Przejdź do treści

Sprawa Dantona w Bydgoszczy

 „Nasze problemy dorosły do naszej literatury”- głosi hasło odnoszące się do projektu Sztuki polskie w Teatrze Polskim, w ramach którego wystawiona została Sprawa Dantona.

Projekt ten obejmuje „teksty, które napisane kiedyś mówią wiele o nas żyjących dzisiaj, są dla nas inspiracją i zwierciadłem”. Tego typu odczytanie utworu Stanisławy Przybyszewskiej, zarówno w swym założeniu, jak i w realizacji, z różnych przyczyn mogło okazać się bliskie, jak i dalekie autorce dramatu. Zastanawiałam się więc, czy bydgoska Sprawa Dantona jest w większym stopniu polemiką z Przybyszewską, czy raczej wykorzystaniem jej tekstu dla własnych, obcych jej celów, pokazującym wprawdzie możliwości dramatu, ( z których oczywiście zdawała sobie sprawę także autorka), ale też uświadamiającym nam, jak dzieło wymknęło jej się  z rąk, zaczęło żyć własnym życiem. Wydaje mi się, że spektakl Łysaka jest wszystkim po trochu polemiką, swobodnym wykorzystaniem dramatu, wreszcie w jakimś sensie próbą wiernego odczytania. Jest też (co niemal nieuniknione) odwołaniem się do filmowej realizacji Andrzeja Wajdy, odwołaniem dodajmy w pewien sposób wyznawczym.
   Dlaczego tylko w niewielkim stopniu realizacja Łysaka bliska jest koncepcji Przybyszewskiej, wydaje się oczywiste. Niemożliwością jest bowiem przyjąć dzisiaj koncepcję tej pisarki, jej wizję i interpretację rewolucji (jako największego dobra, czegoś, do czego powinniśmy dążyć). Także jej dramat dzisiaj (zresztą wydaje się, iż zawsze tak było) musi zostać odczytany inaczej, niżby ona sobie tego życzyła. Z pewnością nie da rady zrobić obecnie ze Sprawy Dantona opowieści o przeciwstawieniu sobie realizującego się geniusza i zdradzającego swe powołanie renegata geniuszu. Nie można też z niej zrobić wewnętrznej tragedii Robespierre’a, jego tragedii poznania.  O ile sympatie do wodzów rewolucji można rozkładać w swych realizacjach dowolnie (też coś nie do pomyślenia u Przybyszewskiej, która „kochała się w Robespierze”, szczerze natomiast  nie znosiła Dantona), o tyle ich racje,  są w najlepszym razie zrównane, ich postawy uznane za równorzędne, a jeśli któryś z wodzów jest wyróżniony, to raczej Danton.
   W bydgoskim spektaklu różne postawy, charaktery i temperamenty twórców rewolucji (widoczne zwłaszcza podczas sceny konfrontacji) stanowią pewnego rodzaju ciekawostkę. Reżyser nie opowiada się po niczyjej stronie. Obaj wodzowie są tylko ludźmi pełnymi słabostek i niedoskonałości, ale też mogącymi imponować i wzbudzać sympatię. (którą widz później ma okazję zamanifestować). Właśnie scena konfrontacji jest bardziej starciem dwóch różnych osobowości, temperamentów, a nie różnych postaw życiowych, czy poglądów. Odtwórca Robespierre’a , skądinąd bardzo dobry w innych momentach spektaklu, nie podołał aktorsko w tej scenie. Dlatego można odnieść mylne wrażenie, iż to bardziej ludzki, zrozumiały Danton ma rację, w przeciwieństwie do sztywnego, pozbawionego emocji Robespierre’a. Do takiego odbioru skłania zwłaszcza odczytanie spektaklu w odniesieniu do filmu Wajdy (będącego także adaptacją i interpretacją dramatu Przybyszewskiej).
   Pomijając kwestię geniuszu Paweł Łysak w scenie konfrontacji przyjął optykę autorki dramatu. Oto Robespierre-tajemniczy, nieprzenikniony, a jednocześnie przenikający innych na wskroś próbuje (z powodzeniem) poznać, zrozumieć zamiary i postawę Dantona, początkowo przezeń niedocenianego. Wykorzystuje swą charyzmę, swój magnetyzm. Zamykając się coraz bardziej (na skutek tego, iż z każdą chwilą zaczyna pojmować i doceniać przeciwnika) zmusza go do coraz większego obnażenia, zdzierania kolejnych masek. Danton początkowo próbuje różnorodnych gierek, by potem całkowicie się odsłonić przed przeciwnikiem. Z jednej strony jest to kapitulacja przed jego siłą wewnętrzną, uleganie własnej nieuświadomionej do końca fascynacji, z drugiej zaś niemal próbą uwiedzenia go, zdobycia jego sympatii, współczucia, nawet za cenę życia, nawet poprzez postawienie wszystkiego na jedną kartę. Konfrontacja skończyła się, dając obu przeciwnikom nową wiedzę o sobie i o sobie nawzajem. Któż jednak podczas niej zwyciężył?
  Może to widzowie mają stwierdzić, pokazać, który z wodzów bardziej ich przekonał? W recenzjach reklamujących przedstawienie jest napisane, iż widz podczas niego ma możliwość wyboru, zadecydowania o losie rewolucji, a także losie tytułowego Dantona i jego obozu. W rezultacie nie okazuje się to zgodne z prawdą. Owszem, poznawszy w ciągu akcji racje obu stronnictw mamy możliwość opowiedzenia się po stronie Dantona albo Robespierre’a, pokazania która grupa wydała nam się ciekawsza, bardziej przekonująca, wreszcie czy Danton faktycznie zasługuje na śmierć dla dobra republiki, czy też powinien żyć jako najwyrazistszy symbol republiki i wolności. Swoje zdanie prezentujemy, podobnie jak w popularnych telewizyjnych quizach, poprzez zajęcie miejsca po prawej, albo lewej stronie. Niektórzy widzowie z ogromną przyjemnością manifestują swe poglądy, inni siadają, gdzie im wygodniej, zdecydowana większość jednak (trzeba dodać, że spektakl ogląda głównie młoda publiczność, często wielokrotnie) traktuje wszystko jak wspaniałą zabawę. Ale wracając do wpływu widzów na przebieg przedstawienia – jest on czysto pozorny. Tak naprawdę nieistotne przecież, gdzie kto usiądzie, co kto myśli, wszystko potoczy się swoim torem, my nie mamy żadnej możliwości wpłynąć na los Dantona czy Robespierre’a. W bardzo pomysłowy sposób zostaliśmy wykorzystani do zagrania tłumu, gawiedzi, żądnej wrażeń. Już początek spektaklu, gdy wmieszani w tłum aktorzy domagają się wpuszczenia na widownię, w innym wypadku grożą wyważeniem drzwi jest jakimś perfidnym odniesieniem do rozpoczynającej dramat sceny kolejkowej. Tłum tym razem domaga się nie chleba, ale igrzysk, wejścia do teatru. Aktorzy zmieszani z widzami wszczynają awanturę, roi się od dość niesmacznych aluzji do współczesnej sytuacji politycznej.
   Najpierw zostajemy zaproszeni na urodziny Dantona, poczęstowani winem, trwa impreza urodzinowa, na której bawią się postaci w strojach z epoki rewolucyjnej i ubrani współcześnie. Muzyka też raczej dyskotekowa, w ogóle atmosfera trochę jak na jarmarku, albo na luźnym przyjęciu. Potem śledzimy przebieg akcji. Scena jest symultaniczna. Np. kiedy jeszcze obserwujemy dobrze bawiącego się pośród oparów alkoholu Dantona, na dużym ekranie widać Robespierre’a, który właśnie wstał po chorobie i dzięki zręcznym ruchom fryzjerki – najpierw bezwładny, potem ubrany, uczesany- odzyskuje tożsamość, na nowo budzi się do życia. Swoją drogą interesująca postać z  tej niemej fryzjerki. (w dramacie był to fryzjer, a wiele scen później kilku fryzjerów) Po raz drugi pojawia się bowiem po zakończeniu procesu, by pozbawić tożsamości skazańców, strzygąc ich, zabierając peruki, przygotowując na rozstanie ze światem. Jest bardzo zwyczajna, ale jednocześnie pełna symboliki, jak gdyby jej zwykłe czynności miały jednocześnie władzę wskrzeszać i uśmiercać.
   Nastrój zabawy powoli się ulatnia. Śledzimy rozterki Robespierre’a, chwile zwątpień Dantona, konfrontację ich obu. Obserwujemy też szczęśliwe małżeństwo Lucille i Camille’a Desmoulins i nieszczęśliwe Dantonów. Wreszcie widzimy aresztowanie  i wydarzenia do niego prowadzące. Teraz będziemy świadkami procesu.
   Zanim zostaniemy zaproszeni do sądu, by wyrazić swoje stanowisko, stoimy stłoczeni przed salą. Wmieszani w tłum aktorzy (ubrani w prywatne stroje) krzyczą tekstem Przybyszewskiej, że mają prawo obserwować proces, że muszą zostać wpuszczeni, wcześniej Lucille Desmoulins prosi o pomoc dla męża i obiecuje rozliczyć się ze wszystkimi, którzy jej udzielą po procesie. Wreszcie wchodzimy na salę, zajmując miejsca według własnego wyboru.     
  Czymś niezmiernie ciekawym w bydgoskim spektaklu jest wprowadzenie więcej ról kobiecych. W dramacie (poza scena kolejkową) kobiety były tylko trzy – Eleonora, Louise i Lucille. O roli fryzjerki już pisałam. Oprócz tego w więzieniu mamy strażniczkę, nie strażnika. Także proces prowadzony jest przez kobiety. Wbrew pozorom są to role dosyć podrzędne, pomocnicze-fryzjerki, strażniczki, a zwłaszcza sędziny będące właściwie narzędziami w rękach rządzących, nie mające faktycznej władzy, raczej będące kimś w rodzaju „dziewczynek do bicia”, gdyż na nich skupia się gniew tłumu , one też mają ponosić odpowiedzialność za coś, do czego zostały zmuszone niemal szantażem. Role Louise i Lucile natomiast są wierne w dużej mierze koncepcji Przybyszewskiej. Pierwsza nieszczęśliwa w małżeństwie, uciekająca się do różnorodnych sztuczek, by ograniczyć swój kontakt z mężem, po jego aresztowaniu wreszcie odnajdująca radość życia i z życzliwą ironią przyglądająca się beznadziejnym i będącym rodzajem samobójstwa próbom walki tej drugiej. No i druga – lepiej od męża rozumiejąca mechanizmy rządzące polityką, próbująca go chronić, potem ratować, zakochana bez pamięci. Nieco inaczej sytuacja wygląda z Eleonorą. W dramacie Przybyszewskiej gra ona stosunkowo niewielką rolę. Bywa powiernicą Robespierre’a, na pewno jest jego zwolenniczką, zakochaną w nim zresztą i nie rozumiejącą, iż on-wódz rewolucji nie może sobie pozwolić na życie prywatne. Ona, mimo zaangażowania w politykę, właśnie reprezentuje życie prywatne, wszystko to, czego w imię wyższych racji Robespierre dawno się wyrzekł. W bydgoskim spektaklu Eleonora jest jedną z najbliższych współpracownic Robespierre’a, jest jakobinką, zagorzałym, idealistycznym politykiem, być może najbardziej widoczną działaczką w obozie jakobinów.(jedyna osoba ubrana kolorowo, strojnie w bardzo surowo ubranym obozie jakobinów, co ma ich odróżnić od przeciwników) Jeśli mówi tekstem Przybyszewskiej, to wygłasza najczęściej kwestie Saint Justa, ewentualnie bardziej „ludzkie” kwestie Robespierre’a. Bywa jednak nieubłagalna – to ona posyła na śmierć Kamila Desmoulins'a. Co ciekawe, przytoczeniem ostatnich słów Eleonory (bohaterki spektaklu, nie dramatu Przybyszewskiej, ani postaci historycznej) kończy się przedstawienie. Oto Louise Danton w zaawansowanej ciąży, jedząc batonika relacjonuje (słowami Julesa Micheleta ) upadek jakobinów, śmierć Robespierre’a i jego współtowarzyszy, po czym dodaje, iż Eleonora, gdy przyszła jej kolej, powiedziała „teraz krajem będzie rządziła chyba Królewna Śnieżka”. 
  Camille Desmoulins upaja się swoją chwilową sławą, mocą swoich słów, a tak naprawdę nie jest szczególnie zainteresowany rewolucją. Ma wprawdzie jakieś idealistyczne poglądy, które raczej mu wpojono, raczej je powtarza, niż sam je wypracował i przemyślał. Właściwie jednak czymś, czym żyje jest jego miłość do żony. Do Robespierre’a żywi jedynie ogromną urazę, za którą bierze odwet, współpracując z obozem Dantona. Sam Robespierre zdaje się o niego walczyć raczej w imię dawnej przyjaźni, może też w uznaniu dla jego talentu i z powodu świadomości, iż ten karmiony idealistycznymi poglądami poeta jest niewinny, ginie za coś, czego zupełnie nie rozumie. W tej realizacji rola Camilla jest trochę jednowymiarowa, jednak, co ciekawe, postać ta – tak nie lubiana przez Przybyszewską w każdej niemal realizacji wzbudza sympatię, życzliwość i pewnego rodzaju współczucie, nawet gdy Camille jest jednocześnie irytujący, pełen mazgajstwa i mimo że okazuje się raczej słabym człowiekiem. Nigdy nie jest odrażający, zawsze bardzo prawdziwy, sympatyczny, ludzki.
   Spektakl nawiązuje do innych przedstawień poruszających tematykę rewolucji, będących realizacją teatru politycznego (a przede wszystkich do założeń teoretycznych ich twórców), choćby tych, będących pokłosiem Wielkiej Reformy Teatralnej – dzieł Piscatora, Jewrieinowa, Brechta. Teatr ma pobudzać do działania, dramaty historyczne mają być dokumentem naszej epoki. Spektakl oscyluje między próbą wciągnięcia widzów w akcję, a efektem obcości. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, rzeczywistość sceniczna z pozasceniczną. W pewnym momencie na przykład zapada cisza. Trwa kilka minut. Widzowie są zdezorientowani – przerwa? Usterki techniczne? Gdy nagle ktoś (jak się potem okazuje aktor. Wtedy jeszcze nie wszyscy aktorzy wmieszani w tłum są rozpoznawalni) pyta „co się stało?”. Padają żarty typu „może grają tylko na pół etatu?” „poszli coś zjeść”, gdy wtem ktoś przerywa żartobliwy, beztroski ton mówiąc „to nic nie słyszeliście? Tej nocy aresztowano kilku spośród nas”. Nie jest to jedyna tego typu sytuacja. Zabiegi te służą stworzeniu wrażenia, iż tematyka dramatu jest na wskroś aktualna i dotyczy także nas, naszej współczesności.
   O czym jest więc bydgoska realizacja sceniczna dramatu Przybyszewskiej? O mechanizmach władzy. Łysak odrzuca koncepcję autorki, by wydobyć z jej dramatu to, co ponadczasowe, co nigdy nie ulegnie dezaktualizacji. Stara się pokazać, iż tak naprawdę nie jest ważne kto rządzi. „I pomyśleć jednak…że przez  t a k i c h ludzi dokonuje się rozwój państw” Ludzi przypadkowych, od których różnimy się tylko tym, że możemy głośno, manifestacyjnie wypowiedzieć swoje zdanie, nikt i tak się tym nie przejmie. My nie mamy władzy. Ale przecież rządzeniem zajmują się przypadkowi, też przeciętni ludzie, nie geniusze. Mottem przedstawienia mogłyby być słowa Philippeaux, w dramacie odnoszące się do Dantona, w bydgoskim spektaklu, poprzez wtręt „Robespierre też” nie tylko do niego. „Był pan jednym z odprysków masy społecznej w zeszłorocznej fazie jej życia. Osobiście jest pan miernym adwokatem prowincjonalnym. Znaczenie pańskie było funkcjonalne zależne od sytuacji, jak znaczenie zera od jego położenia w układzie cyfr.” 
  Bardzo ciekawy spektakl, pełen świetnych pomysłów. Czymś, co raziło, były aluzje do obecnej sytuacji politycznej, burzące ponadczasowość dramatu, którą usiłował pokazać reżyser, zbyt dosłowna i całkowicie niepotrzebna scena śmierci, a właściwie poprzedzającego ją upokorzenia, będąca udziałem Dantona i jego stronników, oraz pewne niedociągnięcia aktorskie, jak gdyby nie wszyscy aktorzy podołali swym rolom. Czymś, co mogło bardzo spodobać się Przybyszewskiej, była próba wciągnięcia publiczności do spektaklu, aktywnego jej zaangażowania w akcję, udowodnienia, że do teatru (także teatru Przybyszewskiej) „nie wchodzi się bezkarnie”. Ten spektakl nie próbuje wprawdzie wywołać rewolucji, jednak na pewno usiłuje coś w nas zmienić, skłonić do refleksji i sądzę, ze z pozytywnym skutkiem. Udział widzów ma jeszcze jedną konsekwencję. Jest bardzo interesującą realizacją scen masowych, których wiele w dramacie, ale bohaterem tychże scen zamiast społeczeństwa z czasów Rewolucji Francuskiej jest to nam współczesne. I ten rodzaj aktualizacji bardzo odpowiadałby, jak sądzę, autorce dramatu.
Krystyna Tylkowska

Leave a Reply