Przejdź do treści

Jan Englert, czyli od Albina do Radosta

Publikujemy fragmenty laudacji dla JANA ENGLERTA, wygłoszonej przez Tomasza Miłkowskiego podczas uroczystości wręczenia Nagród im. Stefana Treugutta, 15 lutego w Domu Dziennikarza w Warszawie:

Kapituła Nagrody im. Stefana Treugutta uhonorowała Jana Englerta Nagrodą Specjalną za dorobek artystyczny, aktorski i reżyserski w teatrze telewizji. Tylko zbieżność dat sprawiła, że nagroda przypadła w 55 rocznicę jego teatralnego debiutu na małym ekranie – była to postać Żołnierza II w Wolterowskim „Kandydzie” w reżyserii Jerzego Krasowskiego.

Jan Englert należy do generacji, której dane było uczestniczyć w tworzeniu legendy Teatru TV – jej oczywistym źródłem było mrowie premier rozmaitych gatunków, retransmisji i powtórek, w szczytowym momencie przekładające się na ponad 150 emisji teatralnych w ciągu roku. Laureat ma za sobą 134 role (w tym połowę głównych) w spektaklach telewizyjnych, 40 reżyserii, 4 opracowania tv, 3 reżyserie tv, 10 scenariuszy, 3 adaptacje. Za swoje dokonania w Teatrze TV był wielokrotnie wyróżniany nagrodami indywidualnymi; już u progu twórczości otrzymał Złoty Ekran w roku (1970) za rolę Zbyszka w „Moralności pani Dulskiej”, a w ostatnich latach na festiwalach Dwa Teatry w Sopocie spotkał się z deszczem nagród, m.in. Grand Prix w roku 2006 za „Juliusza Cezara” Szekspira. Jego dorobek znaczony jest wieloma barwami, uprawianymi gatunkami, pasjami, ale nietrudno wskazać te najważniejsze.

Po pierwsze, to romantycy, a zwlaszcza wielkie dzieła (i role) polskiego romantyzmu z Kordianem na planie pierwszym, do którego wielokrotnie wracał i wraca. Zaczęło się od warszawskiego Teatru Współczesnego – kiedy to Erwin Axer powierzył mu role diaboliczne: Diabła, Doktora i Mefistofela. Wprawdzie sam nigdy roli tytułowej na scenie nie zagrał – jeśli nie liczyć realizacji radiowej Zbigniewa Kopalko (1984), ale ponownie w teatrze spotkał się z „Kordianem” już jako reżyser trzy lata później (1987) w Teatrze Polskim. Potem powstał jego jednoosobowy spektakl telewizyjny „Godzina miłości, nadziei, rozpaczy. Monologi romantyczne” (1991), w którym aktor przemówił słowami Gustawa, Kordiana i Konrada. Ten spektakl poprzedził dwuczęściowego bez mała trzygodzinnego „Kordiana” z Michałem Żebrowskim w roli tytułowej. W obsadzie 47 aktorów o głośnych nazwiskach (Gustaw Holoubek zagrał Grzegorza, Mariusz Benoit Konstantego, Władysław Kowalski Doktora, Andrzej Łapicki Prezesa, a Jan Englert Cara). To był jeden z tych spektakli, które nie przechodzą niepostrzeżenie przez ekran. Nie był to koniec wielkiej przygody artysty z „Kordianem” – ona wciąż trwa: potwierdza to zachwycający spektakl w roku jubileuszowym Teatru Narodowego, wciąż pozostający na afiszu.

Nie tylko Kordian i nie tylko Słowacki okupował „romantyczną” wyobraźnię artysty – jego reżyserska droga w Teatrze TV rozpoczęła się tak naprawdę od „Irydiona” Zygmunta Krasińskiego (1982), ale największe emocje wzbudziły „Dziady” Adama Mickiewicza. Sama skala przedsięwzięcia działała na wyobraźnię: w ponad trzygodzinnym widowisku zagrało 132 aktorów – tego jeszcze w Teatrze TV nie było. Dwie części spektaklu puszczono z przerwą, 1 listopada 1997 roku. Maja Komorowska zapisała po emisji: „oglądałam „Dziady” Englerta ze wzruszeniem. Tyle razy już słyszałam poszczegól­ne monologi, choćby na egzaminach w szkole te­atralnej, od lat ucząc w szkole, tyle razy sama powracałam do „Dziadów”, a jednak, oglądając przedstawienie Jana Englerta miałam chwilami wrażenie, jakbym „Dziadów” dotykała na nowo”.

Drugi krąg telewizyjnych fascynacji Jana Englerta to Szekspir – zadebiutował w Szekspirze jako Malcolm, syn Duncana i przyszły król Szkocji w „Makbecie” Andrzeja Wajdy. Spektakl ten upamiętnił się lokalizacją nagrania w Chęcinach w dekoracjach „Pana Wołodyjowskiego” i przewrotnym obsadzeniem w rolach głównych Makbeta i Lady Makbet, ówczesnych ulubieńców polskiej publiczności, Tadeusza Łomnickiego i Magdy Zawadzkiej.

Po Szekspirowskich wprawkach przyszedł czas na tytułową rolę w telewizyjnym „Hamlecie” Gustawa Holoubka (1973). Spektakl doczekał się niemal 50 omówień prasowych, co i w tamtych czasach należało do rzadkości. Większość była zachwycona, od „Twórczości” po „Walkę Młodych”.

Jarosław Iwaszkiewicz odnotował na łamach „Twórczości”: „Jan Englert, szlachetny, młody, piękny”. Andrzej Szczypiorski zachwycał się w „Polityce”: „Boy pisał kiedyś, że Hamlet dlatego należy do najtrudniejszych zadań aktorskich w historii teatru, bo wymaga kolosalnych umiejętności w bardzo młodym wieku. Otóż Englert, choć młody, potrafi niemal wszystko. Jest to jeden z najlepszych Hamletów, jakich widziałem. Prostota gestu, swoboda ruchów, siła głosu. Konsekwencja w budowaniu postaci, urok osobisty, dyscyplina”. Spektakl wywołał także polemiki z powodu wprowadzenia przez tłumacza soczystego przekleństwa: „Englert-Hamlet gruchnął z małego ekranu słowem podającym w wątpliwość prowadzenie się mamusi” oburzał się IBIS [Andrzej Wróblewski] w „Życiu Warszawy”.

Dziesięć lat później sięgnął Jan Englert po „Hamleta” jako reżyser, obsadzając w roli telewizyjnego królewicza Jana Frycza – spektakl trwał bez mała trzy godziny, dla jednych był nudny, dla drugich wzorcowy i kształcący. Grzegorz Sinko napisał, że reżyser „poszukał możliwie najogólniejszego znaczenia: położył nacisk na problematykę moralną”.

Z „Hamletami” o palmę pierwszeństwa walczy wspomniany telewizyjny „Juliusz Cezar” (2007), jeden z najlepszych Szekspirów w historii teatru telewizji. 10 lat wcześniej Jan Englert zagrał Marka Antoniusza w spektaklu Macieja Prusa na deskach Teatru Polskiego i mógł się po tej roli i po tym spektaklu czuć spełniony. Toteż początkowo odrzucił propozycję zrobienia „Juliusza Cezara” dla Teatru TV. Kiedy jednak wyszedł ze spotkania, spojrzał na budowane wtedy telewizyjne monstrum przy Woronicza i wiedział, że ma Colosseum. Tak zrodził pomysł wtopienia w spektakl charakterystycznych miejsc współczesnej Warszawy. Interpretując tragedię Szekspira jako dramat manipulacji opinią publiczną, odnalazł reżyser klucz do opisania rzeczywistości.

Trzeci krąg to Witkacy, z którym również artysta przestaje od kilkudziesięciu lat, poczynając od „oddemonizowanego – jak pisał Jerzy Koenig – Leona Węgorzewskiego” w „Matce” u boku Haliny Mikołajskiej, w Teatrze Współczesnym (w reżyserii Erwina Axera, 1970). To długa lista, także spektakli z udziałem studentów PWST, w którą wpisuje się najnowszy telewizyjny Witkacy. Wysmakowany „W małym dworku”, spektakl precyzyjnie skomponowowany, w idealnie wybranym rytmie, w którym nie ma ani jednej nieważnej roli.

Czwarty krąg – Fredrowski, wcale nie mniej ważny od poprzednich. Spotkania z Fredrą rozpoczął od telewizji, od „Ślubów panieńskich” (w 1966 roku), w których gra do dzisiaj. Po premierze „Ślubów” Ewa Boniecka pisała w „Kurierze Polskim”: „Prym wiedli tu J. Englert jako wyborny, pełen młodzieńczego uroku i wdzięku Gucio, Z. Mrożewski dobrotliwy Radost (…)”. Sęk w tym, że Jan Englert nie zagrał Gucia ale Albina. Na rolę Gucia musiał czekać 20 lat – obsadzony przez Andrzeja Łapickiego w Teatrze Polskim (1984). Spektakl przeniesiono wkrótce na mały ekran: „Gucio Englerta bystry jak komputer – pisała Teresa Krzemień w „Tu i Teraz” lekko znudzony, polujący najpierw na posag, potem na pannę (bo oporna) ale niezmiennie po hrabiowsku czarujący. Frant, birbant i ziółko (…)”.

I trzecie „Śluby panieńskie”, tym razem w reżyserii Jan Englerta, najpierw teatralne, potem utelewizyjnione, którego premiera miała miejsce w roku 2007 w Teatrze Narodowym i pozostaje jeszcze w repertuarze Teatru Narodowego. Do Albina i Gucia dołożył tu dojrzałego, zdystansowanego Radosta. Modelowany na wyraziciela poglądów autora, wygłasza co pewien czas z nutą zadumy myśli Fredry, wyjęte z jego „Zapisków starucha”. Ten drobny zabieg nadał historyjce opowiedzianej w „Ślubach” charakter przypowieści.

Do telewizyjnego Fredry dodać trzeba mistrzowską jednoaktówkę „Nikt mnie nie zna” pokazaną na żywo w 220 rocznicę urodzin poety (2013) i przede wszystkim świetnego, docenionego „Męża i żonę” z koncertem aktorskim Beaty Ścibakówny, Mileny Suszyńskiej, Grzegorza Małeckiego i Jana Englerta – spektakl perełkę, jakich zawsze mało.

Te cztery kręgi, po których toczy się dzieło Jana Englerta w Teatrze TV można by dopełnić o wiele pobocznych wycieczek, których tu nie sposób choćby wymienić. Ale warto zwrócić uwagę na związek jego spektakli telewizyjnych z teatrem żywego planu zarówno jako inspiracją i jako zapisem dokonań – artysta doskonale czuje potrzebę zapisu wybitnych spektakli, świadomy ich znaczenia dla następców. Kiedyś zabiegał, by zachować ślad po wielkich spektaklach wybitnych reżyserów i aktorów, teraz sam bywa proszony, aby zapisał swoje dokonania („Śluby” i „Udręka życia”)

Druga szczególna cecha twórczości Jana Englerta w Teatrze TV to jej związek z pracą pedagogiczną – przykładem może być sekwencja spektakli na podstawie dramatów Witkacego. Rektor Englert nigdy nie przestaje być pedagogiem.

I po trzecie praca z aktorem. U Englerta najważniejszy jest aktor, w takim duchu był kształtowany przez mistrzów wyczulonych na wagę aktorstwa.

Ale po czwarte, Jan Englert pozostaje otwarty na nowe środki – może bez szaleństwa, z racjonalnym dystansem, ale chętnie wykorzystuje walory pleneru (było to widać w ostatnich realizacjach: „Lecie” wg Rittnera i „W małym dworku”), dba o przekaz wizualny, pamiętając o medium, dla którego tworzy.

Tomasz Miłkowski

[Fragmenty laudacji opublikowano w „Dzienniku Trybuna”, 21 lutego 2020]

Leave a Reply