Przejdź do treści

Z fotela Łukasza Maciejewskiego: KAWA I PAPIEROSY

NIEZNOŚNIE DŁUGIE OBJĘCIA Iwana Wyrypajewa w Teatrze Powszechnym:

Kiedy miałem dwadzieścia parę lat furorę zrobił czeski film „Samotni” Davida Ondříčka, wcale nie dlatego że był taki znowu wybitny, ale oddawał ducha tamtego czasu, nawiązywał idealny kontakt z moimi rówieśnikami. Był naszym kinem. Chodziliśmy na „Samotnych” wiele razy, oglądaliśmy dzieło Ondříčka przed balangą, po balandze, przed kawą, po papierosach.

Zupełnie niedawno wybrałem się na spektakl „Nieznośnie długie objęcia” Iwana Wyrypajewa do Teatru Powszechnego i od razu uderzyła mnie imponująca liczba widzów z wejściówkami czekającymi w foyer. To były głównie młode, inteligentne twarze, podejrzewam, że w większości studenci i licealiści. Podczas spektaklu siedzieli wszędzie, gdzie się tylko dało, niektórzy z braku wolnych miejsc cały spektakl oglądali na stojąco. Brawo na stojąco bili już wszyscy. Nie było wątpliwości, że plotka poszła w miasto, a „Nieznośnie długie objęcia” czeka bardzo długi teatralny żywot. Mamy teatralny hit.

Iwan Wyrypajew w artystycznym teamie z Karoliną Gruszką budzi sprzeczne opinie. Jego największą wadą jest chyba to, że jest kompletnie inny. Sam pisze dramaty, w których jakoś nie wstydzi się mówić o energii kosmicznej, Bogu i smutnych alienach, w bardzo specjalny sposób traktuje tak zwaną przestrzeń sceniczną, ma również własne metody pracy z aktorami. Myślę, że dla wielu krytyków stanowi problem, z którym nie bardzo mogą sobie poradzić. Ale trudno już Wyrypajewa ignorować, gdyż jak pisał niegdyś Miłosz o Iwaszkiewiczu: „przecie wieloryba trudno przeoczyć”.

W „Nieznośnie długich ujęciach” twórca „Iluzji” czy „Lipca” kontynuuje linię, którą nazwałbym eksperymentem tradycjonalistycznym. Siła jego dramaturgi kryje się nade wszystko w języku – ekwiwalentach językowych czerpiących garściami z popkultury, mistyki, erudycji i błyskotliwych spostrzeżeń obyczajowych. Podobnie jest w najnowszym przedstawieniu. Fabułę, chociaż jest bardzo dowcipna, niekiedy dosadna, należy jednak traktować dosyć umownie. Pomiędzy Berlinem a Nowym Jorkiem, rozgrywa się multiplikowany, rozpisany na odrębne, wzajemnie zazębiające się monologi kwartet postaw. Dwie panie i dwóch panów, prawosławna Serbka, katolicka Polka, Amerykanin i Czech, siedzą po prostu siedzą na krzesełkach, czasami wstają, napiją się wody – i mówią. Ale jak mówią! I co mówią!

Oto komedia romantyczna pokazana jako horror albo Woody Allen po przymusowym maratonie oglądania seriali Ilony Łepkowskiej. Wysokie i niskie, tanie i drogie, wielkomiejski harmider i małomiasteczkowe żądze, kartoteka szpitalna i kart do bankomatu, energia z kosmosu i pogawędki z delfinem, na haju i na trzeźwo. „Arizona dream” Kusturicy zmiksowana z „Kawą i papierosami” Jarmuscha. Najdziwniejsze w tej strukturze jet to, że słuchając outisiderów Wyrypajewa granych wspaniale przez Karolinę Gruszkę, Julię Wyszyńską, Dobromira Dymeckiego i Macieja Buchwalda, równie dobrze możemy traktować ich na serio i z dystansem – w zależności od tego, jak postrzegamy świat i samych siebie. Podobnie będzie z oceną całego spektaklu. Jeżeli jesteśmy otwarci na zaproszenie delfina do siebie, teatralne objęcia mogą okazać się wyjątkowo długie. I znośne.

Łukasz Maciejewski

Leave a Reply