Przejdź do treści

Irena Dziedzic nie żyje

Zmarła Irena Dziedzic (93 lata), pierwsza dama Telewizji Polskiej, prawdziwa legenda heroicznego okresu narodzin rodzimej telewizji, a potem, przez długie lata jej najważniejsza twarz.

Pracę dziennikarską rozpoczęła już w roku 1946 roku jako redaktorka depeszowa „Echa Krakowa”, potem była związana m.in. z „Expressem Wieczornym” i Polskim Radiem. Ogromną popularność zyskała dzięki telewizji – przez wiele lat prowadziła pierwszy w historii polskiego małego ekranu talk-show, czyli „Tele-Echo” (1956-1981), a potem „Wywiady Ireny Dziedzic” (1983-91). Swoją sławę ugruntowała jako konferansjerka (wraz z Lucjanem Kydryńskim) Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie (1977-80).

Najważniejsze jednak było „Tele-Echo”. Wszyscy je oglądali jak „Kobrę” i wszyscy chcieli w nim wystąpić – to była prawdziwa nobilitacja, ale i ryzyko. Bo Irena Dziedzic mimo ciepłego głosu i zniewalającego uśmiechu wyróżniała się błyskotliwą inteligencją, a więc i ciętym językiem. Bywało, że jej riposty i pytania stawiały rozmówców w niełatwej sytuacji (a program przez lata szedł na żywo!). Potwierdza to Tadeusz Pikulski, wieloletni redaktor równie sławnego „Pegaza”: „Irena Dziedzic była fenomenem – pisał Pikulski w swojej „Prywatnej historii telewizji publicznej” – choćby dlatego, że od samego początku wzbudzała niesłychane emocje. Już pierwsze „Tele-Echa” rodziły plotki o jej twardym charakterze”. Coś było na rzeczy, skoro inspicjentką w jej programie była na początku słynąca z apodyktyczności Olga Lipińska.

W Telewizji uchodziła za filar dziennikarstwa i osoba o niebywałych wpływach, ale tak naprawdę musiała nieustępliwie walczyć o swoje racje. Potrafiła budzić respekt. Na jej widok kamerzyści przerywali żarciki, a w studiu panowała atmosfera święta. Już sama znajomość z Ireną Dziedzic, choćby przelotna, należała do dobrego tonu.

W Sopocie specjalnie dla niej reżyser Jerzy Gruza (który przez pewien czas reżyserował także „Tele-Echo”) nakazał zmienić schody, po których wchodziła na wielką estradę Opery Leśnej – były za wąskie dla Ireny Dziedzic, która nosiła numer 40.

Krążyły o niej niepoliczone anegdoty. Jedną z nich przytacza w swojej niedawno wydanej książce Krystyna Gucewicz („Notes Krystyny Gucewicz, czyli Fołtyn w śmietanie”, 2018):

„Spytano kiedyś Irenę Dziedzic, ile ma lat.

– Trzydzieści – odparła.

– Ależ kilka lat temu mówiła pani to samo.

– Nie należę do osób, które co chwila zmieniają zdanie”.

Mam też osobiste wspomnienie związane z Ireną Dziedzic. Jako małoletnie chłopię dostąpiłem na początku lat 60. zaszczytu występowania w Dniu Dziecka przed kamerą w roli prezentera Telewizji Polskiej. Zapowiadała mój występ osobiście Irena Dziedzic, a po wszystkim poczęstowała ciasteczkiem.

Zawsze podziwiałem jej profesjonalizm i pionierskie pomysły (tu nie chodzi o wspomniane ciasteczka), czyli umiejętność łączenia rozmów na poważne tematy z delikatnie rozrywkowym tłem. Jej „Tele-Echo” było programem dla inteligentnych i wymagających. Wzorowali się na nim następcy.

Występowała jeszcze na początku lat 90. przed kamerami, ale potem zniknęła, często gęsto zniesławiana. Należała do naszego Stowarzyszenia, ostatni raz odwiedziła nas kilka lat temu, ale jej aktywność z wiekiem gasła.

Zmarła w osamotnieniu.

Tomasz Miłkowski

Fot. Jerzy Michalski/ Forum

Leave a Reply