Przejdź do treści

Pyszne spotkanie z Gombrowiczem

Grzegorz Ćwiertniewicz pisze po premierze „Iwony, księżniczki Burgunda” w reżyserii Radosława Rychcika, która odbyła się wczoraj [10 stycznia 2020] we wrocławskiej filii Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie:

Studenci czwartego roku Wydziału Aktorskiego wrocławskiej filii Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie, w ramach spektaklu dyplomowego, zaprezentowali „Iwonę, księżniczkę Burgunda” Witolda Gombrowicza. Przedstawienie powstało pod opieką reżyserską Radosława Rychcika. Rychcik bardzo chętnie sięga po klasykę i rozprawia się z nią, co trzeba wyraźnie podkreślić, całkiem dobrze. Tak stało się i tym razem. Nie udało się, co prawda, opowiedzieć utworu Gombrowicza inaczej niż dotychczas, ale udowodniono po raz kolejny jego uniwersalność, pokazując tym samym, że problemy w nim ukazane nie starzeją się, że wręcz nie da się ich wyeliminować. Te same pojawiają się w innych czasach i w innych kontekstach. W spektaklach dyplomowych nie idzie jednak głównie o to, by reinterpretować, ale by uwydatnić warsztat adeptów, którzy uczą się zawodu aktora, by stworzyć im możliwości zaprezentowania swoich predyspozycji. W tym przypadku każdy student miał jednakową szansę na zademonstrowanie swoich umiejętności. Zdaje się, że wszyscy z tej możności skorzystali. Bawili się Gombrowiczem i widać, że zabawa ta sprawiała im wielką przyjemność.

Rzecz tym razem dzieje się współcześnie. Świadczy o tym niezwykle skromna, starannie przemyślana, niedekoncentrująca, odpowiadająca relacjom bohaterów scenografia Sary Sulej z wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych: podłużny, klasyczny, ale współczesny stół, przy którym w większości rozgrywa się akcja i krzesła, spełniające w spektaklu różne funkcje. Oprawa plastyczna naprawdę jest smaczna. Nie ma tu pałacowych zbytków. Jedynym pałacowym akcentem jest czerwona kotara, przez którą aktorzy wchodzą na scenę i wychodzą za kulisy. No, może jeszcze obecność lokaja, będącego połączeniem dworzanina Inocentego i lokaja Walentego, oraz szambelana (w tym przypadku kogoś na kształt osobistego doradcy), ale taka służba to przywilej ludzi bogatych. Używane są też tytuły, ale zdaje się, że tym razem nie służą one podkreśleniu pozycji w hierarchii, a ukazaniu groteskowości. Można odnieść nawet wrażenie, że wydarzenia rozgrywają się w zwykłym domu, należącym do zamożnej rodziny o wysokiej pozycji społecznej, liczącej się z opiniami innych ludzi, dlatego tak chętnie zamykającej się w Formie, w której nie do końca się odnajdują, ale daje im ona poczucie jakiegoś bezpieczeństwa. W chwilach słabości i lęku następuje jednak demaskacja pozorów i obnażane są mechanizmy społeczne i konwenanse, do czego jeszcze powrócę. Kostiumy, zaproponowane przez Sarę Sulej, także nie przypominają tych z lat minionych.

Na współczesny wymiar przedstawienia wskazuje również podniesiona w nim kwestia klimatu, a raczej konieczności walki o klimat. To bez wątpienia ważny problem, ale można było odnieść wrażenie, że został wprowadzony do spektaklu trochę na siłę. Umiejscawia go to bezwzględnie w czołówce przedstawień, podejmujących najbardziej aktualne zagadnienia, ale sposób ich zmierzenia się z nimi razi sztucznością i, niestety, może zostać potraktowany przez widzów z przymrużeniem oka. Nie taki był (jest) chyba cel, pomimo że to inscenizacja dramatu groteskowego. Nie do końca wiadomo, jaką postać kreuje na scenie Pola Dębkowska: Iwonę czy Gretę Thunberg? Czy postacią wyjściową jest ta pierwsza, czy ta druga? A może nie ma sensu ich rozdzielać od siebie i uznać, że widzowie mają do czynienia z jedną bohaterką – Iwoną-Gretą? Iwona mówi tylko wtedy, kiedy jest to naprawdę konieczne. Jej milczenie jest sprzeciwem wobec świata takiego, jakim on jest. Sprawuje nad pozostałymi bohaterami władzę opartą właśnie na milczeniu, doprowadzając ich do kresu wytrzymałości. Zabiera głos w ważnej dla siebie sprawie – w sprawie klimatu. Kiedy mówi, staje się Gretą, bo wypowiada się jej słowami. Może więc nie ma sensu rozdzielać tych postaci od siebie i należy uznać je za jedną? Niezależnie od tego, bojowniczka wydaje się być rozemocjonowaną dziewczynką, trochę nieudolnie wyrażającą dezaprobatę wobec stanu rzeczy. Być może właśnie dlatego na początku raz tak bardzo irytuje, drugi raz tak bardzo bawi. Żeby była jasność – Pola Dębkowska nie miała łatwego zadania. Stworzyła jednak postać charakterystyczną i udowodniła swoje aktorskie predyspozycje, ale głosu bohaterki nie da się tym razem potraktować serio. Chyba że, jak już wspomniałem, chodziło o zdewaluowanie problemu i wykpienie postaci.

Jest jak u Gombrowicza. Młodej, brzydkiej i niezgrabnej Iwonie wypominane są wszystkie jej defekty i wady. Zaręcza się z nią, ku niezadowoleniu wszystkich, książę Filip (znakomita rola Michała Tokarskiego, wybornie odnajdującego się w zarówno w scenach komicznych, jak i tragicznych, imponującego dykcją i scenicznym ruchem). Król Ignacy, w roli którego świetny Michał Krzeszowiec, oraz królowa Małgorzata, równie wspaniała Magdalena Walkiewicz, są fanaberią syna wręcz poirytowani. I to wcale nie do końca dlatego, że wywodzi się z innej sfery, ale dlatego, że Iwona tak naprawdę przypomina o wypartych zbrodniach, obsesjach, lękach, a także w pewnym sensie odbija się w niej, jak w soczewce, ich nikczemność i słabość. Iwona przeszkadza, a nawet burzy konwencję, wygodną konwencję, do której wszyscy wokół się przyzwyczaili. Jej obecność staje się punktem wyjścia do zastanowienia się nad sytuacją człowieka uwikłanego w relacje z innymi ludźmi, a także czyni jeszcze bardziej widoczną wspomnianą już Formę, która się między tymi ludźmi stwarza. Jest dokładnie tak, jak przed trzydziestoma pięcioma laty pisał w „Pestce” Konstanty Puzyna – „Wszyscy wzajemnie się stwarzają i przekształcają tylko dlatego, że patrzą na siebie, mówią do siebie, czują wzajemnie swoją obecność i muszą się do niej ustosunkować. Gdzie każdy każdemu 'robi gębę’, każdy kręci się niepewnie pod spojrzeniem innych, coś ukrywa, tai swoje kompleksy i głupawe myśli, chowa je we wstydliwych chichotach. Gdzie niedorzeczność sytuacji, jaką stwarza samą swoją obecnością niemrawa, ofermowata, milcząca Iwona, prowokuje każdego do gestu samoobrony lub agresji, a gest ten pociąga za sobą gesty następne, już nieuniknione, choć coraz bardziej niedorzeczne”. Iwonę trzeba zabić. Mają ku temu powody Ignacy i Małgorzata. Ma je też Filip. „Czy Iwona udławi się karaskiem?” – pytają w programie twórcy spektaklu. Nie odpowiem. Warto to sprawdzić samemu.

„Iwona, księżniczka Burgunda” Rychcika zainscenizowana została bez szkody dla utworu Gombrowicza. Innowacja polega jedynie na włączeniu do spektaklu motywu klimatu. Nie jest to w żadnym razie polityczny manifest. Zgrabnie skrojone przedstawienie, z doskonale odnajdującymi się w swoich rolach młodymi aktorami (niektórzy ocierali się co prawda o niebezpieczne szarżowanie, a przed przeszarżowaniem przestrzec młodych twórców trzeba, bo na ogół nic dobrego z niego nie wynika), dopełnione kapitalną muzyką Mateusza Winsława, stanowi ciekawą propozycję teatralną nie tylko dla wrocławskich widzów. To doskonała diagnoza naszych czasów i naszego społeczeństwa. To przestroga przed coraz lepiej mającym się konformizmem. To pyszne spotkanie z Gombrowiczem.

Grzegorz Ćwiertniewicz – doktor nauk humanistycznych (historia filmu i teatru polskiego po 1945 roku), polonista, wykładowca akademicki, autor biografii Krystyny Sienkiewicz – „Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko” (2015) oraz książki „Amantka z pieprzem” – wywiadu-rzeki z Grażyną Barszczewską (2019); należy do Polskiej Sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT /IATC); jego teksty można przeczytać m.in. w „Teatrze”, „Śląsku” i „Polonistyce”; współpracował jako recenzent z Nową Siłą Krytyczną Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie (e-teatr.pl), wortalem „Dziennik Teatralny” i wortalem „Teatr dla Was”; obecnie związany z internetowym przeglądem teatralno-literackim „Yorick” Polskiej Sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych.

Leave a Reply