Przejdź do treści

Wojciech Siemion, czyli Prometeusz

To było za jego STS-owskich czasów. Namawiał Jerzego Andrzejewskiego, aby napisał dla STS-u coś o Prometeuszu. Andrzejewski się wzbraniał, ale kiedy Wojciech Siemion przywiózł mu ze Stanów cały pakiet materiałów od Jana Kotta o mitycznym herosie, uległ. Wyszedł z tego poemat sceniczny, którego bohatera miał zagrać… Siemion. Prometeusza? Nie inaczej.

Wojciech Siemion w STS-ie, 1959

 

 

Tak go pisarz odmalował we wstępie: „powinien go grać aktor charakterystyczny, o posturze ciężko wyciosanej, nie nazbyt wysoki, raczej brzydotą fascynujący niż urodą, męski i silny (…) Aktor, grający PROMETEUSZA, powinien rozporządzać wszechstronnie doskonałym głosem, ponieważ przez cały czas widowiska – nieruchomy – grać musi głosem”. Siemion Prometeusza nie zagrał, ale szkic do portretu ku chwale aktora pozostał.

O drodze artystycznej Wojciecha Siemiona zadecydował wieczór 6 grudnia 1956 roku. Wtedy młody aktor wystąpił ze swym pierwszym, profesjonalnie przygotowanym spektaklem jednoosobowym. W warszawskim Teatrze Rozmaitości odbyła się premiera przedstawienia „Liryka i satyra”, granego potem w tzw. wolne dni teatru. Siemion mówił liryki (w części pierwszej) i wiersze satyryczne (w drugiej) swego ukochanego poety Gałczyńskiego. Spektakl trwał dwie i pół godziny. Wykonawca doczekał się pierwszej wzmianki recenzenckiej w „Trybunie Ludu”, a nawet półtoraminutowej relacji w Polskiej Kronice Filmowej – która sfilmowała fragment z drugiej części widowiska – recytację „Pomnika studenta”: Wszyscy widzieli, wspominał po latach, jak wskakiwałem na krzesło, zakładałem na szyję płachtę gazety, by stać się pomnikiem.

Potem inni poeci, którzy usłyszeli, jak Siemion deklamuje, zaczęli go nakłaniać, aby zainteresował się ich wierszami. Nie mogło być lepszej okazji do poznania osobistego dźwięku poety – a na tym Siemionowi zależało najbardziej. Próbował zbliżyć się do indywidualnego sposobu mówienia poezji, aby w ten sposób głębiej wniknąć w znaczenia ukryte w wierszu. – Poeta zostawia zapis – powie po latach. – Ja muszę znaleźć formę dźwiękową dla wiersza. Żeby nie pracować żmudnie, idę do poety: Przeczytaj mi to na głos…

To współcześni poeci, paradoksalnie, poprowadzili Siemiona ku poezji ludowej, do odkrycia jej piękna i skomponowania widowiska, które stało się prawdziwym zaczynem współczesnego teatru jednego aktora, sławnej „Wieży malowanej”, wystawionej w warszawskim STS-ie. Zwrot w stronę folkloru to był skok na głęboką wodę, nawet rodzaj prowokacji – kultury ludowej wtedy nie ceniono. Scenariusz układał się w głowie artysty od kilku lat, potem uzupełniany i doskonalony we współpracy z Ernestem Bryllem i Jerzym Markuszewskim. Tytuł wymyślił Jerzy Markuszewski, który dodał też piosnkę biesiadną o wódeczce i wprowadził pomysł „ballad na boku”. Zbudowało to strukturę widowiska, które składało się z przedstawianych przez Siemiona quasi-dialogów i monologów, przyśpiewek postaci i przewrotnych komentarzy „na boku”, wygłaszanych przez aktora w rogu sceny, a przedstawiających zgoła odmienną wersją wydarzeń. A szło o miłość Kasi i Jasia, najpierw szczęśliwie zwieńczoną weselem, potem tragicznie rozłączonych wojną, śmiercią, a na koniec połączonych raz jeszcze wizją przetrwania po wsze czasy. To była miłość, która zwyciężała śmierć.

Do premiery doszło 24 listopada 1959 – sukces był nieprawdopodobny, tym większy, że potwierdzony aplauzem publiczności zniechęconej do kultury ludowej w wersji socrealistycznej. Czy twórcy tego widowiska zdawali sobie sprawy, że zmieniają oblicze sceny jednoosobowej, że tworzą nowy gatunek sceniczny teatru jednego aktora, który nie jest już ani koncertem poetyckim, ani monodramem? Chyba nie, skoro nawet na afiszu anonsującym premierę „Wieży malowanej” napisano skromnie: „recytuje Wojciech Siemion”.

Na fenomenalny sukces „Wieży malowanej”, potwierdzony chórem recenzenckich zachwytów i wnikliwych analiz pióra najprzedniejszych wówczas krytyków i znawców teatru, m.in. Jana Kotta, Jerzego Pomianowskiego, Ludwika Flaszena, Wiktora Woroszylskiego, zapracował przede wszystkim Wojciech Siemion, ale ważne było też „opakowanie”: muzyka skomponowana przed Edwarda Pałłasza i scenografia Adama Kiliana.

Mimo powodzenia „Wieży malowanej” Siemion nie rezygnował ani na chwilę z obecności w zawodowym teatrze repertuarowym, by wspomnieć choćby o głośnych rolach w „Historyi o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim” Mikołaja z Wilkowiecka w reżyserii Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym czy kreacji Chochoła-osób dramatu w „Weselu” w Teatrze Powszechnym w reżyserii Adama Hanuszkiewicza (wedle Adama Kiliana, autora scenografii tego „Wesela”, postać Chochoła ściśle kojarzy się z „Wieżą malowaną”). Oprócz „Wieży” w pierwszej połowie lat 60. wziął nadto udział w 6 innych spektaklach STS-u.

Jeszcze nie przebrzmiały zachwyty nad „Wieżą”, jeszcze Flaszen nie opublikował swojej „Laurki dla wielkiego aktora”, a STS już zapraszał na nową premierę z Siemionem w roli głównej, na „Widowisko o Rudolfie Hoessie, wrogu ludzkości”. Andrzej Jarecki, autor scenariusza opartego na pamiętnikach komendanta obozu zagłady, zapewniał, że pisał ten scenariusz z myślą o Wojciechu Siemionie. Może to się wydawać zaskakujące – aktor, który zaprzyjaźnia widzów z zapomnianym i niedocenianym folklorem, ma pokazywać postać jednego z najbardziej odstręczających zbrodniarzy wojennych? A jednak wybór okazał się nieomylny. Siemion w długim, prawie godzinnym monologu ukazywał zatrważającą drogę, którą przeszedł Hoess, nim stanął na czele obozu. Spektakl wywołał wiele emocji, zwłaszcza że pojawił się na afiszu, kiedy ożyła kwestia przedawnienia zbrodni hitlerowskich.

W tym spektaklu scena była i musiała być surowa – oświęcimskie pasiaki i krata oddzielająca świat wolnych od piekła pozbawionych nadziei. Na tym tle Siemion jako były komendant obozu zagłady snuje swą spowiedź. Nie lubił Siemion tej roli, ale nie poszedł łatwą drogą odrzucenia, ośmieszenia, poniżenia zbrodniarza – Andrzej Wróblewski określił tę rolę mianem „studium psychologii ludobójstwa”. Nadał jej rysy pękniętej osobowości, w której kołacą się sprzeczne doznania. To ktoś całkiem inny od bajarza z „Wieży malowanej”.

„Widowisko o Hoessie”, mimo że formalnie nowatorskie – był to jeden z pierwszych w Polsce tzw. teatrów faktu – sytuuje się w tradycji monodramu. Tym razem aktor przedstawia postać, snuje zwierzenia w jej imieniu. Mimo wielu różnic, z „Wieżą” łączy ten spektakl zasada prezentacji: – Siemion nie utożsamiał się z postacią ludobójcy, tylko ją demonstrował, przyjmując niejako pozycję obserwatora i badacza – pisał Jan Ciechowicz. Jeszcze inną formę wypróbuje w kolejnym spektaklu STS-u, faktomontażu Andrzeja Jareckiego i Agnieszki Osieckiej „Oskarżeni”. To najbardziej odległe od formuły teatru jednego aktora widowisko, właściwie duodram, bo równorzędne role w nim odegrała para wykonawców, co więcej drugą część wypełniały piosenki w wykonaniu tej dwójki aktorów, ale mimo to jako przypadek graniczny należy do tego rodzaju teatru. Występujący w nim aktorzy, Alina Janowska i Wojciech Siemion, nie wchodzili bowiem w relacje między sobą, tworząc niezależnie od siebie, na przemian, całą kolekcje postaci z ciemnego półświatka – scenariusz czerpał pełnymi garściami z protokołów rozpraw sądowych, mów obrończych, wycinków prasowych. Tym razem był to popis aktorskiego prestidigitatorstwa.

W niecałe trzy miesiące później Siemion dał kolejną premierę, wracając do „czystego” teatru jednego aktora – Siemion występował sam, po raz pierwszy przedstawiając polskiej publiczności prozę Izaaka Babla, wcześniej nie dopuszczaną do druku przez cenzurę. „Zdrada” wg Babla w świetnym przekładzie Jerzego Pomianowskiego pojawiła się na deskach STS jeszcze przed drukiem, spektakl torował tej znakomitej prozie drogę do czytelnika. I tym razem widowisko jednoosobowe Wojciecha Siemiona okazało się wielkim sukcesem – przemawiało siłą słowa przyobleczonego w delikatnie zarysowaną rodzajowość.

Przystanek STS był ważny nie tylko w biografii solistycznej Wojciecha Siemiona – STS stał się za sprawą przede wszystkim Siemiona i Markuszewskiego (reżyseria spektakli jednoosobowych: Haliny Mikołajskiej „Listy Julii de Lespinasse”, 1964, Kaliny Jędrusik „Tabu”, 1966, Andrzeja Łapickiego „Sposób bycia”, 1965), gniazdem tego typu teatru. Ale po okresie bujnej twórczości solistycznej nastąpiła przerwa. Siemion został dyrektorem Teatru Komedia, kierował, reżyserował, administrował. Nie trwało to długo – po wydarzeniach marcowych nie przedłużono z nim kontraktu, a w Warszawie nie znalazł się nikt, kto by go chciał zatrudnić. Zapisu na nazwisku nie było, ale pracy też nie było. W tej sytuacji skorzystał aktor z propozycji Krystyny Skuszanki i Jerzego Krasowskiego, podjął pracę we Wrocławiu i wkrótce, dzięki współpracy z Helmutem Kajzarem, stał się aktorem Różewiczowskim. Na pierwszy ogień poszedł „Śmieszny staruszek”, spektakl nawiązujący w formie do występu solisty z tłem (jak w STS-ie), tyle tylko, że teraz tworząc postać, mówił tekstem Różewicza. Niemal wszyscy recenzenci byli zgodni, że Siemion stworzył kreację. Współpraca z Kajzarem zaowocowała wkrótce kolejną kreacją Różewiczowską, rolą tytułową w dramacie „Stara kobieta wysiaduje”.

Przygoda z Różewiczem nie odwróciła aktora od admiracji ludowego dziedzictwa. Kolejnym tego dowodem w tamtych latach stał się świetnie przyjęty przez publiczność spektakl „Wowro” w adaptacji i reżyserii Piotra Piaskowskiego. Siemion wcielił się w postać góralskiego świątkarza bardzo przekonująco, wywołując zachwyt publiczności nawet w Zakopanem.

Po wielu doświadczeniach solistycznych Siemion podjął się kierowania Starą Prochownią, nietypowym teatrem poetyckim w sercu stolicy, który prowadził przez 30 lat. 1 marca 1972 roku doszło tu do pierwszej premiery – był to poemat „Wisła” Władysława Broniewskiego w interpretacji aktora. Po latach, bilansując Siemionowe trzydziestolecie w Prochowni, wyliczono, że był to teatr, który gościł na swej scenie, bagatela, ponad 800 aktorów i ponad 2 tysiące poetów! Prochownia stała się dla artysty poligonem doświadczalnym, gdzie wypróbowywał wiele form działania scenicznego: od wieczoru autorskiego, koncertu, recitalu, przez przedpremierowy pokaz pracy nad spektaklem, rozmaite formy jednoosobowe, teatru małych form i mieszane działania artystyczne o charakterze zbliżonym do happeningu – tu odbywały się tradycyjne spotkania z Gałczyńskim w rocznicę jego śmierci, Zaduszki poetyckie, a także unikatowy spektakl, trwający 28 dni „Wszystko jest poezja”, podczas których Siemion czytał kolejne rozdziały książki Edwarda Stachury.

W pierwszym roku istnienia teatru Siemion dwoił się i roił. Zaraz po „Wiśle” przedstawił cztery wieczory premier polskiej prozy w swoim wykonaniu: „Karnawał” wg Stanisława Dygata, „Maleńką małą szubienicę”, wybór felietonów Hamiltona (Jana Zbigniewa Słojewskiego) i „Pamiętnik z powstania warszawskiego”, fragmenty powieści Mirona Białoszewskiego, a także „Jak to było naprawdę” Antoniego Słonimskiego, zalążek późniejszego nieco spektaklu. Aktor polubił ten monolog, toteż w kilka lat później zrealizował wersję telewizyjną spektaklu, tak pokwitowaną entuzjastycznie przez Teresę Krzemień: „Jak z moralitetu, jak z przypowieści, Siemion robił, co mógł, by tekst się zalśnił, humor się perlił, a owo arcyważne ciepło stale emanowało”.

Trzydzieści lat w Starej Prochowni to także czas poszukiwań nowych sposobów obcowania z widzem. Zależało mu na upodmiotowieniu widza, na stworzeniu autentycznie partnerskiej relacji. Pomysł tzw. sztuki hazardu dojrzał z okazji 15lecia Prochowni, a wyłożył go aktor w programowym tekście „Ubóstwo i hazard”. Ubóstwo dotyczyło świadomego samoograniczenia stosowanych środków wyrazu w surowym wnętrzu pachnącej historią Prochowni, hazard – oferty dla publiczności. Siemion szukał nowej formuły teatru-spotkania, która by sprawiła, żeby zebrani (widzowie) poczuli się wspólnotą ze względu na (doraźną) wspólnotę celów. Tę formułę odnalazł podczas pracy nad jednym z najważniejszych swoich spektakli, „Mironczarnią” Mirona Białoszewskiego.

Do tego spektaklu przygotowywał się od lat, zaprzyjaźniając się z poezją i prozą Białoszewskiego, bywając na wieczornych spotkaniach u poety, kiedy to, półleżąc, wyciągał niedbale ze stosu zeszytów i zapisków nowe wiersze i czytał je, opatrując komentarzami. Odnajdywał wśród nich ballady, nawiązujące do rytmów ludowych i plebejskich, i drugi nurt tej poezji: szumy, zlepy, ciągi, podsłuchania dźwięków osiedlowych. Siemion wsłuchiwał się w ich specyficzną melodię, próbując przeniknąć metodę „łowienia” słów, jaką stosował Białoszewski. To właśnie z wieczorów u Białoszewskiego zrodził się pomysł teatru probabilistycznego. Miejsce zwartej budowy, solidnej konstrukcji, miała zająć nie-konstrukcja, jak u Mirona, który zawsze sprawiał swym gościom niespodzianki. Wiedzieli tylko jedno, że będzie dużo poezji, ale nie wiedzieli, jakie to będą wiersze, w jakiej kolejności, czy tylko nowe. Na razie Siemion nazwał ten typ spektaklu Teatrem Nie-Spokojnym. W niewielkiej przestrzeni Starej Prochowni zaprojektował cztery scenki, a każdą z nich odróżniał kolor tkaniny: zielona była zarezerwowana dla wierszy „wycieczkowych” (zieleń kojarzy się z „zielona trawką”), biel dla łóżka i filozofowania (biel pościeli), granat dla wierszy spacerowych (bo Miron Białoszewski spacerował po zmierzchu), a bordo dla kabaretu i teatru (ulubiony kolor wytwórców kurtyn). Scenariusz miał swoje ramy, ale podlegał modyfikacjom, w zależności od decyzji widowni.

Po odejściu z Prochowni pochłonęły Siemiona zajęcia pedagogiczne, pisanie książek z cyklu „lekcja czytania” i jego ukochane Petrykozy. O Muzeum wiejskim Siemiona, w którym dzieła sztuki wysokiej spotykają się z arcydziełami twórczości naturszczyków, sztuka ludowa sąsiaduje z abstrakcyjną, o aktywności muzeum w pozyskiwaniu miłośników wśród młodych odbiorców napisano wiele stronic. Petrykozy jednak to przede wszystkim, jakby to paradoksalnie nie brzmiało, teatr. Siemion wszystko zamienia w teatr – wystarczy jeden widz, aby spektakl się toczył, sam to kiedyś napisał, wspominając swoje przygody z Gałczyńskim: „najmniejsza publiczność – to mówienie tylko tej jednej jedynej osobie wybranego wiersza”.

*O sobie: Pytają mnie czasami: tyle spraw bierze pan na swoją głowę; już pan nie kocha poezji? Odpowiadam: ta miłość jest dzisiaj bardziej skomplikowana niż dawniej. Czy ma pan umówiony wiersz? Mówię: Tak. Tylko że ten ulubiony wiersz wiecznie się zmienia. Poeta, którego najbardziej cenię, jest za każdym razem inny… Aktor musi mieć pokorę wobec zapisu pisarza, grać to, co między wierszami, Ileż treści kryją w sobie słowa Stanisława Dygata: „Wracając z Paryża do Warszawy, wysiadłem w Monachium”. Przecież nie mają one nic wspólnego z geografią. Trzeba znać Stasiowe pisanie, skojarzyć daty i miejsca, by odnaleźć jego wieczny niepokój w tym jednym krótkim zdaniu, całe zabarwienie tych kilku słów. Spróbować być jak najbliżej poety… Czy spełniłem się w teatrze? Byłem tam zawsze trochę człowiekiem off.

** O nim: Ludwik Flaszen: Siemion to teatr. Osobliwy Teatr Jednego Aktora. W tym teatrze jest coś ze starego ludowego rzemiosła, gdzie cały proces produkcji spoczywa w rękach jednego człowieka. Narzędzia jego są ubogie. Za to przedmiot stworzony nie ma w sobie nic z szablonowej łatwości produktów seryjnych. Jest spontaniczny – i nosi bezpośredni stempel swego twórcy… Kunszt Siemiona niewiele ma jednak wspólnego z realizmem tradycyjnym, tak powszechnym śród aktorów naszych scen. Ci bowiem starają się „wczuwać” w postać odtwarzaną, „przeżywać” ją, tak by w niej całkowicie zniknąć, by się z nią utożsamić. Inaczej Siemion. Ukazuje on wewnętrzną logikę postaci, każe nam przez chwilę patrzeć na świat jej oczami. Sam jednak pozostaje na zewnątrz. Siemion nie jest postacią odtwarzaną, tylko ją demonstruje. Trochę tak, jak przyrodnik żabie udko. O, proszę – z chwilą podrażnienia nerwu udko porusza się, jak żywe…

Jerzy Pomianowski: Siemion – na estradzie, w stodołach, na scenie – zrobił to, co w Polsce udawało się dotąd tylko na papierze – i to znakomitym poetom: Karpińskiemu, Lenartowiczowi i – przepraszam – Mickiewiczowi: podniósł wędrowny temat zgrzebnego wierszyka, karczemnej śpiewki, nieświadomej swego uroku opowiastki na wyżyny takiej sztuki, która jest złotą cząstką skarbu narodowego.

Antoni Słonimski: Materia to delikatna [komentował Słonimski spektakl na podstawie własnej prozy] – bo dialekt, slang, umownie u nas zwany szmoncesem, łatwo zepchnąć w karykaturę, nietakt lub trywialność. Siemion bezbłędnie podaje zarówno żarty, jak i liryczne fragmenty, tworząc znakomitą kreację aktorską. „Jak to było naprawdę” jest próbą zapisu tej gwary wymarłej, zepchniętej do lamusa pamiątek. (…) Przedwojenny kabaret szczycił się niezrównanymi odtwórcami żydowskiego dowcipu, humoru nie pozbawionego odcienia metafizycznej melancholii. „Jak to było naprawdę” jest próbą archiwalnego zapisu tej mowy, którą Siemion potrafił przekazać ani na chwilę nie fałszując melodii frazy i subtelności akcentowania.

Józef Pless: Wystarczy, że będzie gościł u siebie we dworze choćby jedną osobę, to już dla niej będzie recytował, prezentował eksponaty, oprowadzał po parku, pokazywał skansen, konie, a wszystkiemu będą towarzyszyć przemiłe psy, a więc można powiedzieć, że przyjaciele mają teatr Siemiona na własny użytek. Jednocześnie wstęp do tego teatru otwarty jest jak najszerzej dla wszystkich chętnych.

***Wojciech Siemion (ur. 30 lipca 1928 roku w Krzczonowie, na Lubelszczyźnie), aktor teatralny i filmowy, reżyser, scenarzysta, pedagog, pisarz, znawca sztuki, wieloletni wykładowca warszawskiej PWST, założyciel i dyrektor Teatru Stara Prochownia w Warszawie (1972-2002), twórca Wiejskiego Muzeum Sztuki w Petrykozach. Przez trzy lata studiował na Wydziale Prawa lubelskiego UMCS (1947-50), uczęszczał na zajęcia do Studia Dramatycznego Karola Borowskiego. W 1951 roku ukończył warszawską PWST. Na scenie debiutował jako amator w inscenizacji „Krakowiaków i Górali” w teatrze kaliskim (1946). Po dyplomie był aktorem stołecznych teatrów (Ateneum, Młodej Warszawy, Komedia, Narodowego, Powszechnego i Ludowego). Przez pewien czas po studiach pracował w Szczecinie, krótko we Wrocławiu, a gościnnie występował w całej Polsce. W latach 60. związany z STSem, gdzie stworzył m.in. legendarny spektakl „Wieża malowana” (1959). Występował także w kabarecie „Pod Egidą”. Stworzył wiele znaczących kreacji teatralnych (Filius, Jezus i Chłop w „Historyi o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim” Mikołaja z Wilkowiecka, 1962, Chochoł w „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego, 1963, Józef w „Żywocie Józefa” Mikołaja Reja, 1965, Bohater w „Kartotece” Tadeusza Różewicza, 1973, Grabiec w „Balladynie”, 1974), sławą okrywając się szczególnie jako interpretator monodramów, m.in. „Zdrada”, „Wowro”, „Jak to było naprawdę”, „Mironczarnia”. Ma za sobą ponad 100 ról filmowych – zadebiutował na ekranie już w roku 1953 w filmie „Załoga” Jana Fethke, grał w filmach Stanisława Różewicza („Świadectwo urodzenia”), Andrzeja Munka („Eroica”, „Zezowate szczęście”), Jerzego Passendorfera („Zamach”), Stanisława Barei („Poszukiwany, poszukiwana”), Andrzeja Wajdy („Ziemia obiecana”) i in. Laureat Nagrody Boya za osiągnięcia w stylizacji ludowej (1962).

****Jerzy Adamski, „Teatr z bliska” [rozdział: Lipiec 1973], Warszawa 1985; Jan Ciechowicz, „Sam na scenie. Teatr jednoosobowy w Polsce. Z dziejów form dramatyczno-teatralnych” [rozdział Teatr jednego aktora dziś], Warszawa 1984; Barbara Henkel, Tomasz Miłkowski, „Aktor obnażony” [rozdział Wojciech Siemion], Warszawa 1986; Józef Pless, „O Wojtku Siemionie”, Warszawa 2008; Tomasz Miłkowski, „Teatr Siemion” Wrocław 2009.

*****Zawsze był zdany tylko na siebie, przejął funkcje scenarzysty, scenografa, reżysera. To był jego teatr autorski. Chociaż… wszem i wobec głosił, że jest sługą poetów. Wziął na siebie misję krzewienia poezji, zachowania rodzimego dziedzictwa, wyczulania na piękno polskiego słowa. Było w tym coś z pasji pedagoga, na szczęście niezbyt natrętnego, bo jednak Siemiona zawsze ponosił teatr. Fruwał więc na skrzydłach metafory, uwodząc publiczność swoim charakterystycznym timbrem głosu i niezawodnym poetyckim słuchem. Wiersz po prostu zawsze w nim „siedział”, nie był czymś obcym, ale wygadanym od środka, przefiltrowanym, własnym.

 

Tomasz Miłkowski

 

 

Leave a Reply