Przejdź do treści

Chcę wyjść poza skansenizm

Z Mirosławem Połatyńskim, założycielem teatru Atlas Stage Productions Canada, aktorem i rezyserem rozmawia Małgorzata P. Bonikowska.
Przedruk z Dziennika Polonii w Kanadzie Gazeta (Aug 8, 2008 ) – za uprzejmą zgodą redakcji.

Teatr Połatyńskiego przyjeżdża w październiku do Polski i Austrii ze spektaklem "Theatre of the Film Noir" – grać będzie w Częstochowie (7.X), Opolu (10.X) i Legnicy (12.X)

Image

Dla Mirka Połatyńskiego nie ma przeszkód kiedy chce dokonać tego, o czym marzy. Aktor z Opola, przyjechał do Kanady i przywiózł ze sobą wiele teatralnych doświadczeń. Tutaj postanowił połączyć to co najlepsze z Europy z tym, co właśnie Kanada, ze swoją wielokulturowością, ma do zaoferowania. Mimo barier, na jakie zwykle napotykają imigranci, sięgnął najwyżej jak się da – i dostał się na elitarne studia reżyserskie, które ukończył z powodzeniem.

Teraz realizuje niezwykle ambitny, fascynujący projekt swego własnego pomysłu, którym zaraził innych ludzi teatru i dzięki któremu teatr – miłość jego życia – przekracza granice i łączy ludzi, kultury i tradycje. Posłuchajmy historii o wielkiej podróży…

•••

Małgorzata P. Bonikowska: Opowiedz nam o swoim życiu zawodowym przed przyjazdem do Kanady.

Mirosław Połatyński: Jestem polskim aktorem. Ukończyłem w 1981 roku PWSF Tv i T w Łodzi i otrzymałem wytęskniony tytuł Magistra Sztuki. Pracowali nad moją oporną podówczas materią (jak u każdego studenta tego zawodu) mistrzowie sceny i filmu, tacy jak choćby Jadwiga Chojnacka, Barbara Fijewska, Zofia Małkowska, Zofia Petri, Bogdan Hussakowski, Zbigniew Józefowicz, Michał Pawlicki czy Jan Peszek. Reszty dokonał później teatr i film. Do przyjazdu do Kanady kilkanaście lat spędziłem na deskach polskich teatrów, z czego głównie na scenie Teatru im. J. Kochanowskiego w Opolu, gdzie do dziś figuruję na liście zespołu artystycznego, co daje mi miłe poczucie stałego związku z krajem oraz moim teatrem. Poza tym mam momenty, że brakuje mi bardzo moich kolegów z opolskiego zespołu, mojego opolskiego widza i tych właśnie desek teatralnych, w tym właśnie teatrze. Lubię to miasto, jego atmosferę i jego wspaniałą, acz wymagającą widownię. Ale nie ma się co dziwić. Jest ona dość dobrze wyrobiona teatralnie dzięki corocznym Opolskim Konfrontacjom Teatralnym. Brałem udział w ponad 70 produkcjach teatralnych (w tym ponad 30 ról głównych) oraz kilku filmach tak telewizyjnych jak i kinowych. Byłem angażowany również w radio do wielu audycji oraz setek reklam. Brałem udział w przedstawieniach, które otrzymywały zbiorowe nagrody aktorskie na wielu festiwalach, a przed samym przyjazdem do Kanady, otrzymałem nagrodę za rolę Majora w "Fantazym" Słowackiego w reż. ówczesnego dyrektora teatru Bartosza Zaczykiewicza na Opolskich Konfrontacjach Teatralnych – Klasyka Polska. Byłem też kilkakrotnie zgłaszany do otrzymania Złotej Maski, ale jakoś mnie ten zaszczyt nie kopnął, niestety. Podobno jednej osobie z komisji ciągle coś tam nie pasowało. Uczyłem również gry aktorskiej i monologu na trzecim roku aktorskim oraz na reżyserii w Film, – und Theater Athanorakademie z siedzibą w Burghausen (Niemcy), gdzie wyreżyserowałem dwa dyplomy i prowadziłem opiekę nad dyplomami reżyserskimi. Jak się można z tego łatwo domyśleć, władam biegle językiem niemieckim, co jest niezwykle pomocne nie tylko w sytuacjach komunikacji w tym języku. Jan Paweł II powiedział kiedyś, że ile języków biegle znamy, tyloma osobami mamy możliwość być. Bo przecież znać dany język biegle, to myśleć w danym języku. Jest to chyba najwyższy etap jego znajomości. Przy czym czytanie w oryginale Goethego, Kleista, Shakespeare'a czy Shawa daje zupełnie inny obraz niż gdy się czyta ich tłumaczenia. Uruchamiają się zupełnie inne pokłady zrozumienia danej kultury i nacji.

Przygotowania do nagrywania wersji telewizyjnej uznanego i wiele razy nagradzanego na festiwalach w Polsce przedstwienia opolskiego "Matka Joanna od Aniołów" J. Iwaszkiewicza w reż. Marka Fiedora. Mirek Połatyński zagrał w nim rolę Wołodkowicza. Na zdjęciu również Elżbieta Piwek i Przemysław Kozłowski jako ksiądz Suryn

M.P.B.: Co zdecydowało, że przyjechałeś do Kanady?

M.P.: Już w szkole średniej, kiedy to widać było jak dopadł mnie bakcyl aktorstwa, skręcał emocjami i zmysłami i spać nie dawał, miałem ciągotki do pomanipulowania jako reżyser. Często też parałem się tym w okresie późniejszym mając już wiedzę aktorską i doświadczenie. Oczywiście nie miało to wiele wspólnego z tym co być powinno i, jak to zwykle bywa u niewyedukowanych w tym kierunku, robiłem to tak, jak sobie wyobrażałem, że powinna wyglądać reżyseria. Nie nobilitowało mnie to do bycia reżyserem, ale dobrze się czułem w towarzystwie, mogąc trochę pobrylować i dotuningować moje Ego. Gdy otaczał mnie wianuszek osób zwykle nie znających się na rzeczy, rozwijałem swoje talenty krasomówcze. Wśród zaś osób znających się, raczej milczałem i serwowałem pojedyncze komentarze, utrzymując się w strefie bezpiecznej. Znam ten mechanizm dość dobrze. Dziś z uśmiechem pobłażania spoglądam na siebie z tego okresu, jak również na te osoby, które widzę jak udają przed światem i sobą, że są reżyserami czy aktorami. I choć nieraz ich pewne zdolności z natury dane jakoś łapią do kupy przedstawienie, film, czy postać sceniczną, to jednak widać zawsze podstawowe błędy, których bez zdobytej wiedzy nie wyeliminują i po których się ich właśnie rozpoznaje. Nie sposób jednak im tego powiedzieć – są już bowiem w szczelnej bańce szklanej swej wielkości zbudowanej przez siebie na własną cześć i chwałę. Ale to już nie mój problem. David Rotenberg (kanadyjski reżyser i mój prowadzący pedagog na York University) bardzo trafnie określił to zjawisko. Aktor-reżyser reżyseruje aktorów i momenty scen. Reżyser-reżyser reżyseruje całą sztukę lub film – opowiada historię używając języka i narzędzi sztuki. Są reżyserzy, którzy wiedzą o czym będą robić sztukę na długo przed rozpoczęciem prób. Przeważająca większość jednak dowiaduje się o czym robią sztukę na tydzień przed jej premierą. Coś się tam na szczęście dla nich pojawiło w trakcie prób i szybko dorabiają do tego ideologię. Mówię to również z pozycji moich aktorskich doświadczeń z reżyserami. I tak się oni bujają od sztuki do sztuki. Tak więc jako zwolennik edukacji, chcąc wreszcie poważnie poszerzyć pola działań artystycznych o reżyserię, złożyłem dokumenty do trzech uczelni: do Wiednia, Monachium i Berlina. Niestety z powodu limitu wieku (28 lat) moje dokumenty nie zostały przyjęte. Poczułem wtedy boleśnie pierwszy powiew znaczenia słów "za stary jesteś", użyty w tym przypadku nie przez płeć odmienną, której to jestem zdeklarowanym wielbicielem. A propos. Dziś jest w modzie składać deklaracje co do swojej orientacji publicznie. Więc ja składam niniejszym przy okazji deklarację, że mam inklinacje zdecydowanie w kierunku płci ode mnie odmiennej.Pozdrawiam te wszystkie Panie, które też składają podobne deklaracje. Ale wracając do tematu, nie zrezygnowałem z dalszych poszukiwań takiej uczelni. Tak więc będąc z wizytą w Kanadzie u mojej mamy, otrzymałem radę, abym sprawdził możliwości studiowania na tutejszej prestiżowej uczelni – York University. Tak też uczyniłem, przeszedłem intensywny okres na wydziale YUELI (York University English Language Institute) i przystąpiłem do egzaminów w Centrum Filmu i Teatru na wydziale reżyserii, walcząc z wieloma kandydatami o jedynie dwa dostępne miejsca. Dokarmiany i podtrzymywany przy życiu i na duchu (a zwątpień było mnóstwo) przez moją mamę, ukończyłem ten wydział i obroniłem drugą pracę magisterską. Studiowałem pod okiem znanych na tutejszym rynku reżyserów teatru i filmu jak choćby Ines Buchli, Paul Lampert, David Rotenberg czy David Smukler. Mam zaliczonych osiem wyreżyserowanych spektakli w Kanadzie (w tym dwie sztuki Shakespeare'a) i aktualnie przystępuję do realizacji następnej sztuki z nieco zmienioną formułą.

M.P.B.: Zdecydowałeś się, podejmując te studia, na niezwykle odważny krok. Ukończyłeś je z powodzeniem. Jakie są twoje wrażenia z tych kanadyjskich doświadczeń?

M.P.: Odpowiem krótko na to pytanie. Był to słuszny krok w słusznym kierunku. Mój Mistrz, wprowadzający mnie w zawiłe meandry sztuki aktorskiej, powiedział kiedyś, że jak już stwierdzisz, iż wiesz wszystko na temat teatru, to czas zastanowić się nad zmianą zawodu. Mając więc te słowa za drogowskaz otworzyłem sobie następne drzwi, gdzie pojawiło się pomieszczenie z tysiącem pytań o ludzką odzwierzęcą naturę i jej miejsce tak w historii jak i świecie współczesnym, której to chcę się z wielką uwagą przyjrzeć, przeanalizować, przenicować i dokonać eksploracji w tym właśnie kierunku z pozycji reżysera. Teatr czy film, to taki trochę National Geographic. Napisany scenariusz to wyrośnięty busz tropikalny. Reżyser zbiera odpowiednią ekipę do odpowiednich zadań i przedziera się z maczetą, żeby pokazać ciekawskiemu odbiorcy jak ten busz jest zbudowany, jakie w nim rośliny, zapachy, odgłosy, smaki, drapieżne stworzenia i jakimi prawami się on rządzi oraz co chcemy konkretnie odkryć w tej akurat wyprawie. Trochę też trzeba przestraszyć odbiorcę, bo przecież wbrew różnym deklaracjom, lubimy się bać kiedy czujemy się bezpieczni w miękkim fotelu, trochę go trzeba rozczulić, rozbawić, a i trochę połechtać i dać nadzieję, że nie jest aż taki zły.

Mirek Połatyński przy pracy nad przedstawieniem dyplomowym "Les Belles Soeurs" Michela Tremblay

M.P.B.: Czym różni się świat teatru w Polsce i w Kanadzie?

M.P.: Świat samego teatru nie różni się niczym. To jest ta sam tkanka, wywodząca się z tej samej matki Kultury Zachodniej. Jedyne różnice tkwią w samej edukacji i treningu aktorów, oraz w tym na co teatry w Kanadzie, a na co w Europie mogą sobie pozwolić. Mam tu na myśli większy komfort finansowy teatrów europejskich (mimo często niewystarczających środków), co pozwala im na poszukiwania twórcze i propagowanie sztuki teatru, a nie oscylowanie między sztuką a produktem komercyjnym, jak to ma miejsce w Kanadzie, skłaniając się często z konieczności ku komercji. Również sama sytuacja rozwoju artystycznego i uprawiania w komforcie zawodu przez kanadyjskich aktorów jest raczej nie do pozazdroszczenia. Zmusza ich to oczywiście do wzmożonej pracy i ciągłego doedukowywania się poprzez branie udziału w licznych warsztatach, bieganie po kursach jogi czy w ogóle bieganie, żeby utrzymać poziom dobrej kondycji narzędzia, jakim jest dla nich własne ciało. W Polsce raczej po otrzymaniu dyplomu aktorzy (oczywiście generalizuję) czują się już bezpieczni i obrastają pomału w tłuszczyki, zmieniając dość szybko swoje artystyczne emploi, od którego bywa, że drży dekoracja, a po bardziej energicznej scenie słychać specyficzne sapulce w czasie mówienia. Z aktorkami to zjawisko jest dużo rzadsze, za co chcę im podziękować, bowiem jestem również estetą. A tu chcę się przyznać, że i mnie się lekko więcej zrobiło ostatnio. Ale to zasługa pozbycia się nałogu palenia – dumny jestem z tego, choć dużo nie paliłem. Ale nałóg to nałóg i namawiam do pójścia w moje ślady. Myślę, że łatwiej zrzucić nadwagę niż palenie. No i nadwaga nie śmierdzi.

M.P.B.: Teraz masz przed sobą niezwykle ambitny projekt. Na czym on polega i skąd pomysł?

M.P.: Przebywając i pracując przez ostatnie lata prawie wyłącznie w środowisku kanadyjskim, zauważyłem pewne zjawiska. Kanada jest krajem młodym kulturowo i chlubi się być krajem wielokulturowym. Dofinansowuje liczne inicjatywy etniczne, niemniej również skrupulatnie selekcjonuje ich celowość. Zauważyłem, że działania takie, zamiast tworzyć przenikanie się kultur, wytworzyły niechcący trzeci produkt wypadkowy, co nazwałem "skansenizmem". Skansenizm w mojej nomenklaturze polega na tym, że przy dostępie do finansowych programów państwowych, powstają inicjatywy kulturalne tylko i wyłącznie w obrębie danej grupy etnicznej i kierowane są one do tej samej grupy etnicznej. Czyli działania te spełniają swoją funkcję jedynie w ramach "podtrzymywania" danej tradycji, kultury i języka, ale nie spełniają jej wcale w zakresie nadużywanego tu często określenia "promowanie i propagowanie" danej tradycji, kultury czy historii. Nie istnieje mechanizm scalający czy też idący w poprzek tego zjawiska; tworzący swoistego rodzaju "tunele" czy wspólne platformy. Powoduje to izolowanie się od rdzennej, anglojęzycznej części społeczeństwa, jak i innych grup kulturowych. Nie wytwarza się żadna trzecia jakość powodująca scalanie czy też wielokolorowy "warkocz" kulturowy. Postanowiłem więc zająć się tą właśnie "niezaoraną" jeszcze przestrzenią. Założyłem jesienią 2007 własną non-for-profit korporację teatralną Atlas Stage Productions Canada i rozpocząłem mozolne stawianie jej na nogi. Atlas Stage jako koncepcja samej formuły narodziła się w mojej głowie wiosną 2004, gdy studiowałem na Yorku. Idea ta ewoluowała i nabierała swojego konkretnego kształtu przez ponad trzy następne lata, po których to aktualny mój manager Matt Drappel został przeze mnie zaproszony na pokład. Wspólnie stanowimy pełen pasji artystycznej kolektyw o różnych źródłach zdobytej wiedzy. Jako trupa, Atlas Stage Productions Canada – wciąż w swej fazie dorastania – posiada jeszcze krótką dość historię. Jednakże jako osoby, każdy ma za sobą ogromne pole doświadczeń, tak teatralnych, jak i życiowych, stanowiące niewyczerpalne źródło warsztatu i inspiracji twórczych do wykorzystania. Atlas Stage powstała w celu rozwijania i tworzenia nowego nurtu w rzeczywistości teatru kanadyjskiego, jak również istotnej społecznie twórczości teatralnej o wielorodności tematycznej. Nasze produkcje są prezentowane tak dla kanadyjskiej, jak i międzynarodowej publiczności. Poprzez zespołową pracę i wymianę przedstawień promujemy wielokulturową społeczność Kanady, koncentrując się głównie na krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Wspólnie z grupą teatrów z Unii Europejskiej, używając sztuki teatru jako narzędzia, budujemy dwukierunkowe pomosty pomiędzy kulturami oraz ich twórcami. Zapraszam na naszą stronę www.atlasstage.com, która ma już ponad 2500 odsłon miesięcznie i liczba ta ciągle rośnie. Projekt, który aktualnie jest w trakcie przygotowań, to sztuka wybitnego torontońskiego autora G.F.Walkera "Theatre of the Film Noir" z pięcioosobową obsadą. Przedstawienie jest tworzone przez osoby z różnych grup etnicznych, opierając się również na Kanadyjczykach z polskimi korzeniami kulturowymi. Jest to dwójka kanadyjskich aktorów: Magdalena Alexander (Mickiewicz) absolwentka American Academy of Dramatic Arts (NY) oraz Rafał Sokołowski, który ukończył National Theatre School of Canada (Montreal). W przedstawieniu bierze też udział austriacki aktor Erol Nowak, który przyleci do nas z Wiednia (absolwent Film,- und Theater Athanorakademie), oraz kanadyjscy aktorzy Aris Athanapoulos, który ukończył Konserwatorium Aktorskim na York University (znana już twarz z ekranu telewizyjnego) oraz czarnoskóry aktor Marcel Stewart. Muzykę do przedstawienia pisze Ola Turkiewicz (niezły kawałek już napisała), a autorem plakatu jest znany w Europie polski malarz i plakacista Bolesław Polnar. Chce on zgłosić ten plakat na międzynarodowe biennale plakatu.

Autorem plakatu jest Bolesław Polnar z Opola

Mamy zaproszenie do grania siedmiu przedstawień w Wiedniu. Postanowiłem pokazać je również w Polsce, a głównie w pasie historycznym dawnej Galicji. Będziemy więc, poza Wiedniem, w Krakowie i Bratysławie. Są już ustalone terminy w Częstochowie, Opolu i Legnicy, czyli w miastach o historii miast wielokulturowych. Trwają wciąż końcowe rozmowy z Kaliszem oraz Bielskiem Białą. Ma ono również formułę edukacyjną, bowiem twórcy (scenografia, kompozycja świateł, kostiumy, asystent reżysera, stage manager – Kalina Janik) są świeżo wyedukowani w swoich dziedzinach, stąd chęć odwiedzenia również kilku uczelni artystycznych (Wiedeń, Kraków, Wrocław, Bratysława.) W Europie przedstawienie będzie grane z symultanicznym tłumaczeniem wyświetlanym na portalu sceny, czyli tzw. surtitles.


Zdjęcie z prób najnowszego spektaklu – Magdalena Alexander (Mickiewicz) jako Lilliane i Aris Athanasopoulos jako Bernard. Foto: Justin Davey

Jako reżyser i jako kompania teatralna, sprawowaliśmy ostatnio opiekę artystyczną nad przedstawieniem młodej kanadyjskiej reżyserki Taylor Graham, która przygotowywała sztukę młodej autorki Renny Reddie pt. "Community Centre", granej niedawno na tegorocznym Fringe Festival. Mam też propozycję przeprowadzenia w sierpniu jako reżyser pracy z aktorami nad pierwszym czytaniem świeżo napisanej sztuki kanadyjskiej autorki, której sztuki wystawiane są już od kilku lat z dużym powodzeniem na deskach kanadyjskich teatrów. Jest to objaw dużego jej zaufania do mnie jako reżysera i daje mi to szansę na robienie tej sztuki w którymś z torontońskich teatrów w przyszłości.

M.P.B.: Musicie mieć chyba jakąć pomoc, bo jest to bardzo ambitne i trudne przedsięwzięcie.

M.P.: Inicjatywa została objęta patronatem Konsulatu Generalnego RP w Toronto i odczuwamy z tej strony niezwykłe ciepło i pomoc merytoryczną. Pojawiło się także zainteresowanie projektem ze strony tutejszej placówki Goethe Institute, co zaowocowało pisemnym akcesem co do strategii współpracy. Projekt został również objęty patronatem Marszałka Sejmiku Województwa Opolskiego, a także patronatem medialnym TVP 1 Opole z upowszechnieniem projektu na kanale ogólnopolskim. Otrzymaliśmy również deklarację pisemną co do szerokiej pomocy i wsparcia ze strony Ambasady Kanady w Wiedniu, która niezmiernie poważnie traktuje ten projekt w ramach współpracy kulturalnej Kanady z Europą. Związek Narodowy Polski I w Toronto okazał swoją niezwykłą przychylność dla projektu, użyczając nam sali do prowadzenia prób, z czym mieliśmy niezmierny problem głównie z powodów wysokich wszędzie kosztów wynajmu.

M.P.B.: A więc ATLAS pełni wiele funkcji…

M.P.: Jak widać, ATLAS Stage Productions Canada, jako kompania non-for-profit, nie jest jedynie korporacją teatralną, ale również inicjatywą intelektualno-edukacyjno-twórczą. Nie ukrywam, że liczymy na pomoc sponsorów i osób indywidualnych, które chcą wejść na ten pokład razem z nami i towarzyszyć nam w tym projekcie-rejsie tak swoimi środkami finansowymi, jak i pomocą w różnym wymiarze. Próbujemy przekopać dość solidny tunel pomiędzy kulturami i do tego potrzebna jest nam pomoc i narzędzia. A jak się pojawi już światło w tym tunelu, to wszystkim uczestnikom sprawi to tak radość, pożytek i dumę.

M.P.B.: Jakie jest twoje największe marzenie zawodowe?

M.P.: Spójrz na wyzwania, jakie sobie postawiłem, a wówczas uzyskasz wyczerpującą odpowiedź na to pytanie. Chcę, żeby młodzi twórcy sztuki korzystali z tego wehikułu po obu stronach oceanu. Wiem bowiem, czego mi było brak, kiedy stawiałem pierwsze kroki jako aktor – kontaktów i licznych wyjazdów. Bo energię i świeżość oraz ślepą wiarę w Melpomenę i jej ideały to się wówczas ma aż w nadmiarze. A gdy przychodzą kontakty i doświadczenie, to zaczyna brakować tego, co mieliśmy kiedyś. Nie jest moim zamiarem budowanie tej instytucji tylko dla siebie i w swoim partykularnym interesie. Otwieram szeroko drzwi i chcę, żeby sprawowała ona patronat nad wieloma ciekawymi zawodowymi przedsięwzięciami, wykorzystując do tego zaprzyjaźnione i współpracujące z nami teatry, Szkoły Teatralne i Instytuty Teatralno-Twórcze w Europie. Będziemy pilnować oczywiście zawodowego poziomu tych przedsięwzięć lub pomagać w jego budowaniu i utrzymaniu. Nie chcemy powciskać widzowi żadnego kitu czy pseudoteatru i udawać wraz z nim, że wszystko jest na dobrym poziomie i że jest na to zapotrzebowanie. Teatr to nie jest Towarzystwo Wzajemnej Adoracji i łatwo wprowadzić błędne o nim pojęcie, deformację i dezinformację co do jego kształtu i jakości, a w efekcie zniechęcenie. Nie ma w nim miejsca na to, co Witkacy nazywał "Pogwajdlić, pokierdasić i pójść spać". Musi on być energetyczny, żywy, komunikatywny i soczysty, a nie rozmemłany jakiś jak rozgotowana owsianka. Jak to mówił Bogdan Hussakowski: Kurtyna w górę, a na scenie same snuje. Przyglądam się znakomicie wyedukowanej rzeszy młodych twórców w Kanadzie, mogących bez żadnych kompleksów konkurować z ich kolegami po fachu w Europie. Jednak z powodu braku stałego miejsca pracy w teatrze, a głównie stałego zespołu teatralnego, zmuszeni są niestety do pracy za barem. Tam wypala się ich energia i gasną nieraz wielkie talenty młodych twórców Kanady. To wielka strata dla kultury gubić tak mocny, młody potencjał. Jedyne co im pozostaje, to patrzeć z zazdrością na kolegów po fachu po drugiej stronie Atlantyku, w kierunku lądu, z którego przybyli do Kanady ich dziadkowie. W kierunku, gdzie instytucje teatralne mają takie poważanie w oczach mecenatu państwowego i prywatnego, jak instytucje sportowe tutaj, w ich kraju.

Dlatego właśnie z moim teatrem i liczną już grupą osób zamierzam docelowo zbudować administracyjno-artystyczny system zbliżony w miarę możliwości i kondycji finansowej do teatrów z Europy. Czy jest to możliwe na rynku kanadyjskim, tak daleko różniącym się w strukturze administracyjnej i polityce państwa wobec kultury od systemu europejskiego – to pokaże czas. A stać się to może wówczas, gdy nastąpi akceptacja i zauważenie marnowanego obok potężnego potencjału twórców. Gdy nastąpi zrozumienie przez sponsorów funkcji teatru w budowaniu i podtrzymywaniu dziedzictwa kultury dla przyszłych pokoleń, a co za tym idzie, wsparcie finansowe w tworzonym aktualnie projekcie.

Zapraszam jeszcze raz na stronę www.atlasstage.com oraz do uczestniczenia w różnych formach uruchomienia silnika tej kompanii teatralnej i jej ambitnego projektu i od czasu do czasu pomocy w napełnieniu jego zbiorników wysokiej jakości paliwem, żeby się silnik nie zatarł.

Rzeczą istotną dla nas jako Polonii w tym przedsięwzięciu jest to, iż zostało ono zainicjowane przez osobę z polskimi korzeniami kulturowymi i zaszczepione w różnych grupach etnicznych, co odbija się coraz większym echem zainteresowania tak osób prywatnych, jak i instytucji z tych grup.

•••

Ambitne to plany. Jeżeli uda się je zrealizować – a przy determinacji Mirka Połatyńskiego, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości – powstanie coś, czego jeszcze nie było i co jest idealną fuzją wszystkich doświadczeń i pasji Mirka, a co dla wielu młodych adeptów sztuki teatralnej będzie nieocenioną pomocą w ich życiowej podróży.

© Copyright 2003 by GAZETA Inc.
Opublikowane w Internecie za wiedzą i pozwoleniem wydawcy "Gazety"

www.gazetagazeta.com

Leave a Reply