Przejdź do treści

BIGDA IDZIE w cyklu „Przywrócone arcydzieła”

Zapraszamy do Małopolskiego Ogrodu Sztuki (Kraków, ul. Rajska 12) na kolejne spotkanie z cyklu „Przywrócone arcydzieła”. Jest to autorski cykl krytyka Łukasza Maciejewskiego przypominającego najlepsze filmy polskie i ich twórców.

28 stycznia o godzinie 19.00 Łukasz Maciejewski zaprezentuje spektakl Teatru Tv „Bigda idzie!” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Po projekcji gospodarz spotkania zaprasza na rozmowę z Krystyną Zachwatowicz-Wajdą oraz Januszem Gajosem, odtwórcą tytułowej roli w spektaklu.

„Gdy słucham o tzw. demokracji parlamentarnej, rzygać mi się chce” – pisał pod koniec życia Juliusz Kaden-Bandrowski w liście do brata. Był marzec 1944 roku. Pisarz nie miał złudzeń co do rychłego zawłaszczenia wschodniej Europy przez ZSRR, lecz mimo to wspomnienie polskiej sejmokracji z lat dwudziestych wywoływało w nim dreszcz obrzydzenia. A znał ją Kaden na wylot, gdyż będąc zagorzałym piłsudczykiem od młodości parał się polityką. Jak mało kto umiał też o niej pisać.
To właśnie dzięki pełnym demaskatorskiej pasji powieściom zyskał sławę najbardziej kontrowersyjnego prozaika międzywojnia. Zwłaszcza trzy jego dzieła: „Generał Barcz”, „Czarne skrzydła” i „Mateusz Bigda” stały się przysłowiowymi kijami włożonymi w mrowisko. Wywołały lawinę polemik zarówno z lewa, jak i z prawa.
Kaden zaszokował współczesnych, ukazując – z niezwykłą jak na owe czasy ostrością – czczość górnolotnych haseł i ideologii. Dotknął do żywego polityków, portretując ich jako zgraję hochsztaplerów i cyników, bezwzględnie walczących o przywileje, wpływy i stołki. Liczne aluzje do rzeczywistych liderów partyjnych i prominentnych działaczy dodatkowo podgrzały atmosferę. Tak zwane wielkie przemiany społeczne w ujęciu Bandrowskiego stanowiły jedynie sprokurowany na użytek mas eufemizm, kryjący mafijne rozgrywki, szalejącą korupcję i imponującą galerię przejawów zwykłego draństwa.
Autor „Łuku” wprowadził do rodzimej literatury rozumienie polityki jako procederu do cna pragmatycznego, odartego z romantyzmu wielkich idei i szlachetnych pobudek. Powstające od połowy lat dwudziestych powieści „straconych złudzeń” Stefana Żeromskiego, Zofii Nałkowskiej i Andrzeja Struga dawały wyraz rozczarowaniu wobec nowej Polski, odrodzonej po 123 latach niewoli.
Jednak tylko Kaden ośmielił się nazwać II Rzeczpospolitą „odzyskanym śmietnikiem”, w którym po dawnemu królują prywata, warcholstwo i głupota. On też najgłośniej wykrzyczał, że w niepodległej Polsce najwyżej zaszli nie ci, którzy przelewali za nią krew, lecz cwaniacy i oportuniści.
Spektakl Andrzeja Wajdy jest adaptacją monumentalnej, trzyczęściowej powieści Bandrowskiego pt. „Mateusz Bigda”, bodaj najgwałtowniej atakującej międzywojenny parlamentaryzm. Główny bohater książki i inscenizacji to ambitny, żądny władzy działacz chłopski, pod wieloma względami przypominający Wincentego Witosa. Przedstawienie ukazuje sejmowe intrygi Bigdy, zmierzające do obalenia dotychczasowego rządu i zastąpienia go nowym, rzecz jasna z nim na czele.
Lider stronnictwa chłopskiego ma całkowitą świadomość, że jest „chamem” na salonach. Stanowi to dlań wszakże źródło siły, a nie kompleksów. Bigdę cechuje nieufność, arogancja, prymitywizm, ale zarazem piekielny spryt i całkowity brak skrupułów. Te cechy idealnie sprawdzają się w zakulisowych grach, kiedy można wreszcie machnąć ręką na wyborców, nawet jeśli hałaśliwie manifestują pod parlamentem. Na krzykaczy zawsze zdąży się wysłać policję, zaś z wrogami politycznymi należy postępować subtelniej, choć efekt powinien być identyczny – zastraszenie.
Zanim to jednak nastąpi, trzeba bankrutujących przekupić, zamożnych zaszantażować, a niezłomnych spacyfikować. Prezes Bigda realizuje swój plan z wyjątkową finezją, bacząc przy tym, by popleczników wciąż trzymać za twarz, windując ich w górę kosztem coraz większych upokorzeń.
Zrealizowany w konwencji filmowej spektakl Wajdy zdumiewa aktualnością. Śledząc rozwój fabuły trudno oprzeć się wrażeniu, że historia zatoczyła koło i polska scena polityczna końca lat dziewięćdziesiątych XX wieku niebezpiecznie przypomina tę sprzed siedmiu dekad. Przecież i dziś wytęskniona suwerenność paradoksalnie przyczynia się do kompromitacji mitów i zanegowania wartości, których wcześniej nie wytrzebiły ani szykany, ani cenzura, ani milicyjne pałki. Pośród sejmowych przepychanek, urażonych ambicji i łapczywie robionych karier znów ginie interes państwa. Zaś spod okrągłych zdań demokratycznie wybranych reprezentantów ludu coraz bezczelniej wyziera cynizm.
Wielką zaletą inscenizacji Andrzeja Wajdy jest także znakomite aktorstwo. Janusz Gajos w roli tytułowej daje fascynujący i odpychający zarazem portret jednostki opętanej żądzą władzy. Deptuła Krzysztofa Globisza autentycznie niepokoi, pokazując, do czego może doprowadzić nieprzeciętna inteligencja pozbawiona moralnych hamulców. Marszałek Stachowski Andrzeja Seweryna to pełen smutnej prawdy wizerunek polityka może niezbyt mądrego, lecz prostolinijnego, co czyni go bezbronnym wobec podłości.
I wreszcie Tadeusz Mieniewski w interpretacji Mariusza Bonaszewskiego, „jedyny sprawiedliwy” i właśnie dlatego najdotkliwiej potraktowany przez los. To do niego należą słowa kończące spektakl. Wypowiada je szeptem, a bezradność i rozpacz w jego oczach są równie ogromne, co daremne.

Leave a Reply