Nie mogę przypomnieć sobie tego momentu… Tej chwili, w której poznałem Alinę Kietrys. Zapewne dlatego, że była w mojej świadomości zawsze. Odkąd chciałem być dziennikarzem i snułem swoje młodzieńcze marzenie w Starogardzie Gdańskim, przyglądałem się tym wyrazistym, solidnym, kompetentnym, szczerym mistrzom zawodu, którzy mogliby się stać drogowskazami. W moim zawodowym życiu Alina była od zawsze. Żałuję nawet, że nigdy nie trafiłem pod jej skrzydła w redakcji czy na wydziale dziennikarstwa. Brakowało mi na studiach kogoś, kto by tyle wymagał, nie odpuszczał, a równocześnie był życzliwy. Znam opowieści studentów Aliny i wiem, jak ważnym była dla nich wykładowcą, stając się mistrzynią zawodu. Czytałem jej głębokie, nawet jeśli objętościowo krótkie, fenomenalne teksty w „Głosie Wybrzeża”. Uwielbiałem pasję, z jaką pisała i mówiła o teatrze. Pasję, która z doświadczeniem nie zgasła. Jest. Czytałem jej felietony. Znałem ją z Radia Gdańsk, któremu szefowała. Musiał być jakiś moment, kiedy się po raz pierwszy spotkaliśmy, ale z Aliną mam to samo, co z Teresą Torańską. Początek jest mniej ważny od życzliwości i koleżeństwa. Bo koleżeństwa w tym zawodzie nie ma. Tak jak trudno mówić o jakimś jednolitym środowisku. Tymczasem Alina zawsze ma czas na rozmowę, chętnie słucham jej rad, bywa, że czymś zaniepokojona odzywa się sama, chcąc upewnić się, że wszystko u mnie w porządku. Jest naprawdę ciekawa tego, co piszę, uważa najczęściej, że pracuję za dużo i w ogóle bardzo mnie jej troska wzrusza.
Sześć lat temu zaprosiła mnie do Kapituły Konkursu im. Andrzeja Żurowskiego dla młodych krytyków teatralnych, dodam: konkursu, którego jest pomysłodawczynią, i na finansowanie którego namówiła władze Gdyni. Mam za to dla Aliny absolutny podziw. W momencie, kiedy krytyka teatralna była rugowana na margines, bo mainstreamowe media nie były nią zainteresowane, Alina zaczęła realizować wieloletni bardzo owocny projekt. Efekty już widać. Pojawiła się spora grupa młodych krytyków, którzy widzą w tym konkursie szansę dla siebie, ale i o których Alina i Tomasz Miłkowski walczą, przeprowadzając warsztaty teatralne, dzieląc się swoim doświadczeniem i radami. Konkurs popularyzuje nie tylko dzieło Andrzeja Żurowskiego, ale też spopularyzował krytykę. Obserwuję Aliny skrupulatność, pracowitość, oddanie, dyskretne napomnienia, kiedy trzeba. Boję się coś zawalić.
Alina jest autorką wydanego przez Dom Wydawniczy PWN zbioru reportaży Niespokojni. Ta książka wydaje mi się kluczem do samej Aliny. Opowiedziała nią sześć niezłomnych życiorysów – Lecha Bądkowskiego, Jana Karskiego, Stefana Kisielewskiego, Mariana Kołodzieja, Jacka Kuronia i Kazimierza Moczarskiego. To galeria bohaterów uczciwych i wymagających wobec siebie. I tak zawsze postrzegałem Alinę. We wstępie opowiedziała lapidarnie o sobie: „Jestem powojenna – jak mówiło się w mojej rodzinie – ale z niepokojem wojennej traumy i kresową mitologią przeniesiona zostałam z przypadku, a nie z wyboru, do Gdańska. Nie pamiętam walk i zmagań tuż po II wojnie światowej, ale Stalin jawił mi się w przedszkolu, Październik ’56 w podstawówce, Marzec ’68 na studiach, Grudzień ’70 już w dziennikarskiej pracy. A potem historyczne miesiące od Czerwca ’76 aż do Sierpnia ’80 i dalej do Grudnia ’81 nabierały gwałtownego przyspieszenia również dlatego, że mieszkałam i pracowałam w »kolebce Solidarności«. Do roku ’89 – jak wielu moich rówieśników – dotarłam z niepokojem i nadzieją. I nie mogłam, mimo że głównie zajmowałam się zawodowo sprawami kultury, przejść obojętnie obok »walca historii«. Przetoczył się, zgarniając mnie i moje pokolenie. Zawodowo kontaktowałam się z bardzo różnymi ludźmi, znaczącymi politycznie od rewolucjonistów do przegranych. Byłam w miejscach, o których dzisiaj tworzy się legendy, spotykałam ludzi, którzy dla mnie i dla moich rówieśników stanowili wzorzec zachowań i postaw. I właśnie o tych NIESPOKOJNYCH chciałam napisać”.
Napisała fascynującą książkę, do której czasem wracam. Powinienem wyznać: do której coraz częściej wracam, bo czas dzisiaj nie dla tych niezłomnych i stanowiących punkt odniesienia. A opowiedziana przez Alinę Kietrys historia Mariana Kołodzieja to wręcz majstersztyk, materiał na fascynujące kino. Oby kiedyś powstało. Rozdział o Lechu Bądkowskim otwiera cytat z Wiktora Woroszylskiego: „Wiedziałem, że jest to człowiek szalenie prawy, bezkompromisowy, prostolinijny, który mówi to, co myśli, który się nie boi”.
Dokładnie to samo mogę powiedzieć o Alinie. Nigdy nie kalkuluje, jak byłoby lepiej dla niej. Ale bywa, że kalkuluje, jak byłoby lepiej dla tych, o których pisze. Wiem, że z napisania jednej książki zrezygnowała, żeby nie robić krzywdy. I to jest dziennikarstwo najwyższej próby.
Bardzo Ci, Alu, dziękuję za wspierającą obecność w moim zawodowym i prywatnym życiu. Gratuluję Ci pięknego Jubileuszu. I życzę Ci samych dobrych ludzi wokół, a innym, aby mieli obok kogoś takiego jak Ty.
Remigiusz Grzela
(Fragment książki „Pani Redaktor. W kręgu mediów, kultury i polityki”, pod redakcją Małgorzaty Łosiewicz i Beaty Czechowskiej-Derkacz.)