Przejdź do treści

Sztuka milczy (męczy). Czy można się nudzić w teatrze?

O "Intymnych lękach" w Teatrze Wybrzeże".
■ Nuda dosięga indywidualnie, a na stawiane przez nią pytania nie ma jednoznacznych odpowiedzi.

Wypadałoby rozpocząć w następujący sposób: „Intymne lęki”, według nowojorskich krytyków jedno z dziesięciu najważniejszych wydarzeń kulturalnych 2005 roku, ich ekranizacja („Private Fears in Public Places”, Alain Resnais) otrzymała w 2006 roku Srebrnego Lwa na Festiwalu Filmowym w Wenecji. Sztuka interesująca, zachwycająca, inspirująca, oryginalna, nietuzinkowa, wybitna, genialna – jakkolwiek. Jak jednak w tym momencie przejść do kontestacji  – „tak, nudziłem się w teatrze!”?
    Więc nuda? Muszę stwierdzić, że przyznaję się do tego z lekkim zażenowaniem. Bo czy można nudzić się w teatrze? – pytanie nie wypływa z kokieterii – to jest pytanie metafizyczne. Z lekkim zażenowaniem, gdyż pierwszą nasuwającą się interpretacją genezy tego zjawiska jest ta dyskredytująca autora tego tekstu. Ujmując to na inny sposób: jeśli autor twierdzi nuda! – nudny jest autor, a nie dzieło. Uczciwość nakazuje mi uwzględnić tą interpretację, chęć uniknięcia posądzeń o perwersję – zakazuje jej kontynuacji.
    Więc nuda? Nuda! Paraliżująca, niezróżnicowana, wszechogarniająca, obezwładniająca, hipnotyzująca, szara, nijaka nuda! Tą kontestacją mógłbym właściwie skończyć, być może ta puenta zamyka nierozpoczętą refleksję, być może, według niektórych, zamykać powinna. Bo paraliżująca, niezróżnicowana, wszechogarniająca…Właściwie nie byłoby w tym nic niestosownego.
    Więc nuda! Jeśli zdecydowałem się nie kontynuować rozwijania pierwszej interpretacji, pozostaje nam jeszcze interpretacja druga, stosunkowo łatwa do internalizacji. Skoro nuda!, to nudne musi być dzieło – tym samym wystarczy odmówić mu walorów estetyczno-formalnych, pozbawić wartości emocjonalnych, poznawczych, itd. Nawet jeśli nie samego pierwowzoru, to już z pewnością jego gdańskiej realizacji. Czyli: szmira, kicz, tandeta, pretensjonalne bezguście, pospolita chała, nie dzieło – dziełko. Paradoksalnie jednak nie! Uczciwość ponownie nakazuje mi zaznaczyć – kwestia ‘nieswojości’–znudzenia pozostaje tu całkowicie poza kontekstem jakości realizacji dzieła. W rzeczywistości trzeba przyznać reżyserowi Adamowi Orzechowskiemu (notabene jest to jego pierwsza sztuka wyreżyserowana w Teatrze Wybrzeże od momentu objęcia przez niego stanowiska dyrektora artystycznego) niebywałą umiejętność spójnego operowania środkami wyrazu. Kunszt przyznać zresztą trzeba tak reżyserii jak i grze aktorów, którzy stworzyli niezwykle klarowne, uzupełniające się i wręcz kompletne wizje postaci. Komplementować wypadałoby również scenografię Magdaleny Gajewskiej i opracowanie muzyczne Pawła Kolendy – oba elementy całkowicie wpisywały się, współgrały z klaustrofobicznym i wyalienowanym światem dzieła. Skoro nie-szmira, nie-kicz…
    A jednak sztuka męczy. Świat dzieła jest komplementarny, ale w swojej komplementarności zamknięty, spójny, ale pozbawiony elementu dialogicznego. Sztuka milczy. Jeśli teatr zasadza się na wzajemnym kontakcie z widzem, tak to dzieło świadomie ten kontakt zrywa. Gra, tekst, fabuła nie prowadzą tu rozmowy z odbiorcą, prowadzą rozmowę same z sobą. Rozmowa nie jest tu elementem dialogu. Sztuka mówi o współczesnej alienacji, wielkomiejskim osamotnieniu, niemożności zrealizowania się w międzyludzkich relacjach, o niemożności i tęsknocie bliskości. Jest to jednak dyskurs zamknięty, toczony w wyalienowanym i osamotnionym języku, dyskurs dystansu. Widz jest zbędny – postacie w sztuce rozmawiają między sobą. Więcej – one rozmawiają same z sobą. Wszelki dialog jest martwy już na wewnętrznej płaszczyźnie samego dzieła. Forma spektaklu wraz z rozwojem fabuły (choć wypadałoby powiedzieć anty-fabuły) zagęszcza się, przeplata się z formułą teledysku. Forma wyobcowuje. Jeśli w spektaklu budzi się duch Brechta, to jest to duch osmolony nowojorsko-trójmiejskim smogiem, chory na miażdżycę i pogrążony w depresji. Jak Grotowski przyrównywał teatr do misterium tańca, tak „Intymne lęki” to tego tańca zdehumanizowana projekcja.
    Sztuka męczy – wprowadza w zakłopotanie, osamotnia, alienuje, wyklucza, wyobcowuje. Dlatego nuda!, ale nuda pozbawiona zabarwienia pejoratywnego – nuda o charakterze egzystencjalnym. Nuda, która wywołuje Heideggerowską ‘nieswojość’. Nuda, która powoduje zażenowanie, wprowadza w zakłopotanie. Nuda, która pyta, ale pyta pytaniem bez odpowiedzi.
Jedna, według mnie, z najpiękniejszych definicji sztuki pochodzi od Duchampa, który, zapytany o ready-made, stwierdził, że jego sztuka milczy. Sztuka milczy, w przypadku „Intymnych lęków” milczy bezgłośnym krzykiem.
    Więc genialne?

Piotr Kozak

Alan Ayckbourn, „Intymne lęki”, reżyseria: Adam Orzechowski, przekład: Małgorzata Semil, scenografia: Magdalena Gajewska, opracowanie muzyczne: Paweł Kolenda, premiera w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku 15 grudnia 2006r.

Leave a Reply