Przejdź do treści

100 × 100. ARTYŚCI I WYDARZENIA: 100 RAZY TEATR POLSKI NA STULECIE POLSKI ODRODZONEJ I NIEPODLEGŁEJ (57)

9 listopada 1957

PUBLICZNOŚĆ ŚCIĄGA TŁUMNIE NA „FEDRĘ” DO NARODOWEGO” Z IRENĄ EICHLERÓWNĄ W ROLI TYTUŁOWEJ A REŻYSERII WILAMA HORZYCY

W książce „Wspomnienia o Wilamie Horzycy”, wydanej przez Toruńskie Towarzystwo Kultury w opracowaniu Zdzisława Wróbla (Toruń 1979), przedrukowano z „Pamiętnika Teatralnego” (1965 z. 2s. 123-124) tekst Ireny Eichlerówny „Człowiek ufny”.

Aktorka, po której występach w Londynie Ossia Trilling swój artykuł w „Observerze” zatytułował „Czy największa w Europie?”, wspominała Wilama Horzycę jako swego profesora z Oddziału Dramatycznego przy Konserwatorium Muzycznym na Okólniku w Warszawie, potem dyrektora i inscenizatora w teatrach, w których pracowała (Teatr Wielki we Lwowie, Teatr Narodowy i Teatr Nowy w Warszawie – w Dwudziestoleciu międzywojennym, Teatr Polski w Poznaniu i ponownie Teatr Narodowy – po powrocie do Polski z wojennej tułaczki) oraz o reżyserze przedstawień „Fedry” Jean Racine`a, w których grała główną rolę (Teatr Polski w Poznaniu, 5 X 1949; Teatr Narodowy w Warszawie, 9 XI 1957): „Nauczył nas cenić Racine`a, po wojnie wystawił w Poznaniu „Fedrę”, za co pozostał nie tylko bez pączków. Uratował go Axer i jego Teatr Współczesny „Profesją pani Warren”. Potem jako dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie znów z uporem wystawił „Fedrę”. Wówczas już omal nie dostał nagrody, ale nie zdążył” (s. 38; „nie zdążył”, bo zmarł 2 marca 1959).

Rola Fedry Ireny Eichlerówny jest opisana obszernie w monografii „Eichlerówna – szlachetny demon teatru” Augusta Grodzickiego (Warszawa 1989). Jest wspominana w „Listach Wilama Horzycy” (wybrane i opracowane przez Lidię Kuchtównę, Warszawa 1991). Mówi o niej Wilam Horzyca w wywiadach z dziennikarzami – „Rozmowy Wilama Horzycy” (zebrane i opr. przez Lidię Kuchtównę. Warszawa 1992). Wspominane są fragmenty tej roli wykonane w Telewizji Polskiej (16 IX 1962) w „Recitalu aktorskim” z cyklicznego programu „Spotkania z aktorami” (obok fragmentów ze sztuki „Kochany kłamca” Jerome Kilty`ego i „Matki Courage” Bertolta Brechta) oraz rola Agrypiny w „Brytaniku” Jean Racine`a zagrana w Polskim Radiu w reżyserii i opracowaniu radiowym Zbigniewa Kopalki (27 IX 1960).

Maria Dąbrowska 24 listopada 1957 roku zapisała w swoich „Dziennikach”: „Niedziela. Zapomniałam dodać, że we czwartek byłyśmy [z Anną Kowalską] w Teatrze Narodowym na „Fedrze” wystawionej przez Horzycę. Nocą przeczytałam francuski oryginał i mając go świeżo w pamięci podziwiałam świetność, a zarazem dosłowność przekładu Boya. Nie jestem taką admiratorką Eichlerówny jak większość znawców teatru, ale nie wyobrażam sobie lepszego zawładnięcia tą rolą, choć mogę wyobrazić sobie inną jej koncepcję” (Maria Dąbrowska, „O teatrze. Z Dziennika 19391965”, „Pamiętnik Teatralny” 1973 z. 2 – wybór i opracowanie Tadeusza Drewnowskiego; przedruk w: „Dzienniki powojenne 1955-1959”, Wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996. tom 3, s. 264).

Cytując tę opinię Marii Dąbrowskiej August Grodzicki w monografii „Eichlerówna – szlachetny demon teatru” dodawał: „Publiczność teatralna była tego samego zdania. Ściąga tłumnie na „Fedrę” do Narodowego” (Rozdział ósmy – W Teatrze Narodowym (Od 1955 roku), s. 163).

Jak przy „Czekając na Godota” Samuela Becketta nie tylko słowa Marii Dąbrowskiej z „Dziennika”, ale – co zastanawiające – znów najciekawsze okazują się recenzje Augusta Grodzickiego, Andrzeja Kijowskiego, Jana Kotta.

August Grodzicki w „Życiu Warszawy” (12 XI 1957) w recenzji pt. „Eichlerówna” opisywał jej grę: „Kiedy Eichlerówna niespokojnym, krótkim krokiem wchodzi na scenę, kiedy ukazuje twarz stężałą w jakimś prawie niewidocznym bolesnym skurczu, kiedy wypowiada pierwsze obojętne słowa – od razu czujemy żar namiętności, który spala Fedrę. A także tragiczną, nękającą ją rozterkę. I potem nie można już uwolnić się od uroku jej wspaniałej gry, od fascynującej siły tej postaci i tej aktorki. Oto mówi o miłości i występku; każde słowo nasyca uczuciem, jakąś swoistą, mocną barwą, głos przeskakuje stopnie szerokiej skali od wysokich tonów do niskiego altu, od dźwięcznej pełni do szeptu. Oto z kamiennym, jakby przynoszącym ukojenie spokojem dowiaduje się o rzekomej śmierci niekochanego męża, Tezeusza. Oto brzmią czułe tony w jej trosce o dziecko, o Hipolita, o los jej miłości. Oto wybucha furią namiętności i gotowa jest zadać sobie śmierć i uchronić się przed utratą czci. Oto ruchem obrzydzenia i zarazem obrony zasłania się przed nędznymi podszeptami Enony, którym zresztą ulega. Oto z bezmierną pogardą i siłą przekonania mówi o podłym rodzie pochlebców. Oto przytłoczona największym nieszczęściem, z rozdzierającą rozpaczą, zdumieniem, a potem pełnym nienawiści oburzeniem przyjmuje wiadomość o miłości Hipolita do Arycji. Uciskana, świadoma swych win i swego losu umiera, czy też raczej gaśnie, jak wypalający się płomień pochodni”.

August Grodzicki zwracał też uwagę na odmienność ujęcia tematu i postaci w przedstawieniu w Teatrze Polskim w Poznaniu oraz w późniejszym o lat osiem przedstawieniu w Teatrze Narodowym w Warszawie. W Teatrze Polskim w Poznaniu przedstawienie „Fedry” było współcześnie ujętą tragedią namiętności udręczonej kobiety, a w Teatrze Narodowym w Warszawie – była to tragedia sumienia – bohaterka

wiedziała, że jej namiętność do pasierba jest występna, ale nie była w stanie uwolnić się od niej.

Jan Kott pisał o wpływie przedstawienia i interpretacji roli Fedry przez Irenę Eichlerównę na jego stosunek do tragedii i pisarstwa Jean Racine`a:

Myślałem zawsze o Racinie niemal to samo, co młody Stendhal. Wydawał mi się dworski, zimny, sztuczny, nieznośny w swojej retoryce, ogłuszający tyradami. (…). Jego tragedie wydawały mi się zbyt białe, dostojne i posągowe, nużyła mnie ta dramaturgia, która nie zstępuje nigdy poniżej górnego cis, drażnili mnie bohaterowie, którzy nie schodzą nigdy z koturnu. (…) Aż zobaczyłem Eichlerównę. I zacząłem znowu czytać Racine`a. Ale czytałem już Racine`a inaczej! (…).

Pozornie można sobie wyobrazić „Fedrę” jako dramat obyczajowy i psychologiczny z końca dziewiętnastego wieku. Dojrzała kobieta zakochała się nagle w swoim młodziutkim pasierbie. Wstydzi się sama przed sobą. Odczuwa to jako shocking, jako coś nieprzyzwoitego. Zwalcza w sobie tę miłość, aż dowiaduje się nagle, że jej mąż umarł. Jest wolna, może wyznać swoje uczucie. Ale w młodym chłopcu miłość jej budzi wstręt, kocha się w młodej dziewczynie. Słowa jednak zostały wypowiedziane, ciążą nad bohaterami. A przecież nie ma żadnych bohaterów. Jest tylko mieszczańska rodzina, bankier, który zawieruszył się gdzieś w podróży, młody chłopak mniej lub bardziej zacny, i jakaś szwaczka, którą poznał, szyjąc sobie koszule frakowe. Sztuka taka mogłaby być komedią, mogłaby być farsą. Nawet gdyby kończyła się strzałem rewolwerowym lub flaszką z esencją octową.

Anegdota w racinowskiej „Fedrze” jest tylko pretekstem i pozorem. Fedra przeprowadza swój rachunek sumienia w świecie, który jest moralnie nie do przyjęcia, w którym istnieje miłość, ale każda miłość jest grzechem; w którym istnieje potrzeba szczęścia, a każde szczęście jest niemożliwe, w którym istnieje Bóg, ale Bóg jest ślepy, głuchy i mściwy. Nie Fedra jest tragiczna, ale świat Racine`a jest tragiczny. Wszystkie ludzkie konflikty są nierozwiązalne pod tym straszliwym istnieniem imperatywu moralnego. Fedra może tylko wybrać śmierć. (…)

Świat dla niej przestał istnieć. Jest sama ze swoim grzechem i może tylko truć się nim aż do śmierci. Świat odpłynął. Jest rzeczą uderzającą, jak świat Racine`a jest pusty. Nie ma w nim przedmiotów, nie ma w nim pejzażu, nie ma w nim przyrody. Dwukrotnie w „Fedrze” pada słowo: las. Ale las jest tylko miejscem; drzewa w nim nie szumią, nie mają zapachu. Jest tylko pałac z posągiem Wenus, nazwy greckich bóstw i imiona greckich bohaterów. Ten pałac, te nazwy i te imiona są tylko pięknym dźwiękiem. Tragedia Fedry zaczyna się w absolutnej pustce. Jej zbrodnia jest właściwie niepojęta dla świata Co uczyniła. Zgrzeszyła uczynkiem? Nie. Zgrzeszyła tylko myślą, tylko samym pragnieniem. Usłyszała własny krzyk i nagle pojęła, że to krzyk tonącej kobiety, że jest już po tamtej stronie. Na próżno kusi ją świat, że jeszcze może być szczęśliwa. Na próżno ofiarowuje jej kompromis moralny. Fedra od tej chwili już wie, że jest zgubiona. Może się tylko szamotać. I szamoce się w szklanym kloszu, z którego wypompowano powietrze. (…)

Eichlerówny nie opuszcza uśmiech. Jest to uśmiech Mony Lizy, drwiący, zagadkowy, niemal zaświatowy. Rozmawia ze swoją powiernicą, z Hipolitem, z mężem. Nie, to tylko złudzenia. Cała rola Eichlerówny jest monologiem, rozmawia tylko z sobą i z bogami. I jest to spowiedź tak samo bezlitosna, wstrząsająca i namiętna (…). I tak samo współczesna.

Eichlerówna wiersz wypowiada wspaniale, ale myśl, namiętności, przerażenie światem płyną jakby pod wierszem, pod tą wspaniałą retoryką. Jak gdyby wszystkie słowa były także tylko pozorem, bo prawdziwa tragedia rozgrywa się jeszcze głębiej. Już bez słów.

Eichlerówna zrozumiała, że rola Fedry jest spowiedzią i monologiem, że Fedra jest samotna od pierwszej do ostatniej chwili. Że tylko w niej rozegrał się cały dramat. I kiedy umiera, ruchem ręki powolnym i pieszczotliwym gładzi ziemię. Ziemia ją zdradziła, ale śmierć godzi ją z ziemią” (Jan Kott, „Racine nieoczekiwany”, „Przegląd Kulturalny” 1957 nr 47, przedruk w tomie: Jan Kott, „Miarka za miarkę” (Warszawa 1962, s. 69-73).

Andrzej Kijowski zwracał uwagę na jeszcze jeden aspekt wykonania roli Fedry przez Irenę Eichlerównę polegający na wielkiej klasycznej wprost dyscyplinie w retoryce, w mówieniu wiersza, w uwolnieniu go od charakterystycznych dla aktorki „zaśpiewów” i zawieszeń głosu, a skupieniu całej uwagi na wydobyciu z wiersza całej zawartej w nim dramatyczności i tragizmu:

Eichlerówna wiedziała, że jej zadaniem jest nie grać Racine`a, ale m ó w i ć Racine`a. Teatralność Racinowskiego wiersza nie leży w poszczególnych wersetach, w „bon motach”, w replikach, w dosadności i wyrazistości języka. Teatralność ta leży w melodii, w rytmie – zmiennym, choć regularnym, powściągliwym, choć poddanym akcji. (…) Eichlerówna potrafiła w „Fedrze” po mistrzowsku nie istnieć: głos (którego brzmienia nie lubię i którego nigdy nie zapomnę) kreślił w powietrzu sceny, czyste linie dumy, wstydu, miłości. Nie było nic poza głosem, przechyleniem postaci, wyciągnięciem rąk. Nieruchoma twarz, przymknięte oczy – nieobecność, której wiersz Racine`a nadawał wszystek sens” (Andrzej Kijowski, „Szansa Racine`a”, „Dialog”1958 nr 9, s. 97-99).

Bożena Frankowska

Leave a Reply