Przejdź do treści

Wielka kreacja Karoliny Gruszki w Teatrze na Woli

Skowyt miłości
    „Lipiec” Iwana Wyrypajewa to skowyt rosyjskiej duszy, uwięzionej w odwiecznej walce miłości i nienawiści, tkliwości i okrucieństwa, delikatności i grubiaństwa.
Image
Zaskakująca forma tego poematu scenicznego, nawiązującego melodią do chrześcijańskiego lamentu, skrywa niepohamowaną tęsknotę za nieosiągalną miłością. Bohaterem pieśni, ale nie narratorem, jest zawołany łotr, bezwzględny morderca, o zainfekowanej złem duszy, na której dnie jednak stale drży kropelka nadziei, tęsknoty za miłością. Ale kochać już nie umie. Kiedy kocha, niszczy. Zabija w zaślepionym geście nienawiści, obrony, ale i miłości. Nie odczuwa wyrzutów sumienia, bo jego serce oczekuje na powrót do miasta aniołów, Archangielska. Jego zapasy z życiem, bezlitosne zabójstwo sąsiada, który odmówił mu pomocy, a dla którego wcześniej wyjednał u sołtysa przydział drutu, potem ucieczka, znaczona kolejnymi trupami w nadziei, że dostanie się do „psychiatryka” – jedynego azylu wolności, kończą się snem o powrocie do Archangielska w towarzystwie trzech synów aniołów śmierci-miłości.
    Na cienkiej to nucie pieśń, za każdym rytmem czai się porażka, krew i zwątpienie.  Karolina Gruszka, która tę pieśń przedstawia, która zmaga się z jej okrutną materią, pozbawioną jakiejkolwiek ckliwości czy bałamutnej otuchy, nadaje jej swoisty rytm, niesie słowem, delikatne różnicowaną mimiką, natężeniem głosu, dozowaną ekspresją, okraszając okrucieństwo nieledwie dobrotliwym, wybaczającym uśmiechem. Krucha aktorka i bezmiar zła, o którym opowiada, sprzeczność niebywała, a jednak każdy jej mierzony gest, spojrzenie, pauza, niosą tę pieśń coraz wyżej i wyżej. Stoi sama na wielkiej scenie, na wysuniętym proscenium, przed stojącym mikrofonem. Nawet nie próbuje udawać, że nie jest aktorką, przeciwnie, zanim rozpocznie pieśń, usłyszmy głos zapowiadający, że to ona właśnie wykonywać będzie „Lipiec”. Zapowiadana jak operowa gwiazda. Nie ma w niej jednak nic z gwiazdorstwa. Jest niebywała dyscyplina, skupienie i wniknięcie w melodię tej pieśni, której coraz bardziej ulega zahipnotyzowana widownia.
    Niezwykłe przedstawienie, właściwie pieśń-monodram, z dodaną na koniec sekwencją anielską, kiedy pojawiają się doskonale wpisani w stylistykę spektaklu (w jego melodię) synowie, aniołowie (Apokalipsy?), dyżurni ruchu, oddani swej pracy bez reszty. Cóż to za dyżur pełnią? Jaki to ruch nadzorują? Dusz potępionych i zbawionych? Skołatanych i czarnych od mrocznych myśli i krwawych postępków?
    Teatr Na Woli pokazał na swojej scenie prawdziwy sceniczny skarb – utwór wstrząsający i piękny zarazem, nie dlatego wcale, że uwodzi złem, ale dlatego, że zło przezwycięża bezbrzeżnym przebaczeniem i szyderstwem. Kiedy na koniec na płachcie ekranu pojawiają się sekwencje jak ze slapstikowych komedii niemego kina, nikt się nie śmieje. Widownia wstrzymuje oddech. A więc to tak? Po tym wszystkim! Po tak bezwzględnym okrucieństwie pozostaje tylko śmiech? Jednak to nie śmiech wcale, skoro więźnie w gardle.
    Wielki, brawurowo zdany egzamin dojrzałości artystycznej Iwana Wyrypajewa i Karoliny Gruszki.
Tomasz Miłkowski
Tekst i reżyseria:Iwan Wyrypajew, przekład: Lubomira Piotrowska, scenografia: Kwietowicz, kostiumy: Lewińska, reżyseria świateł: Rybkowski, Król, muzyka: Dziedzic, Teatr na Woli, premiera 9 października 2009 r.

Leave a Reply