Przejdź do treści

Z fotela Łukasza Maciejewskiego: 10 ROCZNICA ŚMIERCI IRENY KWIATKOWSKIEJ

PRZYSZŁA DO NAS

Dziesiąta rocznica śmierci Ireny Kwiatkowskiej – nakłada się z jej ostatnią, poruszającą rolą w „Zabij to i wyjedź z tego miasta” Mariusza Wilczyńskiego. Dziesięć lat po śmierci.

Nieobecna, albo obecna nie do końca była jeszcze wcześniej. Taką ją pamiętam. A może nieobecność Ireny Kwiatkowskiej była rodzajem nadświadomości artystki, stanem zarezerwowanym dla mędrców, albo dla tych wszystkich unikatów którzy żyją tak długo, że życie daje im prawo do widzenia wszystkiego inaczej, głębiej, ostrzej, ciekawiej?

Irena Kwiatkowska była z nami bardzo długo, dożyła prawie setki (umarła w 2011 roku w wieku 98 lat). Poznałem ją w ostatnich latach życia, była jedną z bohaterek mojej książki „Aktorki. Spotkania”.

Wspominam dzisiaj moje rozmowy z Ireną Kwiatkowską. Patrzyła mi w oczy, słuchała, była zainteresowana, ale zaraz potem odpływała. Patrzyła, ale nie widziała, słuchała, ale nie mówiła. Na koniec machnęła ręką i powiedziała: „Po co o mnie pisać, to wszystko było, ja byłam”.

Niedługo przed śmiercią zagrała jeszcze w filmie „Jeszcze nie wieczór” Jacka Bławuta. Wybitny dokumentalista w 2008 roku nakręcił coś w rodzaju poczciwej psychodramy w Domu Aktora Seniora w Skolimowie z udziałem rezydentów, ale i aktorów przyjezdnych. To były ostatnie filmowe role Niny Andrycz, Romana Kłosowskiego, Danuty Szaflarskiej, Teresy Szmigielówny czy Wieńczysława Glińskiego. Irena Kwiatkowska mieszkała wówczas w Skolimowie, ale początkowo nie godziła się na udział w filmie. Nie i nie. Ekipie powiedziała to samo, co mówiła wcześniej mnie: „Dajcie spokój, to już było, to są nudy”. Jan Nowicki, grający w filmie Bławuta główną rolę, Jerzego „Wielkiego Szu”, opowiadał mi, że kiedy jednak ruszyły zdjęcia, w Skolimowie zabłysły reflektory, padła komenda: akcja!, naraz na planie pojawiła się drobna, maleńka Irena Kwiatkowska. I zagrała w filmie. Nowicki określił to poetycko i pięknie: „Przyszła do nas jak ćma do światła, bo aktorstwo to nieuleczalna choroba”.

Była kwintesencją aktorstwa komediowego, właściwie wzorem z Sèvres takiego aktorstwa. W życiu nie musiała być postacią szczególnie ciekawą, po lekturze biografii Marcina Wilka można by rzec, że była raczej nudziarą, świadomą tego nudziarstwa i akceptującą ów stan, ale w teatrze, i zwłaszcza w telewizji (kino nigdy nie było dla Kwiatkowskiej łaskawe) rozkwitała. Wygrała z przeciętnymi warunkami, kiepskimi czasami, z marną socjalistyczną dietą. Wygrała ponadprzeciętnym talentem. Przez lata, przez dekady, bawiła nas, zaskakiwała, dawała siłę w bezsilnym smutku gorszych czasów. Po prostu była, zawsze była.

Ostatnie wspomnienie: taka drobna, taka skulona, siedziała na ławeczce w ogrodzie w Skolimowie, poranek był chłodny, miała narzucony paltocik, wydawał się większy od niej. Pożegnaliśmy się już, ale nie potrafiłem oderwać wzroku od jej postaci. Pamiętam jeszcze uśmiech. Tak, to był uśmiech. W świetle tamtego poranka witała się z innym światem.

Łukasz Maciejewski

Na zdjęciu Irena Kwiatkowska w Skolimowie, fot. Paweł Stauffer / Nowa Trybuna Opolska

Leave a Reply