Przejdź do treści

SKOJARZENIA ANNY LUTOSŁAWSKIEJ

O książce Anny Lutosławskiej, znanej aktorki, związanej z teatrami Nowej Huty, Wrocławia i Krakowa, którą wydało Wydawnictwo WAM („Skojarzenia zapisane w brulionie”, Kraków 2014) pisze Bożena Frankowska:

Nic mi się w tej książce nie spodobało.

Ma mikroskopijny format.

Jest cienka (192 strony).

Zawiera malutkie i nieliczne ilustracje (42).

Została podzielona na wiele małych rozdzialików (98!).

Ich tytuły są „nieteatralne”: „Adoratorzy”, „Dłonie”, „Fotografie”, „Pamiątki”, „Pogoda”, „Sylwestry”, „Teściowe”, „Walizki”, „Zdrowie…”

Do teatru nawiązują nieliczne tytuły: „Występy gościnne”, „Grotowski”, „Studenci” (o pracy pedagogicznej w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, 1972-1980), „POSK w Londynie”, „Tum-bałałajka” (ale trzeba wiedzieć, że to program małych form Anny Lutosławskiej, wielokrotnie nagradzany i emitowany przez Telewizję Polską przed laty), „Premiera w teatrze”, „Andrzej Szczepkowski”, „Gabrysia Kownacka”, „List do Krystyny Skuszanki…”

Nie przyciąga uwagi czytelnika zainteresowanego teatrem.

Ale … Ale gdy zacznie się przerzucać karty książki, czytać tu i ówdzie fragmenty tekstu – nie można się od książki oderwać!

Czyta się i wraca do przeczytanego.

Otwiera się na chybił trafił i czyta ponownie.

Odczytuje ponownie i wraca do przeczytanego.

I książka odkrywa swe tajemnice.

Wydawnictwo zadbało, by była leciutka i poręczna. Można ją czytać wszędzie, nie taszcząc walizki na jej schowanie lub ciężkiego przenośnego komputera. W niczym nie przypomina kilogramowych albumowych cegieł, którymi zarzucony jest nasz rynek wydawniczy, ostatnio także wydawnictw teatralnych.

Mimo małego formatu i niewielkiej objętości Redaktorzy Wydawnictwa zawarli w niej wszystko, co potrzebne – przejrzysty spis rozdziałów i przemyślany na niewielkiej przestrzeni dokładny opis zdjęć. Znalazło się miejsce na odautorską dedykację – „Pamięci moich Rodziców”. Okładka posłużyła do zaprezentowania aż pięciu wizerunków Autorki (jeden bardzo romantyczny – ten z pierścieniem na dłoni), trzech treściwych zdań o książce i tyluż wszechstronnie prezentujących Autorkę. Nie do wiary!

Książka ma przyzwoity papier, dobry druk (wyraźny – niezamglony), przejrzysty układ, skromną, ale elegancką szatę graficzną (niepotrzebna tylko taśma filmowa – tani symbol graficzny rejestrującej pamięci). Trzyma się grzbietu i nie rozpada na poszczególne kartki.

Po prostu – szczyt redakcyjnych i wydawniczych umiejętności, połączonych z dbałością o nabywcę.

A czytelnik po przeczytaniu całości zestawia fragmenty wspomnień i doświadczeń teatralnych Autorki, jej poglądy i przekonania.

Najpierw układa jej życiorys prywatny – dzieje rodziny ze strony matki Sławy z domu Płachcińskiej, malarki, uczennicy malarzy Zbigniewa Pronaszki i Czesława Rzepińskiego, historię ze strony ojca Zygmunta Redlicha, absolwenta podchorążówki w Modlinie, męża, Romana Lutosławskiego; doświadczenia aktorki z dzieciństwa i młodości podczas II wojny światowej – rozstanie z Ojcem zagubionym w otchłaniach Syberii, a potem w walkach Armii Andersa (także pod Monte Cassino), zbrodnie Niemców na Polakach i narodzie żydowskim dokonywane na polskim terytorium, śmierć ojca Romana Lutosławskiego w obozie koncentracyjnym Auschwitz (1942), głód, mróz, brak ubrania, bieda; powojenna nauka w Studiu Starego Teatru, miłosne zauroczenia (Tadek) i życiowe zobowiązania – małżeństwo z Romanem, syn (Bolesław), wnuki (Maksymilian i młodszy – Roman) zamieszkali w Cambridge, pobyt w Algierii przy obecnym małżonku Michale, inżynierze pracującym w hucie w El Hadjar koło Annaby w Algierii w Afryce…

Potem śledzi podróże zagraniczne Anny Lutosławskiej i rezultaty pasji zrodzonych podczas oddalenia od Polski: malowanie, pisanie reportaży, książek dla dzieci („Pamiętnik psa Aresa”), reżyserowanie w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym (POSK) w Londynie, pisanie dramatów jak przejmująca baśniowa opowieść „Wędrówka” o polskich dzieciach wędrujących po bezkresach ZSRR w poszukiwaniu matki. Rezultaty Jej pasji i pasji Jej syna Bolesława, niedoszłego filmowca (z przyczyny marca 1968 roku), historyka sztuki i artysty fotografika, autora książek wydanych w Polsce: „Korzenie nie znają granic”, „Max i Roman w ogrodzie świata”, „Wigilia i mały ptaszek”, „Tańcząc nad przepaścią. Moja walka z rakiem”, „Czarny łabędź”…

Wyłania się środowisko Anny Lutosławskiej – teatralni mistrzowie sztuki w dzieciństwie (od gry na skrzypcach, Elżbieta Willman o tańca, od śpiewu – niedoszłe lekcje Andy Kitschman) i młodości (Maria Dulęba, Zofia Małynicz, Eugeniusz Fulde, Wilam Horzyca, Juliusz Osterwa, Janusz Warnecki, Edmund Wierciński, Jerzy Zawieyski). Znajomi pisarze jak Maria Kuncewiczowa czy Mieczysław Jastrun, dziennikarze, jak Krzysztof Miklaszewski, artyści (rzeźbiarz Bronisław Chromy, scenografowie – Krystyna Zachwatowicz i Kazimierz Wiśniak), koledzy i przyjaciele z teatru – starsi, jak Maria Gella, Bronisława Gerson-Dobrowolska, Zofia Jaroszewska, Antonina Klońska, i młodsi, jak Ewa Demarczyk, Marianna Gdowska, Ewa Krasnodębska, Barbara Rachwalska, Tadeusz Łomnicki, Ryszard Pietruski, Igor Przegrodzki; znajomi – bliżsi i dalsi: malarka Anna Rębacz-Pomianowska, Ola z Kurczabów- Pomianowska, Krystyna Kurczab-Redlich, Żdana Lassotowa…

Czytając, rekonstruuje się drogę teatralną Anny Lutosławskiej poprzez teatry Krakowa, Wrocławia, ponownie Krakowa, Nowej Huty, po raz drugi Wrocławia, znów Krakowa. Sumuje się dokonania Anny Lutosławskiej i jej opinie o własnej pracy w procesie przekształcania roli w postać sceniczną na próbach i podczas realizacji scenicznej w przedstawieniach.

Jeden czytelnik (starszy wiekiem) przypomina sobie Jej role w dramatach wielkich polskich pisarzy (Juliusza Słowackiego, Aleksandra Fredry, Stanisława Wyspiańskiego) i Szekspira, inny (młodszy) dowiaduje się, że grała Księżniczkę Wiśniowiecką ze „Snu srebrnego Salomei” (Nowa Huta, 1959; Wrocław, 1967), Hrabinę Idalię w „Fantazym” (Wrocław, 1969; Kraków, 1979), Rozę Wenedę w „Lilli Wenedzie” (Kraków, 1973). Zapisuje w pamięci Jej role Szekspirowskie – w „Jak wam się podoba” – Celia (Wrocław, 1951) i Rozalinda (Wrocław, 1966), w „Burzy” – Miranda (Nowa Huta, 1959) i Ariel (Wrocław, 1969), w „Wieczorze Trzech Króli” – Oliwia (Nowa Huta, 1961) i Viola (Wrocław, 1972), w „Śnie nocy letniej” – Tytania (Nowa Huta, 1963), w „Miarce za miarkę” – Mariana (Wrocław, 1970), w „Opowieści zimowej” – Hermiona i jej córka Perdida (Kraków, 1974), w „Hamlecie” – Gertuda (Kraków, 1978). Poznaje Jej Podstolinę w „Zemście” Aleksandra Fredry (Teatr Polski we Wrocławiu, 1968) i role Stanisława Wyspiańskiego: Panna Młoda i Rachel – w „Weselu” (Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie, 1956, 1973), Laodamia w „Protesilas i Laodamia” (Teatr Polski we Wrocławiu, 1969), Klio i Kassandra w „Akropolis” (Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, 1978). Pojawia się Dziewczyna Komentator mówiąca przejmujące wiersze Mieczysława Jastruna w sztuce współczesnego pisarza Jerzego Broszkiewicza „Imiona władzy” (Nowa Huta, 1957), postaci z dramatu antycznego – Kassandra, Antygona, Kreuza („Siedmiu przeciw Tebom i „Oresteja” Ajschylosa, „Antygona” Sofoklesa, „Ijon” Eurypidesa) i Wasantasena legendarnego króla Siudraki z VI wieku naszej ery (Wrocław, 1971, Kraków 1973). Wreszcie Helena z dramatu Karola Wojtyły „Brat naszego Boga” (Kraków, 1980) – scenicznej opowieści o Adamie Chmielowskim, inwalidzie z Powstania Styczniowego, malarzu , twórcy krakowskiego przytułku dla bezdomnych i zgromadzenia zakonnego pod nazwą Albertynów, którzy wyłonili się z założonego przez Chmielowskiego (1888) zgromadzenia tercjarzy zakonu Franciszkanów, czyli stowarzyszenia religijnego ludzi świeckich związanego z zakonem Franciszkanów).

Niewątpliwie w rolę Heleny Modrzejewskiej w tej sztuce wcieliła się Anna Lutosławska jako „współczesna Modrzejewska” – nieustępująca tamtej repertuarem, umiejętnością posługiwania się poetyckim słowem, teatralnym gestem, o podobnych przekonaniach na temat posłannictwa sztuki i obowiązków człowieka wobec rodziny, innych ludzi, społeczeństwa, Kraju ojczystego, własnego narodu.

W migawkowym skrócie, ale mamy możność poznać reżyserów Jej ról i przedstawień – Edmunda Wiercińskiego, Bronislawa Dąbrowskiego, Irenę Babel, Krystynę Skuszankę, Jerzego Krasowskiego, Lidię Zamkow, Henryka Tomaszewskiego…

Anna Lutosławska charakteryzuje tych artystów – czasem jednym trafnym słowem, czasem kilkoma celnymi zdaniami. „Z Krystyną Skuszanką pracowałam przy wszystkich następnych Szekspirach. (…) To była praca, którą mogę porównać jedynie do najlepszych koncertów skrzypcowych. A wiem, co mówię, bo grałam kiedyś na skrzypcach. Prawda, że podnosiła poprzeczkę całemu zespołowi, ale jakże umiejętnie. Ambicją naszą było przekroczyć tę poprzeczkę” (s. 105).

Ustawiają się szeregiem głośne w swoim czasie przedstawienia teatru małych form i programy poezji – w teatrze, w Polskim Radiu, Telewizji Polskiej (tzw. Estrada Poetycka), a więc Sity w „Zamienionych głowach” wg Tomasza Manna, Róży w „Cudzoziemce” wg Marii Kuncewiczowej, Grety w „Dullet Griet” Stanisława Grochowiaka, bohaterki przedstawienia „Bohiń” wg Tadeusza Konwickiego oraz montaże poezji Marii Jasnorzewskiej – Pawlikowskiej („Nietrwała i trwożna”, „Drzewa kwitną bez ciebie”), Bolesława Leśmiana „Dusiołek i inni”, „Nie ma ptaków połowicznych”), Mieczysława Jastruna („Czas nienawistnie zakochany”), Wisławy Szymborskiej („Obmyślam świat”), poezji żydowskiej, amerykańskiej, rosyjskiej – Anny Achmatowej, Maryny Cwietajewej, Aleksandra Błoka, Sergiusza Jesienina, poezji polskiej („Gdzie ptaki wracają” – recytowane na estradach, nagradzane na festiwalach w Krakowie, Szczecinie, Wrocławiu, emitowane przez Polskie Radio, prezentowane w Telewizji Polskiej, grane na koncertach w polskich kościołach Londynu, w Polskich Ambasadach i dla Polonii w Afryce, w Wiedniu, Londynie… Tu także objawia się program „Dotknij twarzy człowieka” wg poezji i listów Karola Wojtyły „piękny moralitet, głęboko sięgający w sprawy polskie. (…) Gdy na zakończenie organy zagrzmiały Bogurodzicą, emigracyjna publiczność, głęboko wzruszona, niejednokrotnie wycierała łzy.” (s. 89-90)

Dziś nagrania (istniejące!) tych programów powinny być możliwe do kupienia jako wzór poetyckich scenariuszy i wzór posługiwania się polskim słowem. To ważne, bo polskie słowo jako nośnik istotnych znaczeń i poezji – jest współcześnie zatracane, nawet w powołanych do jego pielęgnacji instytucjach, jak radio, szkoła, teatr – pod wpływem reklamy i różnych „okienek idioty”.

Anna Lutosławska nie narzuca swoich poglądów, ale nie kryje szacunku dla polskich postaw patriotycznych, wspominając Papieża Polaka Jana Pawła II i bohaterskiego generała w osobie Elżbiety Zawadzkiej (Zo). Nie wątpimy, że szanuje poprawne moralne postępowanie, wierność w przyjaźni, koleżeńskość w pracy, solidarność w kłopotach i nieszczęściach. Jej troska o Polskę nie jest manifestacyjna, ujawnia się czasem, jak w liście do reżyserki, wspominającym przedstawienie, które w dobie Wielkiej Emigracji pozwalało „ (…) zaobserwować z bliska te obsesje, potyczki i walki, jakże bolesne i, co gorsza, bez efektu. Bez zwycięzców. Zwycięstwem mogła być tylko zgoda! Najtrudniejsza wśród Polaków”. A w dalszym ciągu listu do Krystyny Skuszanki nawiązującym do dni dzisiejszych: „(…) w pełni zainteresowana tym, co się dzieje, gdybyś – powiem dosadniej – uczestniczyła w tym podziale narodu, gorszącym i niebezpiecznym, jaką sztukę byś wybrała, by ten dramat naszego czasu przedstawić, „ku ostudzeniu umysłów”.

Brakuje nam Ciebie już od pewnego czasu. (….) A teraz już zapadła cisza. Śmiertelna” (s. 179). Chodzi o polską teraźniejszość – o Dziś.

Na „Skojarzeniach zapisanych w brulionie” można uczyć się myśleć o pisarzach, ich postaciach, rolach, o ich opracowaniu. Oto Anna Lutosławska wyznaje: „Nie umiałabym dziś wymienić wszystkich zadań, które stawiałam sobie do wykonania na przestrzeni mojej pracy w teatrze. Zapewne u podstaw leżała tak zwana prawda, potem zaczęłam rozróżniać tak zwaną prawdę życiową od scenicznej, czyli zjawiła się świadomość formy.

Potem pamiętam (to przyszło później) interesowało mnie to, że przez śmieszność przybliża się postać sceniczną publiczności. Grałam przeważnie role dramatyczne, szukałam w nich cech śmiesznych, nie komediowych! Któż z nas nie bywa trochę śmieszny! (…)

W mojej pracy nad rolami interesowało mnie najmocniej, co zbudowało danego człowieka. Gdzie znaleźć szczelinę w pancerzu codzienności, władzy, układów społecznych, w których dana postać wyrastała i żyła.

Roza Weneda daje ogromną możliwość powiedzenia, że Polacy to naród, który podniecić łatwo do czynów, kiedy przywódca umie użyć słów: bohaterstwo, posłannictwo, wielkość, poświęcenie. (…)

Idalia, która część życia spędziła poza ojczyzną, ocenia niesłychanie trzeźwo i ironicznie przywary Polaków.

Słowacki wyposaża swe bohaterki w inteligencję i przenikliwość, nie odbierając im kobiecości. Wielki. (…)

Osobny rozdział w moim życiu – nie tylko zawodowym, ale i osobistym – to Szekspir. Niepokoi, daje po łbie całą dobę. (…). (…) ten Anglik jest tak jurny, przekorny i mądry, stwarza sytuacje, w których można wybierać, tak różne zabarwienia i odcienie funduje, których niewiele można znaleźć u innych autorów. To bogactwo działania. (…)

Tak sobie poczytałam te moje zapiski (…). To przecież trochę tajemnice warsztatu i co to kogo obchodzi” (s. 99-100).

Zobaczymy.

Na razie na pewno jest to pozycja do Nagrody imienia Tadeusza Żeleńskiego -Boya. Tylko czy w jej zakresie jest możliwość wyróżnienia twórcy nie za role, nie za przedstawienie czy jakieś jego tworzywo jak choreografia, muzyka, scenografia, a za poglądy na teatr, życie i życie społeczne? Zobaczymy…

 

 

Leave a Reply