To duża ulga znać Alinę…
Trudno jest opisywać kogoś, kto w swoim charakterze, moim zdaniem oczywiście, posiada takie cechy, jak niekontrowersyjność i bezkonfliktowość. Zaimki „nie” i „bez” mogą mieć wydźwięk negatywny w ocenie, często zakładają konieczność obrony, umieszczając wyraziste cechy charakteru w morzu cech wyraźnie pozytywnych i bezzaimkowych. Ale spróbujmy się z tym zmierzyć. Postanowiłam swoje dwa grosze dorzucić, opierając się na dwóch filarach, być może nierównoważnych, ale dla mnie harmonijnych. Pierwszym jest nasza blisko dwudziestoletnia znajomość, będąca połączeniem serdecznego babskiego koleżeństwa z bardzo ważnym aspektem naszych zawodowych wątków, intelektualnych i kulturowych pasji, spełnień, a także rozczarowań.
Drugim filarem, bardziej oczywistym dla wszystkich i bardziej widocznym, jest książka Niespokojni. Książka, jej bohaterowie i rozmówcy Autorki. Już we wstępie znajduję zdanie klucz stanowiące wspólny mianownik zarówno dla mnie, jak i dla Autorki, i myślę, że dla większości ludzi z naszego pokolenia. Jesteśmy powojenni. Nie znamy wojny, ale zostaliśmy stworzeni i wychowani przez ludzi przez wojnę dotkniętych, często zniszczonych, którzy ten strach przed wojną nam zaszczepili. Hasła „Nigdy więcej wojny” widziałam wyraźniej niż hasła o budowie i wyższości nowego systemu. Trauma powojenna wiązała się jeszcze z przymusową przeważnie zmianą miejsca życia, odcięciem od korzeni, przerwaniem tradycji i tworzeniem tego wszystkiego w nowym miejscu, w nowym świecie, wejściem w ten nowy świat z wielką siłą, abyśmy my, nasze dzieci i wnuki żyli w bezpiecznym poczuciu stabilizacji i zakorzenienia. Nigdy więcej wojny. Ja – przepraszam, że o sobie, ale to jest właśnie ten wspólny mianownik, urodziłam się w Warszawie i moi rówieśnicy, koledzy szkolni i przedszkolni też, przeważnie w stolicy, ale żadne z naszych rodziców już nie. Nie wiem, jak to buduje charakter(gr. charakter = wizerunek), postać literacka o wyraźnie i... More i tożsamość, ale wiem na pewno, że otwiera to niesłychanie ciekawość na drugiego człowieka. I stwarza charakterystyczny katalog pytań, który definiuje osobowość i przynależność kulturową. Często też sprawia, że określone cechy charakteru stają się bardziej wyraziste i widoczne.
No dobrze – ale jak się to ma do Aliny?
Zatem wróćmy do książki Niespokojni.
Po pierwsze – każdy z rozmówców, jeszcze za życia należał do bohaterów trudnych i raczej niedostępnych. Jak więc dobrać osoby z najbliższego grona, często jedyne, aby tę trudną dostępność uszanować i zachować?
Alina zadaje pytania takie, jakie by zadała swoim bohaterom. Dopiero z kontekstu odpowiedzi możemy odczytać ten punkt widzenia osoby bardzo bliskiej. Mam prawo tak sądzić, bo debiutowałam na scenie Teatru Narodowego w scenografii i kostiumie Mariana Kołodzieja, potem przez wiele lat współdziałałam w ZASP-ie z Haliną Słojewską, zajmując się pomocą socjalną najbardziej potrzebującym w naszym środowisku. Spędzałyśmy wiele godzin nad prośbami o wsparcie w sytuacjach rozpaczliwych i beznadziejnych, podziwiałam wtedy Haliny delikatność, współodczuwanie i skuteczność.
Znałam rodzinę Stefana Kisielewskiego, byłam świadkiem, kiedy przekazano Mu wiadomość o śmierci Wacka. I jestem pełna uznania dla Jerzyka, który w sposób niezwykły chroni pamięć swojej rodziny, nie popadając w patos i ubrązowianie, puentując żartem lub anegdotą wydarzenia ważne i często trudne.
Znałam Zofię Rysiównę, bohaterkę tragicznego wydarzenia wojennego z życia Jana Karskiego. O Jej przeżyciach w obozie w Ravensbruck słyszałam może mniej od Niej samej, a na pewno dużo więcej od Jej córki Kasi Hanuszkiewicz, z którą się przyjaźniłam w szkolnych latach. Miałam zaszczyt z Zofią Rysiówną pracować i na pewno bardzo dużo Jej zawdzięczam.
Elżbietę Moczarską spotkałam kilka razy w gabinecie kosmetycznym i tam, leżąc przez kilka godzin pod maseczkami, vaporami i różnymi skutecznymi upiększaczami, gadałyśmy w sposób nieważny o sprawach ważnych. A przecież miałam w pamięci wrażenie, jakie wywarła na mnie książka Jej Ojca, historia Jej Rodziców. Czułam to blisko, bo przecież jestem powojenna.
Piszę tak dużo o swoich odczuciach, bo wiarygodność moich wspomnień zawdzięczam Alinie i Jej książce. To jest więcej niż emocjonalne odczucie: „tak, tak właśnie było”. To jest znalezienie wspólnego mianownika, takiego słownika przeżyć dla całego pokolenia pragnącego zachować pamięć tych, którzy byli przed nami. Naszego pokolenia, też już przecież nie najmłodszego, które często myśli, co po sobie zostawi i jak tę pamięć przekaże naszym następcom. Jak? – tzn. w sposób ciekawy i nieodpychający. I to jest właśnie książka Aliny.
Mam zaszczyt i przyjemność przyjaźnić się z Aliną prawie dwadzieścia lat, a poznałyśmy się niejako na obrzeżach naszej głównej działalności zawodowej; Alina była wiceprezeską Radia Gdańsk, ja zaś członkinią KRRiT. Omijając wszystkie polityczne dymy, starałyśmy się skupiać na misji mediów publicznych. Znalazłyśmy szybko wspólny język, rozpoznałyśmy wspólne gusta, oglądając razem mnóstwo spektakli teatralnych.
Od kilku lat angażujemy się w prace przy Konkursie im. Andrzeja Żurowskiego dla młodych krytyków teatralnych, który Alina wymyśliła i stworzyła. Cieszy nas bardzo, że nazwiska laureatów konkursu są widoczne w mediach, ale przecież przede wszystkim chodzi o to, aby pamięć o patronie konkursu – prof. Żurowskim – gdańszczaninie, którego spuścizna należy do kanonu wiedzy o teatrze – nie przeminęła, nie została sprowadzona do archiwalnych plików.
Alina zaprosiła do Kapituły konkursu członkinie i członków mających bezdyskusyjną pozycję zawodową, ale o gustach zróżnicowanych tak, że wygenerowanie jednogłośnego werdyktu zawdzięczamy Jej dyplomatycznym zabiegom. Alina czuwa także nad tym, aby organizatorzy konkursu ani na moment o nim nie zapomnieli.
Zaczęłam swój wywód od zdania, że o Alinie trudno pisać, bo jest bezkonfliktowa. Może i tak. Ale to duża ulga znać Alinę. W świecie galopu, bezrefleksyjności rozmowa z Aliną jest przemyśleniem, zatrzymaniem, puknięciem się w czoło, chęcią na znalezienie właściwych proporcji.
I na koniec: zawsze kiedy myślę o ludziach takich jak Alina, z przymiotami, które starałam się przywołać, życzę im tylko jednego – aby w swej serdecznej niezłomności dzielnie trwali, a sobie życzę, abym Ich obecności zawsze potrzebowała.
(Fragment książki „Pani Redaktor. W kręgu mediów, kultury i polityki”, pod redakcją Małgorzaty Łosiewicz i Beaty Czechowskiej-Derkacz)