Przejdź do treści

Pinkwart na czwartek: Z tarczą i na tarczy

Jakiś czas przed wyborami prezydenckimi zaczęto nadawać w radiu (podobno też „chodzi” w telewizji) reklamę rządowej tarczy antykryzysowej. Między reklamą zagranicznego banku i taśmy malarskiej, przed pastą do zębów w kolorze czarnym i małpą Tytusem od komputerów i smartfonów reklamuje się obecny polski rząd. Oczywiście nie zgadzam się z tymi, którzy uważają, że tylko zły towar wymaga reklamy, bo mamy tyle banków, producentów sprzętu budowlanego, past do zębów i małp, że trudno się zorientować i reklama ma charakter informacyjny, a zatem pomaga nam wybrać spośród wielu. Ale rząd, jeśli czegoś nie przegapiłem, mamy wciąż tylko jeden i wybierać nowy (ewentualnie) będziemy dopiero za trzy lata. Oczywiście – tenże jedyny rząd wrzucił jedynemu Sejmowi ustawy aż czterech tarcz antykryzysowych, ale nie możemy między nimi wybierać, bo każda kolejna eliminowała tę poprzednią. Jak na razie mamy czwartą i to zapewne nie wszystko, na co stać polską władzę.

Właśnie, z tym „stać” jest pewien problem. Otóż różnica między reklamą banku, taśmy, pasty i małpy a reklamą rządu jest taka, że tamte pierwsze reklamowane są przez właścicieli przedsiębiorstw z własnych pieniędzy, podczas gdy polski rząd płaci za reklamę swojej działalności nie z pieniędzy premiera Morawieckiego czy ministra Szumowskiego (zresztą oni i tak nie mają pieniędzy, gdyż są na utrzymaniu żon, na które przepisali swoje majątki) tylko z pieniędzy budżetowych. Czyli z naszych podatków. Krótko mówiąc – za tę reklamę pan płaci, pani płaci, ja płacę – społeczeństwo płaci.

I żeby to jeszcze była reklama na przykład ministerstwa zdrowia typu: tylko maseczka od instruktora z Harendy pozwoli ci na slalom między wirusem a kodeksem karnym, tylko przyłbica ze straganu z oscypkami odstraszy wirusa, a nawet armię chińską, tylko niekupiony ale zapłacony respirator pozwoli ci na głębszy oddech… Ale nie – tu reklamuje się fakt, że za pieniądze, otrzymane z rządowej tarczy zapłacono ludziom za czas wirusowego przestoju. Brzydko zapytam: a ilu ludziom nie zapłacono, bo pieniądze poszły na reklamowanie rządu? Na ile pensji wystarczyłoby pieniędzy, które wydał rząd na reklamowanie samego siebie?

I nie tylko. Bo w tych reklamach przywołuje się wypowiedzi konkretnych ludzi, będących prywatnymi właścicielami prywatnych firm. Sprawdziłem: te firmy naprawdę istnieją. Jedna w Warszawie, druga w Koszalinie. Czyli poza dofinansowaniem z tarczy (co zapewne i sześcioosobowemu zakładowi fryzjerskiemu, i zatrudniającej 140 osób fabryce mebli biurowych w myśl prawa się należało) – rząd szczodrą ręką zapłacił (tzn. pan, pani, ja, społeczeństwo zapłaciliśmy) za reklamowanie prywatnych firm. Czy to jest legalne? Bo że nie jest ani ekonomicznie uzasadnione, ani moralne, to na pewno. Oczywiście, jestem prawie pewien, że owe firmy wybrano losowo, że są absolutnie z nikim z rządu nie związane, nikt się w nich nie strzygł, ani nie kupował ministerialnych foteli, a nawet nikt z ich szefów nie uczył się jeździć na nartach na Harendzie. Może warto by się temu przyjrzeć w jakimś dziennikarskim śledztwie? To, że ani prokuratura, ani CBA się tym nie zainteresuje, jest najzupełniej pewne. A gdyby ktoś prywatnie zgłosił to jako podejrzenie popełnienia przestępstwa, to prokuratura umorzy postępowanie na kilka godzin przed jego wszczęciem.

Maciej Pinkwart

2 lipca 2020

Leave a Reply