające w sferze mitu i tabu stany: sen i śmierć. „REM” jest zatem opowieścią o zamkniętych, otwartych oczach. Co widzimy, kiedy śnimy.

Hull, miłośnik teatru tańca, przedsiębiorca, wydawca art-booka „Żurnal”, zaprosił do współpracy w „REM” solistów Polskiego Baletu Narodowego oraz aktora Teatru Studio – Marcina Bosaka. Powstał spektakl łączący balet, teatr postdramatyczny z filmowymi wizualizacjami, wreszcie z teatrem tańca. Można oczywiście tego rodzaju propozycję przyjąć lub odrzucić. Kiedy rozmawiamy o śmierci, starości, albo o mechanizmach pamięci lub jej utraty, zawsze można zostać podejrzanym o intelektualną łatwiznę. Współczesna kultura, zwłaszcza popkultura, wyeliminowała niemal z dyskursu tak zwane pytania serio. Nie pytamy o śmierć czy starość, ponieważ wolimy młode i roztrzepane życie, najczęściej w kieszonkowej wersji depresji dla wiecznych hipsterów.

W spektaklu Hulla, Anki Herbutt oraz odpowiedzialnej za wizualizacje Martyny Iwańskiej, nikt nie boi się zadawać pytań serio. Są zamieniane w taniec, w litery tekstu żarliwie podawanego przez Marcina Bosaka i odtańczonego przez jego „śnione” alter ego – Pawła Koncewoja. Duże wrażenie robią również wizualizacje młodych rąk baletnicy przechodzące w fascynującą dojrzałą dłoń upstrzoną siecią żyłek i zgrubień. Najpiękniejszym momentem przedstawienia jest zaś występ Zofii Rudnickiej, niegdysiejszej Mirty w „Giselle”, Frygii w „Spartakusie”, Fedry w „Fedrze” Lifara, reżyserki wielu spektakli baletowych, w tym „Nienasycenia” do muzyki Tomasza Stańki i „La Dolce Vita” – spektakl o Federico Fellinim z muzyką Nino Roty. Rudnicka w „REM” Hulla staje się upostaciowieniem dojrzałości z przeczuciem starości. Baletnicy nie wolno się zestarzeć. Baletnica jest zawsze młoda. Starość to sen. Śmierć jest snem. REM.

 

Łukasz Maciejewski

Leave a Reply