Przejdź do treści

Mam chrapkę na babkę

O "Czerwonym kapturku" Piotra Tomaszuka w Teatrze Guliwer pisze Barbara Gill.

Mamo! Tato! Dlaczego macie takie wielkie oczy?! Mogłyby zawołać dzieci, gdyby spojrzały na twarze rodziców, którzy razem z nimi przybyli do warszawskiego Teatru Guliwer na dobrze znaną bajkę. Ale dzieci nie spoglądają na rodziców, przyszły przecież zobaczyć Czerwonego Kapturka, babcię i wilka. W zapowiedziach czytamy o familijnym wymiarze tej teatralnej propozycji. Ja jednak miałam wrażenie, że reżyser bardziej skupił się na dorosłych niż na najmłodszych. Spektakl przeznaczony jest dla dzieci od lat 4, ale obawiam się, że bez dobrej znajomości bajki nawet 6 latek z trudem zrozumie wydarzenia przedstawione na scenie. Ci, którzy znają fabułę książki lub filmu Niebezpieczne związki, nie będę mieć problemu z analizą Czerwonego Kapturka w adaptacji i reżyserii Piotra Tomaszuka.

Zacznijmy jednak od początku.

Każda społeczność ma swoje przypowieści i baśnie, w których zawiera swe mity i przekazuje wartości. Baśń jest gatunkiem literackim początkowo przeznaczonym dla dorosłych. To w niej zawierano archetypiczne przesłania. Jedną z takich opowieści była historia dorastającej dziewczynki, która musiała przejść przez mroczny i niebezpieczny las nie tracą nic z zawartości koszyczka. Wyruszała od matki do babki, by w ten sposób podtrzymać łączność między pokoleniami, a przestrogi matki były życiowymi radami. Można więc Czerwonego Kapturka odczytywać jako baśń o wielkiej i ważnej podróży kobiety przez życie. Do Polski historia dziewczynki z czerwonym nakryciem głowy zawędrowała za sprawą Braci Grimm i Charlesa Perrault. Najpopularniejszą sceniczną wersją bajki jest zaadaptowana do polskich warunków bajka Jana Brzechwy (suszone maliny, aspiryna i olej rycynowy). Opowieść zmieniła się więc w bajkę, a w teatrze Guliwer w operetkę muzyczną.

Piotr Tomaszuk w większości zachował tekst Jana Brzechwy, choć jego wymowa nabrała dwuznaczności. Nie ma już siedmioletniej dziewczynki, która razem z owdowiałą matką mieszka w niewielkiej chatce. Jest za to wytworny ogród w pałacu markizy i zabawa zamożnego towarzystwa w teatr. Jeszcze przed odsłonięciem kurtyny na scenie stoi postument z amorkiem w czerwonym kapturku. To zapowiedź, że widzowie, dodajmy dorośli widzowie, będą świadkami opowieści o podbojach sercowych na dworze arystokracji francuskiej.

Czas przejść do literatury i filmu.

Pozwolą Państwo, że przy opisie spektaklu z teatru lalkowego Guliwer posłużę się zarysem fabuły z powieści Choderlosa de Laclosa i jej filmowej adaptacji w reż. Stephena Frears'a. Babcia to nie chorowita staruszka, ale ponętna Markiza (de Merteuil) w szkarłatnej wytwornej sukni podkreślającej jej kobiece kształty, wdowa bardziej przypomina kogoś z rodziny Adamsów -wystrojona i zabawna swoją oschłością i sztywnością ruchów. Wilk, to młody i przystojny hrabia (Valmont) a Czerwony Kapturek to…? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Aktorka śpiewa tekst Brzechwy:

W tej chatce, przy mamie
Mój cały świat,

Nie psocę, nie kłamię,

A mam siedem lat. ”

Czasem zachowuje się jak dwuletnie dziecko, a czasem jak świadoma swego uroku dorastająca panna. Ubrana jest w białą sukienkę (symbol niewinności?) i elegancki czerwony kapelusik, zaś jej atrybutem jest wianek z kwiatów pięknie upięty wzdłuż sukienki (symbol cnoty?). Po drodze przez las panna ulegnie pokusie i zje całą zawartość koszyczka, a nawet skubnie winogrona ze stolika w ogrodzie hrabiny. Wianeczek zniknie z sukienki po wizycie w sypialni babki (czyt.markizy).

W spektaklu Piotra Tonaszuka to moment najszerzej otwartych oczu u dorosłej widowni.

Skoro babcia to nie babcia tylko atrakcyjna markiza, a wilk to nie wilk, tylko przystojny mężczyzna, który przed chwilą wyśpiewał słowa mam chrapkę na babkę, gdy wskakuje do łóżka babci nic już nie jest tak oczywiste. To też okazja dla reżysera do podkreślenia familijności spektaklu. Gdy wilk zjada babcię (czyli hrabia wskakuje do łóżka markizy) widzom podpowiada się słowa Jana Brzechwy: “Możecie sobie, moi drodzy, wyobrazić, co się wtedy stało! By opisać to – słów jest za mało.”

Dla dzieci w tym czasie jest mini przestawienie kukiełkowe, ale wyobraźnia starszych podpowiada zupełnie co innego. Potwierdzeniem tego może być stan, w jakim Kapturek opuszcza wnętrze wilka. To już nie ta sama dziewczynka, gdzież jest wianek? I skąd te filuterne spojrzenia w stronę wilka? Nie wiem, czy to nie za daleka interpretacja, ale reżyser przed premierą przyznawał się do inspiracji Niebezpiecznymi związkami. Nie spodziewałam się, że zajdzie ona tak daleko.

Doświadczony i wielokrotnie nagradzany za swoje reżyserskie osiągnięcia Tomaszuk zrealizował sprawne przedstawienie pełne teatralnego przepychu: są wytworne kostiumy i specjalnie przygotowana choreografia. To już nie tylko bajka dla dzieci, ale mini opera z muzyką skomponowaną przez Piotra Nazaruka. Prawie cały tekst jest śpiewany przez aktorów. Gdy, zapewne z powodu infekcji gardłowych, niektórzy aktorzy zmagali się z czystym wykonaniem danej partii ja zastanawiałam się nad intencjami reżysera.

Czerwony Kapturek w T.Guliwer swoją formą nawiązuje do opery barokowej, ale które dziecko będzie umiało docenić, czy przynajmniej choć trochę zrozumieć te jakże ambitne powiązania. Nawiązanie do czasów, gdy żyli Grimm lub Peroult a nawet Laclos jest ciekawą propozycją, ale gdy na scenie zarówno babcia jak i matka mają służące wyprawa Kapturka do lasu jest pozbawiona logiki.

W finale wilk nie zostaje przekazany do warszawskiego ZOO, jak napisał Jan Brzechwa, lecz jest żywym eksponatem w ZOO babci (czyt. ponętnej markizy). Nic dziwnego więc, że wilk ( czyt. hrabia) zadowolony jest z takiego obrotu spraw.

Na samym końcu pozostaje pytanie: o czym jest ten spektakl i kogo widzimy na scenie? Nie odpowiem. Dodam tylko, że ja aż przecierałam oczy z zadziwenia.

Barbara Gill

Teatr Guliwer w Warszawie

Jan Brzechwa

Czerwony Kapturek

Adaptacja i Reżyseria: Piotr Tomaszuk

Choreografia: Władysław Janicki
Scenografia: Ewa Farkašová
Muzyka: Piotr Nazaruk

premiera 03 listopada AD2007

Leave a Reply