Przejdź do treści

Andersenowskiego Teatru Empatii odsłona pierwsza

Jak sprawić, by dzieci pokochały klasyczne bajki, a dorośli wrócili do Krainy Baśni – zastanawia się Anna Rzepa-Wertmann:

Recepta na sukces sceniczny, widownię pokładającą się ze śmiechu, na końcu dziesięciominutową stojąco-twistową owację?

Jeden reżyser teatralny, który kocha teatralne spotkania z widzami oraz swoje „Wewnętrzne Dziecko”.

Dwóch legendarnych scenarzystów, którzy 40 lat temu napisali scenariusz – legendę.

Jedno jedyne takie miejsce, w którym ludzka pasja uprawiania teatru i sztuki zamieniła się w doskonały spektakl.

Krzysztof Rzączyński, dyrektor lubelskiego „Andersena”, połowę sezonu przypieczętował kolejną świetną premierą, która wyszła spod ręki mądrego, wrażliwego, empatycznego reżysera. Bowiem dla Igora Gorzkowskiego i jego ekipy teatr jest okazją do spotkania z widzem, wspólnej radości, frajdy dobrego spektaklu.

Z filmowego planu…

40 lat temu dwóch gigantów czechosłowackiego kina – Václav Vorlíček oraz Miloš Macourek, obaj scenarzyści i reżyserzy* – wymyślili pewną historię. O Królestwie Bajek, którym zamierzał rządzić przebiegły Rumburak (czarodziej drugiej kategorii, szwarccharakter, zgaga i złośliwiec; jednakowoż przystojny!). O dwóch królewnach (zadufanej i pompatycznej Xeni oraz inteligentnej i sympatycznej Arabeli), wszędobylskim jamniku żarłoku Pajdzie, od którego cały ten bajkowo-ludzki galimatias się zaczął (oraz od pewnego magicznego dzwoneczka wykopanego w ogrodzie praskiej rodziny Majerów).

Przekuwając ją na 13-odcinkowy serial zatytułowali ją „Arabela”, nawet chyba nie przypuszczając, iż stworzyli klasyka kina familijnego. Dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym pomiędzy rokiem 1979 a 1981 w Czechosłowacji, Polsce i kilku ościennych krajach Bloku Wschodniego siadały co niedziela rano* i z zapartym tchem śledziły akcję (by potem gromadnie bawić się w czarowanie magicznym pierścieniem; co zasobniejsze matki odnotowywały masowe zaginięcia pierścionków lub guzów jubilerskich Jablonexu). Z czasem powstał godzinny film „Rumburak”*, dopełniający losy ukaranego i uwięzionego w naszym świecie niecnoty. Trylogię zamknął (tym razem 26-odcinkowy) serial z roku 1993 „Powrót Arabeli, czyli jak Rumburak został władcą Krainy Baśni”*.

na teatralną scenę

Prawie 10 miesięcy temu (10 lutego 2018 r.) wieczorem wyszliśmy z widowni, nie do końca jeszcze ochłonąwszy po fenomenalnej „Księdze Dżungli” Rudyarda Kiplinga, kolejnej brawurowej teatralnej podróży, w którą zabrał widzów „Andersena” Jakub Roszkowski; ale to temat na zgoła inną opowieść.

Nieodmiennie rozczula mnie dbałość o to, by w pierwszej kolejności pogratulować: „tym, których nie widać, a bez których ten spektakl by nie powstał”.

Dyrektor szanujący zespół techniczny na równi z aktorami to w dzisiejszej dobie naprawdę unikat – tym większy jest mój szacunek dla Krzysztofa Rzączyńskiego.

Podczas zwyczajowych dyrektorskich podziękowań za premierę poszły w eter słowa: „Arabela”, „Igor Gorzkowski”, „koniec roku”.

Uwierzcie, nie byłam jedyną, która uszy na sztorc postawiła i nimi zastrzygła! Apetyty zaostrzyło nam zapewnienie, iż podstawą adaptacji stanie się jedyny, słuszny i oryginalny scenariusz Vorlíčka i Macourka (jakoś zupełnie nie przemawia do mnie adaptacyjna papka duetu Aigner – Prześluga).

Pozostało czekać.

By opowiedzieć Wam o tym, jak to jest na 120 minut wrócić do własnego dzieciństwa, postanowiłam uczynić wyłom we własnych zasadach. Tym razem najpierw będzie o nadbudowie, czyli: scenografii, świetle, kostiumach, muzyce i choreografii. Potem o bazie, czyli warstwie aktorsko-reżyserskiej.

Sala Andersena na drugim piętrze lubelskiego CSK jest taka, jaka jest, i zasadniczo dobrze, że w ogóle jest. Nikt nigdy nie ukrywał, że dla scenografów, choreografów i akustyków ta scena i ta sala są wyzwaniem niezbadanej miary.

Jan Polívka dokonał swoistego cudu i zaprzągł magię do roboty. Iżby wszystko było jasne: teatralną magię. Scena powiększona o wielozadaniowy wybieg, na którym często i gęsto dzieje się znacznie więcej i dynamiczniej niż na zasadniczym korpusie sceny. Pościgi, gonitwy, łapaniny, gimnastyki niekoniecznie dobrowolne, jamniczo- ogrodowe safari, a nawet „Upiorny twist” w obłędnej instruktażowej wersji karaoke. Zaś na głównym korpusie czarów część dalsza.

Minimalistyczna ściana z transparentnych kubików, nieopodal kilka podobnych umieszczonych jeden w drugim jak Matrioszki; na pierwszy rzut przypominających lampiony. Obok konsola oświetleniowców.

Kochani, jesteśmy w teatrze nie tyle rzeczywistym, ile także scenicznym. Igor Gorzkowski akcję przeniósł „tu i teraz”, czyli do Teatru im. Hansa Christiana Andersena; dosłownie każdy fragment tej widowni „zagrał sam siebie” – i to jak! Ściana co rusz przesuwa się, rozsuwa, zamienia w schody lub górę dla dworu Króla Hiacynta albo kubik, na którym boleje wilk postrzelony przez Karola Majera, podstępnie zraniony przez Rumburaka. Kubiki na przodzie sceny stają się drzewem lub murami zamku, by w następnej scenie przysiadł na nich ekscentryczny reżyser teatralny. Istne czary, na dodatek w teatrze (tutaj to nieomalże codzienność).

Magdalena Dąbrowska idealnie się w to wszystko wpisała. Z Igorem Gorzkowskim i Studiem Teatralnym KOŁO związana jest (jako autorka scenografii i kostiumów) mniej więcej od 2005 roku. Z jej pomysłami i projektami zetknęłam się w scenicznej praktyce po raz pierwszy. Kolokwialnie rzecz ujmując zostałam dozgonnie kupiona jej fantazją, pomysłowością, wyczuciem sceny i aktora: oby częściej, więcej, piękniej! Coś, co zawsze jest ciekawe, inne, interesujące. Widz użytkowego piękna ma pod dostatkiem, z wyczuciem stylu i niesamowitą kolorystyką.

Po kumotersku mały apel do Pani Kostiumograf: można gdzieś zamówić kapelusz podobny do tego, który nosi królewna Ksenia (no, ostatecznie replikę cylindra Rumburaka!)? Wiem z pewnego źródła, iż nie jestem jedyna, która by na takie cudo reflektowała.

Kostiumy współgrają, tworzą postać, niejako podkreślają i wzmacniają jej charakter, w żaden sposób nie krępując czy ograniczając aktora. Są plastyczne, dynamiczne – przy tym niesamowicie funkcjonalne (nawet jeśli jest to taki „charakterniak” jak pewna część podróżnego płaszcza Rumburaka). Piękne, z biglem, fantazją, pokładami energii i fantazji: niestety coraz rzadsze w polskim teatrze obecnej doby, tym cenniejsze!

Inga Pilchowska wymyśliła żywiołową choreografię, z całym mnóstwem poukrywanych cytatów, odniesień do oryginalnej serialowej „Arabeli”, czasem niecodziennych zagadek muzycznych. Po części układy z gatunku kaskaderskich; najwięcej na ten temat ma do powiedzenia królewna Ksenia, choć pewien Dżin Kelner też mógłby swoje dołożyć – clou pozostaje szalony „Upiorny twist”!

Wojciech Błażejczyk wespół z trójką przyjaciół (skrzypaczką Adrianną Kuczyńską, wiolonczelistą Dominikiem Płocińskim oraz saksofonistą Szymonem Nidzworskim) stworzyli nietypową muzykę, w dodatku oni ją prezentują „na żywca”. Pozornie jest tłem, czasem lekko nadaje rytm; bywa cytatami, czasem karaoke. Tylko że absolutnie każdy widz na widowni stale w rytm tego dźwiękowego tła podryguje, klipsuje, wierci się tanecznie. Takie to dźwięki, których pozornie nie ma, choć rządzą widownią przewrotnie i nakręcają rytm.

Igor Gorzkowski wziął się za bary z tym scenariuszem, by złożyć hołd dla czasów dzieciństwa pokolenia 1968 – 1975. Powstało przedstawienie rodzinne: piękne, mądre, o sile marzeń, wyobraźni, przyjaźni, radości, uczuciach. Bez zadęcia czy grama moralizatorstwa, puszczające oko do widza w każdym wieku, pogodne, zabawne. Pełne najprostszej pięknej ludzkiej radości, empatii, frajdy – takie, jakie chciałby sam oglądać częściej w teatrze reżyser, jego ekipa, aktorzy.

Taki cud możliwy jest jednak w Lublinie tylko i wyłącznie z „Andersenowcami”. To wciąż jeden z niewielu w Polsce teatrów, w którym pamięta się, iż sceniczne cuda tworzy się perfekcyjną, szczerą, prawdziwą i pełną pasji pracą absolutnie całego Zespołu: aktorskiego, technicznego i administracyjnego.

Teatr od zawsze jest grą zespołową, Oni o tym świetnie wiedzą. Zespół aktorski skrzący się od indywidualności, świetnie wykształconych scenicznych multiinstrumentalistów. Na scenie zgrani, zżyci, wyłapujący w pół sensu, słowa i podteksty reżysera, choreografa, siebie nawzajem!

Gdybym w „Arabeli” chciała kogokolwiek wyróżnić, skrzywdziłabym pozostałych: mam na to wobec nich zbyt wielkie pokłady empatii, pasji, wiary i wsparcia. „Andersenowcy” są tego warci w każdym calu, ot co!

Wyjątek na koniec jednak będzie, ale i okazja szczególna:

Kingo Matusiak, nieustraszona Marzenko nad Marzenkami, lodów miłośniczko,

witam Cię pięknie !

Last but not least: gdyby nie wspaniała i bezinteresowna pomoc redaktor Agnieszki Dybek oraz fotoreportera Macieja Kaczanowskiego z lubelskiego Dziennika Wschodniego, ten tekst raczej nie wyglądałby tak jak wygląda –

Kochani, najpiękniej dziękuję…!

Anna Rzepa-Wertmann

[fot. Maciej Kaczanowski]

ARABELA Václava Vorlíčka oraz Miloša Macourka, adaptacja i reżyseria: Igor Gorzkowski, Scenografia i projekty lalek Jan Polivka, kostiumy Magdalena Dąbrowska, muzyka: Wojciech Błażejczyk, zespół w składzie: Adriana Kuczyńska (skrzypce), Dominik Płociński (wiolonczela), Szymon Nidzworski (saksofon), Wojciech Błażejczyk (gitara, fortepian, sound design), choreografia Inga Pilchowska; Teatr im. Hansa Christiana Andersena, premiera 8 grudnia 2018 r.

* Serial jak na owe czasy miał dość nietypowy warunek licencyjno – emisyjny: we wszystkich krajach miał być emitowany o tej samej porze, w niedzielny ranek…

1 komentarz do “Andersenowskiego Teatru Empatii odsłona pierwsza”

  1. Pingback: Teatru Empatii odsłona pierwsza - Grzegorz Kempinsky BLOG | Grzegorz Kempinsky BLOG

Leave a Reply