Przejdź do treści

Moris Szimel w każdym z nas

 

Moris Szimel Hanocha Levina w reżyserii Yael Ronen to jeden z tych spektakli, po których z miłością pochylamy się nad bliźnim, sobie wybaczamy brak zdecydowania i niekonsekwencję, a o rodzicach myślimy ze wzruszeniem, o które nigdy byśmy się nie posądzali. O występach Teatru Habima podczas Spotkań Teatrów Narodowych w Teatrze Narodowym w Warszawie pisze Marzena Dobosz.

 

 

Sztuka Hanocha Levina, jednego z najwybitniejszych współczesnych twórców teatru, autora dramatów, kabaretów satyrycznych, opowiadań, piosenek, a także reżysera, w swoisty sposób łączy groteskę z liryzmem, podejmując nieustannie powracające tematy: przemijanie, relacje rodzinne, potrzebę miłości i przyjaźni oraz bolesne rozmijanie się marzeń z rzeczywistością.

 

Wyczerpałem historię swojego życia

 

Moris Szimel, tytułowy bohater sztuki, mężczyzna w wieku kryzysowym, to typowy nieudacznik: nadal mieszka z matką, marzy o nieosiągalnej dziewczynie z sąsiedztwa i wraz z grupą przyjaciół próbuje przeczekać życie. W przewrotnym prologu Moris wychodzi do publiczności, aby wprowadzić widzów w historię, którą za chwilę obejrzą – w swoją opowieść. Okazuje się jednak, że niewiele ma do powiedzenia. Właściwie w kilku słowach wyczerpuje historię swojego życia. Żaden to temat, równie dobrze mógłby już umrzeć. Niestety nagle czuje się głodny – śmierć zatem musi poczekać. Tym bardziej, że na scenie właśnie pojawia się matka ze swoją nieustanną troską – już ona przypilnuje, żeby wychuchany jedynak nie zostawił jej samej na świecie.

 

A więc jednak komedia

 

Akcja dramatu toczy się na biednych przedmieściach Tel Awiwu (nazwa miasta nie pada, ale większość sztuk Levina rozgrywa się w zapadłej dzielnicy polsko-żydowskiej, przypominającej miejsce, gdzie autor mieszkał wraz z rodziną; jego rodzice w latach 30. XX wieku przyjechali do Izraela z Polski). To tu całe swoje życie spędzają Moris Szimel, jego rodzice: Tolebrejne i Gomperc, jego przyjaciele: Amos Pup, Gordon Blu, Aleksander Doch, oraz narzeczona Morisa Choledonka i jej rodzice Telegrepcja i Pompopinczik, w rodzinie nazywany Pompą. Bohaterowie noszą dziwaczne, trudne do wymówienia imiona, które nam brzmią znajomo, przypominając mieszankę polskiego i jidysz, którym posługiwali się przed wojną Żydzi w Polsce.

W Morisie Szimelu tak jak i w wielu innych sztukach Levina pojawiają się te same typy postaci i figury: apodyktyczna i nadopiekuńcza matka, bezwolni mężczyźni ogarnięci nieznośną potrzebą rozpamiętywania klęsk, pragnący wyrwać się z rodzinnego miasta i nie mogący tego uczynić, zmagający się z trywialną codziennością, chorobami, śmiercią. Są i kobiety – silne, pewne siebie, ucieleśniające męskie lęki, pragnienia i wyobrażenia, ale i samotne, rozpaczliwie szukające miłości. Bohaterowie to ludzie zmęczeni i zagubieni („Nie wiem, kim jestem. Wiem tylko, kim nie jestem” – mówi jeden z przyjaciół Morisa), których życie toczy się od pogrzebu do pogrzebu, poprzez nieustanne wracanie do przeszłości i ciągłe rozprawianie o swojej cielesności, która przysłania wszystko inne: wzniosłe uczucia, marzenia, lęki. Ciało, jego problemy i choroby, kaszel, oddawanie moczu, lewatywy, wypróżnianie się, to bodaj najważniejszy element ich życia. Miłość musi przeczekać matczyny atak histerii, nawet śmierć przegrywa z głodem.

Moris Szimel nie powtarza jednak schematu Levinowskich komedii rodzinnych. Główny bohater jakimś cudem zdobywa się na odwagę: udaje mu się uwolnić od zaborczej matki i wyjechać do Szwecji, gdzie ma nadzieję zacząć życie od nowa. Kiedy jednak wraca po dwudziestu latach (dopiero na pogrzeb matki) ze zdumieniem odkrywa, że w jego dzielnicy nic się zmieniło, przyjaciele nadal mówią o tym samym i tak samo. Ostoją starego porządku jest prostytutka Barbuba, która od pięćdziesięciu lat stoi na tym samym rogu ulicy i ciągle czeka na klientów. Świat się zmienia, upadają rządy, ludzie umierają, inni się rodzą: „Tylko Barbuba nie rusza się”. Jest się na czym oprzeć. A i Moris pozostał w gruncie rzeczy taki sam: „Siedzę na krześle pośrodku Szwecji. Sam, w ciemnym pokoju, z głową między rękami, i myślę nocami, jak spieprzyłem sobie życie. Chciałem uciec od dziwacznych imion: Tolebrejne, Gumperc, Chisztra, Perczik, a zamiast nich wpadłem na Gustavsona i Jozefsona, Jegermana i Grobermana. Imiona w Szwecji są takie jak tutaj, po prostu zamieniłem imiona na imiona. A całe życie wydaje mi się jak przechadzka po cmentarzu: imiona i daty”.

 

Opowiedzcie im, był dziadek, była babcia…

 

Yael Ronen, czołowa izraelska reżyserka młodego pokolenia, znana polskiej publiczności dzięki międzynarodowemu projektowi Bat Yam – Tykocin, z niezwykłą uwagą podąża za tekstem Levina. Pokazuje bohaterów ze zrozumieniem i współczuciem, cały czas zręcznie balansując na granicy śmiechu i płaczu. Avi Kushnir jako Moris Szimel to fajtłapa, stłamszony przez matkę, niepewny siebie i niezdecydowany. Lia Kenig w roli Tolebrejne zawłaszcza scenę, jest idealnym wcieleniem nadopiekuńczości i władzy, a obok niej w podwójnej roli znakomita Dvora Keydar: jako Telegrepcja oraz prostytutka Barbuba. Obie postaci, choć różniące się temperamentami, wzbudzają na przemian śmiech, współczucie, zniecierpliwienie, zrozumienie, niechęć, miłość… Zagubione starsze panie, samotne i z uporem próbujące sprostać rolom, jakie narzuca się kobietom, jakie same sobie narzucamy… Ich rozpacz po śmierci mężów, licytowanie się, która śmierć była ważniejsza („Tam był mężczyzna, mąż, coś, co znamy. Prawda, Morisie, że znaliśmy tatę? – A tutaj umarł człowiek nieznany…”), czyja strata większa – to jedna z piękniejszych scen tego przedstawienia, przyjęta spontanicznymi oklaskami publiczności.

Śmierć zdaje się straszna zarówno dla umierającego, jak i dla tych, którzy pozostają. Tych, którzy będą pamiętać, którzy powinni nieść pamięć po zmarłym: „Oj, Pompa, Pompa, kto będzie pamiętał Pompę. […] dla mnie historia podzieli się od teraz na trzy epoki: Pre-Pompa, Pompa i po-Pompa”. Bo pamięć jest tym, co trzyma nas przy życiu, zdają się mówić bohaterki. Tylko ona zostaje po człowieku i dlatego jest tak ważna (Moris Szimel to jedna ze sztuk, które Levin pisał w przeczuciu swojej śmierci, zmagając się już z chorobą).

Żal nam umierających, żal pozostałych przy życiu, żal też cichej i oddanej Choledonki, porzuconej przez Morisa. Skromnej nauczycielki, która czeka na swoje szczęście. Micky Peleg przekonuje w roli zakochanej szarej myszki, zawiedzionej i zostawionej przez ukochanego.

Na pożegnanie tylko kilka słów: nie czekaj już, ale pamiętaj. Jestem dopóty, dopóki ktoś mnie pamięta.

 

 

Hanoch Levin „Moris Szimel”; reżyseria: Yael Ronen; scenografia: Lily Ben Nachshon; kostiumy Yelena Kelrich; muzyka Ran Bagno; reżyseria świateł Keren Granek: obsada: Avi Kushnir (Moris Szimel), Lia Kenig (Tolebrejne), Yossi Segal (Gomperc/Pompa), Ami Smolarchik (Gordon Blu), Uri Hochman (Amos Pup), Tomer Sharon (Aleksander Doch), Anna Dubrovitsky (Szibolet Nerd), Micky Peleg (Choledonka), Dvora Keydar (Telegrepcja/Barbuba), Roberto Polak (Lekarz/Chory Starzec/Hajne-Merajne Biterfeld); muzycy: Adam Mader (skrzypce i mandolina), Avinoam Albucher (perkusja i akordeon); premiera 28 października 2011, Teatr Habima z Tel Awiwu.

 

Przedstawienie mogliśmy zobaczyć w ramach drugiej edycji festiwalu Spotkania Teatrów Narodowych na scenie Teatru Narodowego w Warszawie. Sztukę grano w języku hebrajskim z napisami w języku polskim na podstawie tłumaczenia Agnieszki Olek.

 

Leave a Reply