Przejdź do treści

Pora na sąd.

Poszerzona wersja recenzji opublikowanej na łamach „Przeglądu” 2013 nr 8: Kogo Agnieszka Glińska wzywa na Sąd ostateczny? Czy sumiennego zawiadowcę (Łukasz Simlat), który kuszony przez córkę karczmarza (Agnieszka Pawełkiewicz) tylko raz zaniedbuje obowiązki i doprowadza do katastrofy kolejowej? Czy uwodzicielkę, która dla kaprysu zwodzi go, a potem daje alibi, by dręczona wyrzutami sumienia być gotowa wyznać prawdę? Czy żonę zawiadowcy (Dorota Landowska), sekutnicę, która wiedziona zazdrością denuncjuje męża? Czy jej chwiejnego brata (Krzysztof Stroiński), który zmienia stosunek do zawiadowcy, jak wiatr powieje? Czy karczmarza (Paweł Wawrzecki), który ochoczo staje na czele zwolenników oskarżonego zawiadowcy, aby potem przewodzić krucjacie przeciw niemu”? A może wścibską sąsiadkę (Elżbieta Piwek), której uwadze nic nie uchodzi, chyba że nieuwagi wymaga jej i sąsiedzki interes? A może mieszkańców miasteczka, przypominającego miasteczko Güllen z Wizyty starszej pani Dürrennmatta, a także ofiary katastrofy, żywych i umarłych? [Na zdj. Modest Ruciński].

 

A może wszystkich – tych na scenie i na widowni, zwłaszcza że scena przelewa się w widownię, miesza z nią (część widzów siedzi na scenie), prawym skrzydłem wbija w salę zwykle zajmowaną przez publiczność, niknie w mroku horyzontu, nawet przejścia pomiędzy i wzdłuż rzędów służą przemarszom ludności na czele z lokalną orkiestrą podczas organizowanych festynów. Scena o nieostrych granicach i jej zabudowa stwarza sugestię stacji kolejowej, okienka kasowego na dworcu, wiaduktu, apteki, oberży, biura śledczego, zdolna wchłaniać i zastępować świat rzeczywisty, aby przybrać płynny kształt Sądu, trochę rodem z Kafki.

Tak właśnie jest, wszyscy stają przed Sądem, a opowiadana historia stawia dręczące pytania. Jak zachowalibyśmy się w podobnych okolicznościach? Czy nie uleglibyśmy presji opinii, wybierając oportunizm, czy nie zmienilibyśmy frontu z dnia na dzień, z gorliwych zwolenników stając się równie gorliwymi przeciwnikami podejrzanego?

W dramacie Horvátha najbardziej dotkliwe jest poczucie czytających/oglądających, że tak niewiele dzieli uczciwość od zakłamania, prawdę od kłamstwa. Drobna nieuwaga, niewielki błąd bez znaczenia może zniweczyć całe życie, stać się źródłem tragedii. Oto przestroga, jaka płynie z tego dramatu, układającego się niczym antyczna tragedia losu. Wprawdzie zawiadowca, ścigany jak zwierzyna po zamordowaniu córki oberżysty, sam oddaje się w ręce sprawiedliwości, ale nie wiadomo, czy jeszcze żyje – obcował już z umarłymi i to obcowanie skłoniło go do poniechania ucieczki.

Glińska nie daje jasnych odpowiedzi, celowo omrocza rzeczywistość teatralną, w której zdarzają się dziwne rzeczy – nie tylko, jak chciał Horváth, jawią się umarli i snują swoje uwagi o życiu, ale i żywi popadają w dziwne stany – oto Gość, czekający w oberży na piwo wpada w trans taneczno-muzyczny (hipnotyczny epizod Modesta Rucińskiego), niczym bohater wiersza Leśmiana (Zna pląsy gwiezdne, wszechświatow taneczność), ten sam wiersz Ciało me, wklęte w korowód istnienia wyśpiewuje córka oberżysty, a powitanie zwolnionego z aresztu zawiadowcy przebiega w klimacie groźnego wiecu faszystowskiego. Scenę spowija mgła niedopowiedzeń i odblask szaleństwa świata. Dlatego pora na Sąd. Może zawsze jest pora?

Tomasz Miłkowski

SĄD OSTATECZNY Ödöna von Horvátha, tłum. Roman Brandstaetter, reż. Agnieszka Glińska, scenografia Agnieszka Zawadowska, muz. Ygor Przebindowski, ruch sceniczny Weronika Pelczyńska, światło Piotr Pawlik, projekcje Antonina Benedek, muzyka na żywo Ygor Przebindowski, Andrzej Rękas, Teatr Studio, premiera 31 grudnia 2012

Leave a Reply