Przejdź do treści

Zdzisław Wardejn: Lżejsze zajęcie

Lubię w postaciach jednoznacznie negatywnych, w czarnych charakterach, dopatrzeć się jakichś dobrych cech lub przynajmniej usprawiedliwiających okoliczności. Niestety, reżyserzy na ogół nie zgadzają się doszukiwać negatywnych cech w bohaterach pozytywnych – ze Zdzisławem Wardejnem, aktorem, rozmawia Krzysztof Lubczyński.

W latach 70. i 80. był Pan jednym z najczęściej obsadzanych aktorów w filmach i w telewizji, ale w ostatnich latach widzowie oglądają Pana bardzo rzadko. Co Pana zaprowadziło do zawodu aktorskiego?
Nie była to jedna przyczyna. Wychowywałem się bez ojca, tylko przy matce. W takiej sytuacji toczyły się gry między matką a synem. Matka, żeby skłonić syna do wykonania jakichś czynności domowych, musiała coś udawać i ja musiałem udawać, żeby się przed tym obronić, n.p. udawać chorego czy zmęczonego. Ale jeszcze ważniejsza była przyczyna związana z moim pierwszym zawodem. Chodziłem do Technikum Energetycznego w Poznaniu, codziennie wstawałem na szóstą rano i myślałem sobie, jak tu znaleźć, jakieś lżejsze zajęcie. Po trzecie w naszej szkole było kółko teatralne. Ja teatrem się wtedy nie interesowałem, ale kiedy nauczyciel ogłosił do niego nabór pomyślałem, że się zgłoszę. No i zacząłem w nim występować zyskując w szkole sporą popularność. Pod koniec technikum grałem już w półzawodowym teatrze. Matce bardzo się to nie podobało. Zawód aktorski nie miał wtedy późniejszego prestiżu i uważała, że będzie wstyd w rodzinie jak zostanę aktorem. Ponieważ jednak zależało jej, żebym skończył wyższe studia, więc dostałem się do szkoły aktorskiej, choć wcześniej chciałem ograniczyć się tylko do zdania egzaminu eksternistycznego.
Podobną drogę jak Pan, od zawodu technicznego do aktorstwa, przeszło kilku Pana kolegów z branży, n.p. Wojciech Pokora czy Jerzy Turek i bardzo chwalili sobie te doświadczenia, jako dobrą szkołę życia. Czy nie jest tak, że doświadczenia pozahumanistyczne dają dobry – jak się dziś mawia – background dla aktora, nieraz lepszy niż uduchowienie i erudycja literacka?
Coś w tym jest, bo dobrze jest przed zawodem aktorskim poznać trochę innego życia, żeby nie za bardzo bujać w obłokach. Konkretność zawodów technicznych daje też wrażliwość na szczegół, detal. To się może bardzo przydać.
W czerwcu 1956 roku był Pan, jako 16-letni chłopak, nie tylko obserwatorem wydarzeń w Poznaniu, ale przydarzyła się Panu niesamowita historia – został Pan uznany z zabitego w zamieszkach ulicznych…
I zostało to opowiedziane w dokumentalnym filmie Michała Dudziewicza „Paradoks o konduktorze”, jako że człowiek, który został pochowany jako ja, był konduktorem. W tym filmie ja osobiście opowiadam o tym, co mi się wtedy przydarzyło.
Zauważyłem, że w Pana teatrografii jest sporo ról w sztukach Witkacego, Szekspira czy Czechowa. To dramaturdzy tworzący często mroczne, tajemnicze postacie. Zawsze odnosiłem wrażenie, że jest Pan wprost stworzony do takich ról…
Chyba tak. Witkacy to autor bardzo konkretny i trzeba go grać konkretnie. Jeżeli się rozumie, co wyrażają jego postacie, to jest to autor świetny do grania, a nawet bardzo prosty. Niedobrze jest wtedy, kiedy się coś „nagrywa” i udaje, a widzowie nie rozumieją sensu. Co do Szekspira, to zagrałem kiedyś w Krakowie Hamleta, ale najbardziej cenię sobie Ryszarda III, którego grałem w Zamościu, z Teatrem Ochoty, na rynku przed ratuszem podczas letnich spotkań teatralnych. Wtedy pojąłem, że Szekspir nie tylko był psychologiem, ale i autorem, który potrafi¸ opanować dużą salę ludzi pijących piwo. Pamiętam, jak w pewnym momencie widownia zaczęła patrzeć na mnie, Ryszarda III z sympatią, z nadzieją, żeby temu kulasowi się udało.
Rolę mrocznej figury księdza Negri zagrał Pan w pamiętnej inscenizacji „Beatrix Cenci” Juliusza Słowackiego, w Teatrze Telewizji w reżyserii Gustawa Holoubka. Jest i w Panu coś mrocznego?
Nie, ale lubię w postaciach jednoznacznie negatywnych, w czarnych charakterach, dopatrzeć się jakichś dobrych cech lub przynajmniej usprawiedliwiających okoliczności. Niestety, reżyserzy na ogół nie zgadzają się doszukiwać negatywnych cech w bohaterach pozytywnych.
W 1974 roku zagrał Pan w Teatrze Narodowym, u Adama Hanuszkiewicza, Dziennikarza w „Weselu” Wyspiańskiego i to był podobno najbardziej cyniczny Dziennikarz w dziejach grania tej postaci…
Tak, chciałem go zagrać, jako człowieka, który uważa świat nie tylko za podły, ale za niepodlegający poprawie.
Czy teatr jest dla Pana ważniejszy niż film czy telewizja?
Oczywiście. Teatr to jest forma rozmowy, spotkania z widzem. W filmie aktorstwo jest trochę czymś takim, jak uprawianie seksu przez telefon czy lizanie przez szybę. Odpowiednikiem telefonu jest kamera i trzeba przez nią dobrze oszukać. Aktorzy, którzy nie grają w teatrze, lecz wyłącznie w filmie, są czegoś pozbawieni. Tylko teatr daje spełnienie aktorowi, bo seans z widownią wiele znaczy. Chociaż bardzo dobrze wspominam pracę z Sylwestrem Chęcińskim w filmie „Bo oszalałem dla niej”, w „Arii dla atlety” Filipa. Bajona, a także rolę złego Pappacody w serialu „Królowa Bona” Janusza Majewskiego, oraz w „Pismaku” Wojciecha J. Hasa, w której zawarłem pomieszanie dobra ze złem.
Z jakimi reżyserami pracowało się Panu najlepiej?
Hanuszkiewiczem, Konradem Swinarskim, Markiem Okopińskim, Tadeuszem Mincem.
Występował Pan na wielu scenach, od Zielonej Góry, przez Bydgoszcz, Kraków, aż po Warszawę, a w niej był Pan w kilku zespołach scenicznych. Czym wyróżniał się Teatr Ochoty na przykład?
To był bardzo dobry teatr. Nie za bardzo awangardowy, a przez to trochę przypomina choćby warszawski Teatr Współczesny Macieja Englerta. Są tu wystawiane sztuki z problemami, na temat których mogłem porozmawiać z widzami. Ten teatr porusza problemy przeciętnego człowieka.
Dziękuję za rozmowę.

Zdzisław Wardejn – ur. 21 kwietnia 1940 w Warszawie. Uczestnik poznańskiego czerwca 1956, omyłkowo umieszczony na liście śmiertelnych ofiar rozruchów. Aktor wielu teatrów, w tym m.in. Narodowego, Ochoty, Laboratorium i Komedii Wśród jego ról filmowych można wymienić m.in. Giraldusa w „Tylko Beatrycze” Stefana Szlachtycza, Maruszewicza w serialu „Lalka” R. Bera, Popowa w „Arii dla atlety” F. Bajona, Inspektor w „Dreszczach” W. Marczewskiego, Prezesa w „Piłkarskim pokerze” J. Zaorskiego, Docenta w „Koglu-Moglu” R. Załuskiego, Kozdronia w „W starym dworku” A. Kotkowskiego, Stoigniewa w „Starej Baśni” J. Hoffmana, Myjasa w serialu „Kryminalni”. Wśród ról teatralnych warto wymienić tytułowego Płatonowa w sztuce A. Czechowa, szekspirowskiego Ryszarda III i Hamleta, tytułowego Lorenzaccia w dramacie A. de Musset, Dziennikarza w „Weselu” St. Wyspiańskiego, Karola w „Świętej Joannie” G.B. Shaw, w „Wygnacach” J. Joyce’a. Wśród ról w Teatrze Telewizji: Napoleon Bonaparte w „Znakach wolności” R. Brandsteattera (1969), Karol w „Ameryce” F. Kafki (1972), ksiądz Negri w „Beatrix Cenci” J. Słowackiego (1973), Alfred w „Mężu i żonie” A. Fredry (1973), markiz Posa w „Don Carlosie” F. Schillera (1974).

[Wywiad publikowany w „Dzienniku Trybuna” 3 czerwca 2020].

1 komentarz do “Zdzisław Wardejn: Lżejsze zajęcie”

Leave a Reply