Przejdź do treści

Kontakt bez prądu

Im dalej w las – tym więcej drzew. Im dalej – tym ciemniej. I tak też można powiedzieć o XVI Międzynarodowym Festiwalu KONTAKT w Toruniu (2006). Nie byłam tam po raz pierwszy i mam porównanie. Brakuje mi wielkich spektakli. Brakuje mi teatru, o którym można rozmawiać cały rok – aż do kolejnego KONTAKTU. Tak było chociażby z zeszłorocznym belgijskim (i zwycięskim) spektaklem „White star” grupy VICTORIA. A podczas tego festiwalu? Mówiąc kolokwialnie – nic nie powaliło. A szkoda – bo jechałam z wielkim apetytem. A tu głód dobrej sztuki. Szkoda.

Trochę historii. Festiwal powołuje do życia Krystyna Meissner. Cel niesamowity – zaprezentować dokonania twórców teatralnych z krajów Europy, ale też i spoza kontynentu. Po prostu – pokazać Polsce to, co najlepsze w teatrach świata. I to właśnie Krystyna Meissner po raz pierwszy przedstawia polskiemu widzowi Eimunstasa Nekrosiusa, Oskarasa Korsunovasa, Christopha Marthalera i Franka Castorfa. Nazwiska wielkie i wielkie przedstawienia. Jednak od 1997 roku – gdy miejsce Krystyny Meissner zajmuje Jadwiga Oleradzka, zaś dyrektorem artystycznym festiwalu zostaje Andrzej Bubień – toruński festiwal traci na swej mocy. Zauważyć można coraz mniej poszukiwań nowości, a coraz więcej sprawdzonych zespołów i reżyserów. Ba – w tym też tych komercyjnych. Ale może to wina samego teatru – czyli tego, co się w nim dzieje – albo nie dzieje? Jadwiga Oleradzka stwierdza przecież, że KONTAKT prezentuje zjawiska, które pojawiły się na europejskich scenach w czasie dwóch ostatnich sezonów. Jednak – jako że diabeł tkwi w szczegółach – problemem jest tu zły dobór festiwalowego repertuaru. Teatr na świecie ma się świetnie, powstają niebanalne spektakle – z przyjemnością obejrzałabym chociażby szwajcarski Teatro Sunil i ich „Icaro” czy olsztyński Teatr Jaracza z „Milczeniem”, a nie sztuki, w których główne role grają telebimy, światła stroboskopowe, mikrofony – gdzie triumfuje kabaret… To nie w moim stylu, co nie znaczy, że innych może rzucać to na kolana. Każdy ma swój gust – owszem. I nie przekonują mnie słowa organizatorów, że tegoroczny KONTAKT to teatralna wypowiedź poświęcona problemom ludzkiej egzystencji. Że widz – dzięki przedstawieniom – zada sobie pytania najistotniejsze w życiu. Owszem – widz zadaje pytań wiele, ale o stan teatru, o stan festiwalu. Nie dziwi więc, że pierwszą nagrodę zdobywa inscenizacja „MewyTeatru Kretaktor z Budapesztu odarta ze scenografii i kostiumów, składająca się z czystego aktorstwa opartego na metodzie Stanisławskiego, niemal pozbawiona muzyki. Dowodzi to tylko temu, że sztuka aktorska wciąż przeważa nad nowinkami technicznymi, że teatr potrzebuje człowieka z krwi i kości, a nie pikseli przelanych na porozwieszane wokół sceny płótna. Dlatego rozczarowuje Jan Fabre, który na długo przed KONTAKTEM określany jest mianem głównego dania festiwalowego menu. Swoim „Aniołem śmierci” krytykuje współczesny świat ogarnięty obsesją katalogowania, archiwizacji – również ludzkiego ciała, często zniekształconego, co podkreślają obrazy z Muzeum Anatomii Uniwersytetu Montpellier. Rzeczywiście – obrazy ułomnego człowieka dają do myślenia, ale to za mało. Zwłaszcza w zestawieniu z tekstem, który pretenduje do tego, by określać go poezją, ale tak naprawdę prawdziwej sztuki słowa nie można w nim znaleźć. Do tego w spektaklu brak uczuć. Przez godzinę widz słucha banałów, które dobrze zna i o które nie chce już pytać. Bo i po co? By pogrążyć się w błędnym kole? Rozmowa dziennikarza z szatanem wystarczy. I Bóg zapłać, że nie prowadzona jest w konwencji tak modnego ostatnio talk-showu. Chociaż – sam fakt wywiadu z diabłem może przypominać telewizyjne ekstazy. Ba – i te ekrany wokół, i aktorka w centrum uwagi (Ivana Jozić)… Na szczęście jej zawodowstwo nie okazuje się banalne. Zwinność ciała współgrająca z mimiką i każdym gestem zachwyca. Zadziwia wypracowanie każdego detalu, ale – może i coś w tym jest, bo diabeł tkwi przecież w szczegółach.
  KONTAKT prezentuje – i to dosyć często – teatr litewski, który uznawany jest za „najlepszy produkt eksportowy” owego kraju. Tak też ma się z Rimasem Tuminasem – reżyserem, który za ubiegłoroczny „Madagaskar” otrzymuje II nagrodę. W tym roku wystawia „Trzy siostry”, ale okazują się one kumulacją znanych już publiczności chwytów. Jednak nie można zaprzeczyć, że spektakl łączy w sobie niespełnienie, bezsens codzienności z żartem i humorem, który – niczym intermedium – wkrada się w dramat Czechowa i pobudza publiczność. Epizody wymyślone przez reżysera są rzeczywiście świetne i zachwycają pomysłowością (zwłaszcza zabawa wojska z poduszkami, które raz są okopami, a zaraz stają się czapkami à la Napoleon). To walor przedstawienia, który – owszem – można wspominać pijąc kawę po spektaklu, ale czy rzeczywiście może on świadczyć o „najlepszym produkcie eksportowym” Litwy? Niestety – reżyser zabiera spektaklowi Czechowa, a daje Tuminasa w nadmiarze, co tylko podkreśla, że egotyzm twórcy nie idzie nigdy w parze teatrem, a zwłaszcza tym poświęconym ludzkiej egzystencji.  
Jak podsumować KONTAKT? Koniec podobno wieńczy dzieło. I tu paradoks. Festiwal kończy się występem żenującego irlandzkiego teatru. „Nieprawdopodobna częstotliwość” jest rzeczywiście nieprawdopodobna – przypomina trochę sitcom, trochę musical. Widz w Polsce przyzwyczajony jest do innego rodzaju teatru – do sztuki, która mówi między wierszami albo mądrze bawi. Po prostu. A tu? Błazenada. Aż przykro mówić. Zwłaszcza, że toruński festiwal jest dla mnie wydarzeniem wyjątkowym. Chociaż powoli zaczynam zmieniać zdanie. Mimo tego zdarzają się jednak perełki. I znów wspomnę Belgię i „White Star”, bo to spektakl na wieki wieków – chyba że spadnie jakiś teatralny meteoryt. Oby następnym razem! A w tym roku wielkie brawa otrzymuje spektakl „LetnicyAkademickiego Teatru Dramatycznego z Omska w reżyserii Jewgienija Marcelego i „Słomkowy kapeluszPiotra Cieplaka (Teatr Powszechny) – sztuki co prawda komercyjne i bawiące się teatrem, ale trzymające widza w napięciu. A to już coś! Bo jeśli inaczej nie można – jest w takim teatrze metoda.
Nie ma co ukrywać – KONTAKT to po części gra w kółko i krzyżyk. Można powiedzieć – naturalne ryzyko od zawsze towarzyszy sztuce. Ale nie w tym rzecz, by liczyć na łut szczęścia – a nuż pojawi się na festiwalu teatr, który stanie się wydarzeniem, a nuż się uda i festiwal zostanie uznany za udany. Jest świetne powiedzenie, którego radzę się trzymać – przezorny zawsze ubezpieczony.

Ada Romanowska

Leave a Reply