Przejdź do treści

Mocny głos kobiet

Nagrodzony Bastard z Holandii

Szczeciński Kontrapunkt, jak co roku – a to już 47. spotkania miłośników małej formy – okazał się mocnym głosem kobiecego teatru. Formuła festiwalu sprawiła, że widz mógł nadrobić całoroczne zaległości – od monodramu, przez teatr lalek, aż po widowiska oparte na wizualizacjach, nie tylko z Polski, ale Niemiec, Holandii czy Francji.

 

 

Stałym punktem wszelkich relacji i podsumowań festiwalowych jest znalezienie wspólnych dla spektakli nurtów oraz tematyki przedstawień. Najsilniejszy – co zostało zauważone i sowicie nagrodzone przez jury konkursu (Ewa Skibińska, Roman Pawłowski, Wiktor Rubin, Rudolf Zioło) – okazał się głos kobiet. I tak Główna Nagroda Jury ufundowana ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego dla najlepszego spektaklu została przyznana – projektowi „Chór Kobiet: Magnificat” z Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego. Trzeba podkreślić, że inicjatywa rozwijająca się (to już druga część tryptyku „Chór Kobiet”) pod czujnym okiem Marty Górnickiej zyskała zainteresowanie nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Ankieta przeprowadzona przez Miesięcznik „Teatr” wyróżniła właśnie „Magnificat”, jako najlepsze przedstawienie teatru alternatywnego w Polsce.

Podkreśla się nowatorstwo języka, dopracowanie każdego szczegółu, perfekcyjne wykonanie, muzykę i siłę tekstu, który „krzyczy” do nas ze sceny. Jak twierdzi prof. Krystyna Duniec, już same pytania zawierające sformułowanie „patriarchalne społeczeństwo” sugerują, że takie projekty, jak „Chór Kobiet” są potrzebne. „Niespotykana siła, energia i moc” – takie określenia najczęściej padały z ust urzeczonych widzów. I wszystko to prawda, tylko czy projekt/produkcja Instytutu Teatralnego nie powinna zostać, tak jak to uczyniono podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych, wrzucona do nieco innej szuflady niż teatry zawodowe, dramatyczne? Czy nie powinna pozostać w gronie wydarzeń towarzyszących? Być może na to pytanie odpowiedziała sama publiczność festiwalu, przyznając kolejno najwięcej głosów przedstawieniu lalkowemu „Bastard!” oraz spektaklowi opartemu na powieści „Bracia Karamazow”. Kuluarowe wyjaśnienia jednego z członków jury, jakoby teatr adaptacji (co prawda świetnej, jak w przypadku „Braci Karamazow” w reż. Janusza Opryńskiego) jest już archaiczny i przypomina przedstawienia lat 80., nie do końca przekonują. Tak, jak moda w ubiorze, muzyce, tak i moda w teatrze kiedyś przeminie, ale to, co klasyczne, będzie zawsze uwodzić nienachalną elegancją i dobrym smakiem.

Kolejny nagrodzony spektakl (Nagroda Magnolii – Nagroda Miasta Szczecina), chociaż lepiej użyć tu słowa performance, „Safe Absence. Humanoid Trilogy Episode 2” grupy T.r.a.s.h. z Holandii, to taneczno-muzyczne widowisko, które jury uhonorowało „za dziką, nieokiełznaną energię i nową formułę genderowego tańca”. Inny kobiecy głos został doceniony na płaszczyźnie tekstu „za rewizję mitu matki Polki”. Nagroda Promocyjna im. Kazimierza Krzanowskiego trafiła do autorek scenariusza przedstawienia „III Furie” w reż. Marcina Libera – Sylwii Chutnik, Magdy Fertacz i Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk. Sam spektakl, który został świetnie przyjęty przez warszawską publiczność (owacja na stojąco) oprócz wyróżnienia dla odtwórczyni roli Danuty i Stefanii Mutter – Joanny Gonschorek („za skromne, szczere, subtelne pokazanie wyuczonej bezradności, w której tkwi wiele polskich kobiet”), nie zdobył większego uznania wśród jury i widzów.

Obok silnego głosu kobiet jury doceniło spektakl „Jackson Pollesch” z TR Warszawa w reż. René Pollescha – „za postawienie ważnego pytania o status artysty w ponowoczesnym społeczeństwie”. To apel do widza, który stał się uczniakiem przygotowującym się do każdego spektaklu, jak do klasówki z reżysera czy dramatu. Bo co z takim wszystkowiedzącym i wymagającym widzem zrobić? Jak go zaskoczyć? Czym zadowolić?

Zaskoczyć publiczność jednak się udało! I to, co najciekawsze, za sprawą sztuki i technik lalkarskich. Wspomniany już przeze mnie holenderski „Bastard!”, przygotowany przez DudaPaiva Company skradł (a może wyrwał – bo został oparty na „Wyrywaczu serc” Borisa Viana) serca większości widzów. Mistrzowsko zagrany spektakl, przesycony humorem, który napływał jak fala, gdy widz zaczynał odczuwać lekkie znużenie, zdecydowanie zasłużył na tegoroczne Grand Prix.

Na scenie przypominającej wielkie śmietnisko (puszki, kartony, folie, itd.) pojawia się nasz bohater. Nie ma pojęcia gdzie się znajduje, ani w jaki sposób trafił w sam środek tego miejsca. Od tej pory będzie co chwilę spotykać przedziwne postaci, m.in. beznogą kobietę o imieniu Klementyna, której marzeniem jest kariera baletnicy. Niesamowita gra świateł, perfekcja ruchów aktora, zabawne dialogi, wszystko to sprawia, że publiczność po salwach śmiechu nagle wycisza się urzeczona wizualną stroną spektaklu. Na ekranach znajdujących się z tyłu sceny, niczym na specjalnie przygotowanym teledysku, widzimy fragmenty sennych majaków bohatera, jego wspomnienia, bądź ruchy, które są zbieżne z tymi na scenie; stają się ich przedłużeniem lub powieleniem. Chaotyczny świat scenografii zupełnie zaprzecza wrażeniom estetycznym widza. Każdy gest, słowo, przedmiot są doskonale przemyślane i dobrane. I to jest prawdziwa sztuka! Choć nic przełomowego na scenie się nie dzieje, nie padają żadne wielkie słowa, to całość widowiska jest piękna i przejmująca. W rozmowie po spektaklu Duda Paiva wyjaśnił, że scenografia przypominająca śmietnik też nie jest przypadkowa. W Holandii pojawiły się ostatnio duże problemy z dofinansowaniem kultury (czyli nie tylko w Polsce!). Każdego dnia wielu artystów zostaje pozbawionych pracy. „Bastard!” to pewnego rodzaju apel o zaprzestanie tej krzywdzącej ludzi sztuki działalności. Coraz mniej pieniędzy jest przyznawanych na festiwale (nie tylko teatralne), a co najgorsze wiele z nich w ogóle się nie odbywa.

Wracając do tematów przewodnich Kontrapunktu 2012, to z pewnością bez echa nie przeszły sprawy religii. Berliński „Męczennik” z Schaubühne am Lehniner Platz w reż. Mariusa von Mayenburga został nagrodzony „za przenikliwą próbę ustalenia relacji między religią a racjonalizmem we współczesnej Europie”. Podobną tematykę – „Bóg jest czy go nie ma?” – podjęli „Bracia Karamazow” w reż. Janusza Opryńskiego z Teatru Provisorium w Lublinie.

Tekst Mayenburga dotyka spraw (szczególnie w Niemczech) aktualnych. Stosunek do religii katolickiej, do religii w ogóle, pytanie o nowych przywódców duchowych, zapamiętanie się w wierze, po sytuację w szkołach, problem radzenia sobie z własną cielesnością, seksualnością, relacje w grupie rówieśników, w społeczeństwie, etc. Te problemy można by jeszcze mnożyć. Skomplikowane relacje matka-syn, szkoła-uczeń, to przyczynek do ważnych dyskusji w czasach, gdy rzeczywistość dzieje się gdzieś w wirtualnym świecie (co doskonale odzwierciedlił performance teatru Liquid Loft nagrodzony przez dziennikarzy – za twórcze wykorzystanie multimediów w przedstawieniu „Talking Head”). Trzeba podkreślić, że „Męczennik” nie jest najlepszym spektaklem z teatru Schaubühne, jaki widzieli do tej pory widzowie festiwalu, ale jest to przedstawienie warte uwagi, zagrane na wysokim poziomie.

Z kolei „Bracia Karamazow” (nagrodzeni tegoroczną Gwarancją Kultury – przyznawaną przez TVP Kultura) to spektakl, który oprócz wątpliwości co do istnienia Boga wprowadza nowe odczytania zła w świecie Dostojewskiego. W pewnym momencie widz może dostrzec komory gazowe w centrum obrotowej sceny. Zarówno scenografia, jak i muzyka przywodzą na myśl rewelacyjny „Kompleks Portnoya” z Teatru Konsekwentnego (pokazywany podczas zeszłorocznego Kontrapunktu). Widowisko wyreżyserowane przez Opryńskiego jest prawie 3-godzinnym przedstawieniem skończonym i niezwykle frapującym; świetnie zagrane (rewelacyjny Adam Woronowicz jako ojciec), z dopracowaną i dokładnie przemyślaną scenografią i samą sceną, która wirując, pokazuje publiczności zmieniający się jak w kalejdoskopie świat w pigułce – wątpliwości, miłość, nienawiść, dobro i zło. Przejmująca muzyka współgra z zimną barwą świateł i świstem obracanej sceny. Po tym spektaklu nie wstaje się tak po prostu z teatralnego siedzenia. Widownię opuszcza się razem z bagażem wahań i niepokoju, a muzyka gra gdzieś w środku jeszcze długo, długo później.

Najbardziej oczekiwany (nie ma co ukrywać!) jest zawsze dzień berliński, kiedy widzowie Kontrapunktu oglądają wyselekcjonowane spektakle na największych niemieckich scenach. W tym roku, oprócz wspomnianego „Męczennika” publiczność mogła zobaczyć „Gnijący brzeg. Materiały do Medei. Krajobraz z Argonautami” według Heinera Müllera w reż. Dimitra Gotscheffa (Deutsches Theater Berlin) oraz nieco klasyki w klasycznym wydaniu. Mam tu na myśli, oglądany poza konkursem „Rozbity dzban” Kleista w reż. Petera Steina z teatru Berliner Ensemble. Dwuipółgodzinne przedstawienie, wiernie odtwarzające zamysł autora żyjącego na przełomie XVIII i XIX wieku, wydaje się trudnym wyzwaniem, szczególnie gdy już po 5 minutach wiemy, jak potoczą się losy bohaterów. Nic bardziej mylnego! W przypadku, kiedy spotykamy duet genialnego reżysera z takim aktorem, jak Karl Maria Brandauer, nie można mówić o nudzie. Prawie siedemdziesięcioletni już mistrz scen teatralnych gra dosłownie całym sobą. Do perfekcji opanował on ruchy ciała i modulowanie głosem.

Wygląd sceny przywodzi na myśl obrazy Dietricha czy Brouwera. Dominują na niej odcienie pudrowe, beże i brązy, grafity i chłodne błękity. Aż ma się ochotę zjeść tę pyszną całość jak mus jagodowy. Ostatnia scena wygląda jak z bożonarodzeniowej pocztówki, wszędzie śnieg – góra śniegu. Pyszne!

„Rozbity dzban” co prawda nie był brany pod uwagę w ocenach konkursowych, ale patrząc chociażby na potraktowane trochę po macoszemu „Sieroty” Dennisa Kelly’ego z Teatru Powszechnego w Warszawie (bardzo rzetelnie zrealizowany dramat, który trzyma w napięciu przez prawie 2 godziny; rewelacyjna rola Piotra Ligienzy), widzimy, że Kontrapunkt nie celuje już w krótkie czy niskoobsadowe spektakle z małą scenografią („Bracia Karamazow”). Widzowie nie mają jednak na co narzekać, gdyż zarówno konkursowe, jak i pozakonkursowe widowiska są bardzo dobrze wyselekcjonowane i pozwalają spojrzeć na teatr przekrojowo, bez ściśle określonych reguł doboru przedstawień. A może tak popularny ostatnimi czasy kryzys dosięgnął także i małą formę?

O kryzys w teatrze, który stał się tematem przewodnim podczas corocznych dyskusji panelowych odbywających się podczas festiwalu, pytali zarówno teatrolodzy, jak i socjolodzy. Jedni uważają, że właśnie nastąpił, inni, że go w ogóle nie ma, a jeszcze inni, że był zawsze. Pewne jest tylko to, że „kryzys” – w przeciwieństwie do tego, co powiedział kiedyś w swoim przemówieniu John F. Kennedy – w języku chińskim nie oznacza wcale „szansy”, ale „niebezpieczny moment”. Protest ludzi teatru trwa. I już niedługo okaże się, co dalej z „teatrem” (szczególnie artystycznym, choć jest to określenie słabo sprecyzowane) – jego formą, tematyką, jakością czy szeroko pojętą wartością.

Katarzyna Olczak

Leave a Reply