Przejdź do treści

Brednia leci, nie dla dzieci, czyli: co nowego w Guliwerze

Myślałam, że jubileuszowe Podróże ze Swiftem – Guliwerem, które sam Mistrz Piotr Tomaszuk zrealizował w klimacie snów o dochodzeniu do seksualnej tożsamości (sic!) – wyczerpały limit błędów i obłędów na scenie Guliwera. Ale nic podobnego. Szalenstwo się rozwija. Tym razem młody reżyser Jacek Malinowski przewyższył mistrza, proponując najmłodszym spektakl Paluszek (autorzy: K. Vostarek, V. Koubek, przekł. J. Rochowiak ).

Inscenizacja łączy bowiem zły smak, pseudonowatorską stylistykę z zamysłem pokrętnej manipulacji dziecięcą wyobraźnią. W programie, nota bene  jedynym, przynajmniej plastycznie (proj. E. Banecka) przyjaznym elemencie całego spektaklu czytamy: „Paluszek to wesoła zabawa w skojarzenia”.
    No więc kochane dzieciaki bawimy się. Pytanie tylko, jak? Najpierw podejrzewałam, że za hałaśliwą, imitującą uliczne protesty oprawą muzyczną (muz. M. Górczyński ) oraz typem charakteryzacji i kostiumami (scen. E. Farkašová) kryje się zabawa w Paluszka – Brechcika. Tymczasem to tylko preludium. Już wkrótce pojawia się szczególna degradacja słów. Rząd dusz przejmują swoiste Beckeciki-Godociki. I wtedy – uwaga! – półmrok smacznie nasyconej czernią i czerwienią sceny rozbijają skierowane w stronę widowni reflektory. Ostro i po oczach. Żarty się kończą. Maluchy tego (jeszcze) nie rozpoznają, ale ja dostrzegam nurt demaskatorski. Sięgam nerwowo po programowe wskazówki. Są! „Poprzez charakter prowadzonego dialogu i narracji zaprasza do aktywnego uczestrnictwa w kreowaniu teatralnej rzeczywistości”. Atmosfera gęstnieje. Hałas – światło. Światło- hałas. Wreszcie trafiam na ślad Paluszka – Józia K. Viktoria ! Jest podejrzany. Trzeba tylko zdyscyplinować maluchy, by służyły materiałom procesowym. Mam nawet plan: turpizm – dzieci wstają; absurd – na lewo patrz; groteska – siad skrzyżny; antyiluzja- powszechny aplauz; niesubordynowani – kucają.
    Proszę państwa, to szaleństwo posiada również jaśniejsze momenty. Zapewnia je bardzo dobry warsztat trójki aktorów (Izabella Polivka, Adam Wnuczko, Georgij Angiełow), chociaż forma spektaklu konsekwentnie blokuje autentyczny dialog z publicznością. Są też rozmaite cytaty, że wspomnę tylko odniesienia do Olbrzyma (insc. P.Tomaszuk). Pojawia się liryczny refleks ozdobiony lotem czerwonego balonika i bielą materii spowijającej (szkoda, że tak rzadko) sceniczną mizerię. Przez chwilę można nawet dostrzec trop Dario Fo. Ale cóż z tego, skoro góruje minoderia i całkowity artystyczny bezład.
    Oczywiście wielkim miary Brechta, Becketta czy Kafki nie zaszkodzą naśladowcy – prześladowcy. Teren rzeczywistych poszukiwań zawsze będzie inspirował, wyzwalał prawdziwe kontynuacje, a obok nich pokrętne, fałszywe zapożyczenia. To koszt prekursorstwa. Teraz jednak trzeba zadać pytanie: cui bono?
    Jean Piaget – wybitny pedagog, znawca dziecięcej psychologii – często podkreślał fakt organicznej animacji przez dziecko każdej przestrzeni. Sprowadzony do roli stworka bezmyślnie imitującego odgłosy mały widz Paluszka też się jakoś broni siłą własnej wyobraźni. Tylko, że teatru dziecięcego, który kontestuje  fantazję najmłodszych nie broniłby nawet rozjuszony do ostateczności Antonin Artaud.
    I jeszcze jedno. Program reklamując „swobodną konstrukcję” przedstawienia zaznacza: „otwarte zakończenie, które jest zaproszeniem do kolejnych spotkań”. Kolejnych? Czyżby szykował się ciąg dalszy? Boże, chroń nasze dzieci.

Jagoda Opalińska

   

Leave a Reply