Przejdź do treści

Między dawnymi a nowymi laty

Po 33. toruńskim festiwalu monodramów pisze w tygodniku „Przegląd” Tomasz Miłkowski:

Wprawdzie Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora nie mają charakteru konkursu, ale triumfatorką przeglądu okazała się Lidia Danylczuk (Ukraina) i jej spektakl „Stara kobieta wysiaduje” wg Tadeusza Różewicza.

Danylczuk została wyróżniona przez kapitułę Nagrody ZASP-u, tradycyjnie w Toruniu przyznawanej, a także Kapitułę Nagrody Antoniego Słocińskiego, która przyznana została w tym roku po raz pierwszy. Antoni Słociński (1925-2018) – polski aktor, reżyser i pedagog przez lata związany z festiwalem toruńskim, w latach 80. dyrektor „Baja Pomorskiego”, gospodarza festiwalu ustanowił w swoim testamencie nagrodę za wierność autorowi tekstu. W tym roku zabrakło Antka Słocińskiego wśród nas, ale została Jego nagroda, świadectwo, że zawsze o swoim ukochanym festiwalu myślał. Tak pisał o monodramie w książce „Czy teatr jednego aktora jest teatrem ubogim” (2011): „Teatr ten wyrósł z człowieka i mówi ciągle o człowieku. O złożoności i przewrotności jego natury, o tkwiącym w nim od zarania egzystencji dobru i złu. Mówi o jego tęsknotach, marzeniach i nadziejach na życie, mówi też o wszelkich słabościach, obawach i lękach przed nieubłaganą śmiercią. Taki jest ten przedziwny teatr. Niby taki jak inne, ale odrębny, samotny i głęboko ludzki”.

To już drugi ukraiński monodram na podstawie uważanego dziś za klasyczny dramatu Tadeusza Różewicza. Parę lat temu triumfowała swoją interpretacji tego tekstu Larysa Kadyrowa, aktorka Teatru Narodowego im. Iwana Franka w Kijowie. To zupełnie inne przedstawienia. Kadyrowa była „esencją wszystkich kobiet, których świat nie oszczędzał w życiu” (jak pisał Krzysztof Kucharski), Danylczuk pokazuje kobietę witalną, walczącą o przetrwanie zarówno gatunku, jak i narodu. Kobieta Kadyrowej przegrywała, świat ja odtrącał. Danylczuk przedstawia kobietę niepokonaną. To ona odtrąca świat. Kobiety Kadyrowej i Danylczuk inaczej przeżywają tragedię rozpadu starej cywilizacji. Bardziej optymistyczne odczytanie proponuje Danylczuk, sugerują to lwowskie piosenki i ukraińskie akcenty. Ale obie realizacje dowodzą, że polskie festiwale torują drogę mało wciąż znanym na świecie, a wybitnym utworom Tadeusza Różewicza.

Dramat Różewicza to tylko ramy, w których aktorka wraz z reżyserką Ireną Wołycką, współtworzącymi od lat lwowski Teatr w Koszyku, mieszczą nie tylko polskie szlagiery ze Lwowa, wiersz Juliana Tuwima „Lokomotywa” (akcja toczy się przecież w poczekalni dworcowej), ale i dźwięki harmoszki, tak odległe od salonowych pretensji Starej Kobiety. Harmonia dawno już została zepchnięta na peryferie jako instrument prowincjonalny, dla plebsu, na wiejskie wesela i dla kapel ludowych. Stara Kobieta Danylczuk, przygrywająca sobie na harmonii, odwołuje się do ludowych korzeni bohaterki, tam szuka swojej małej ojczyzny. Gesty ma jednak władcze, wcale nie Starej kobiety, i misję do spełnienia. Kiedy na koniec, znękana już walką i oczekiwaniem, po cichu, z tęsknotą powtarza jedno słowo „Syyyynkuuu… Syyyynkuuu…”, słychać w nim lęk przed szaleństwem świata, wojną, wciąż wiszącym zagrożeniem ostatecznej zagłady.

Przed laty w Polsce w teatrze jednoosobowym mierzyła się z tekstem Różewicza Irena Jun (1988). I tym razem, artystka wiele razy w przeszłości goszcząca na toruńskim festiwalu, miała przyjechać ze swoim najnowszym monodramem „Matka Makryna”, granym w warszawskim Teatrze Studio. Niestety stan zdrowia pokrzyżował te plany. Kompozycja festiwalu toruńskiego nieco się zachwiała – jego dyrektor, Wiesław Geras zawsze dba o równowagę między „klasykami gatunku” a aktorami wstępującymi dopiero na wyboistą drogę sceny jednoosobowej. W tym roku „klasyków” miała reprezentować Irena Jun i młodsi jej koledzy: Lidia Danylczuk oraz Andrzej Grabowski. O spektaklu Danylczuk już wiadomo, że odniósł w Toruniu sukces. Podobał się także Grabowski, który poza konkursem przedstawił swoją „Spowiedź chuligana. Jesienin” do poezji Sergiusza Jesienina. Grabowski ma za sobą piękną kartę monodramatyczną, w Toruniu triumfował niegdyś „Audiencją” wedle Bogusława Schaeffera, całe lata mówił też Jesienina, w wielu wariantach. Spektakl, z którym przyjechał, zrealizowany jako koprodukcja Teatru Polonia i Teatru STU jest powrotem do niegdysiejszego spektaklu powstałego pod reżyserską ręką Krzysztofa Jasińskiego (także wersji telewizyjnej). Grabowski powraca w tym przedstawieniu nie tylko do tekstów Jesienina, ale także do siebie jako aktora niegdyś Jesienina grającego i dzisiaj z samym sobą, tym sprzed lata dialogującym. Ciekawa koncepcja spektaklu, a przy tym mistrzowskie wykonanie, także w warstwie muzycznej – rzadko mamy okazję słuchać Grabowskiego śpiewającego głębokie, liryczne wyznania, czasem „chuligańskie”, bo pełne goryczy i rozpaczy.

Wśród nowicjuszy formy, a to wcale nie znaczy aktorów początkujących, doceniony został (nagroda dziennikarzy) Przemysław Bluszcz za spektakl „Samospalenie”, o którym sami twórcy spektaklu piszą, że to opowieść o radykalnym i ostatecznym geście sprzeciwu Ryszarda Siwca wobec interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, który we wrześniu 1968 r. podczas dożynek na Stadionie Dziesięciolecia dokonał samospalenia. To był punkt zwrotny w życiu oficera Służby Bezpieczeństwa, który opowiada o tych zdarzeniach i wielu innych sprawach, które podzieliły Polaków.

Zwróciły na siebie uwagę także po raz pierwszy występujące na festiwalu aktorki: Magdalena Drab (wyróżniona „dobrym słowem” przez dziennikarzy), Joann Stanecka i Beata Malczewska, która przywiozła do Torunia monodram oparty na własnym tekście „6 sekund”. Ukazała w nim dylematy aktorki w świecie komercji, której często przychodzi wybierać między ambicjami do uprawiania sztuki wysokiej a reklamą makaronu. To był prawdziwy popis aktorskiego warsztatu, z dobrej krakowskiej szkoły. Magdalena Drab, związana z teatrem w Legnicy pokazała nowe możliwości warsztatowe, jakie otwiera monodram. Napisany przez nią scenariusz „Curko moja, ogłoś to!” (Drab jest coraz bardziej ceniona dramatopisarką, na którą spada ostatnio deszcz nagród) ukazuje sytuacje podczas wernisażu wystawy malarki naiwnej Marii Wnęk, które staje się swego rodzaju sondą socjologiczną, pozwalająca uchwycić charakter relacji społecznych i stosunek do osób z tzw. marginesu. Bardzo inteligentnie skrojony spektakl, w którym dzieła malarki reprezentują plastykowe wycinanki postaci, obracające się na talerzu adaptera i tak podświetlane, aby były widoczne na ekranie. Monologom aktorki, wcielającej się z nieskrywana charakterystycznością w kilka postaci (w tym malarkę Wnęk) towarzyszy niecąca niepokój, specjalnie przygotowana do tego ilustracja muzyczna Alberta Pyśka. Joanna Stanecka zaś zaskoczyła interpretacją „Cudzoziemki” Marii Kuncewiczowej. W jej spektaklu obcość Róży Żabczyńskiej okazuje się skazą ponadczasową, znowu dzisiaj aktualną (ruchy migracyjne), a jakże ważną w okresie zrastania się Rzeczypospolitej po odzyskaniu niepodległości.

Nie zabrakło na festiwalu spektakli Stanisława Miedziewskiego, niekoronowanego króla reżyserów monodramów. Spod jego ręki wyszły spektakle „Żertwa” Mateusza Nowaka i „Iwan Karamazow zwraca bilet” Michała Studzińskiego. Nowak przyjął rolę koła ratunkowego – jego monodram wypełnił lukę, powstałą w programie festiwalu po rezygnacji Ireny Jun. Przypadek sprawił (a może to nie przypadek), że Irenę Jun zastąpił jeden z jej ulubionych młodych wykonawców monodramu i recytatorów. Stało się to zaledwie tydzień po prezentacji monodramu „Żertwa” na festiwalu Thespis w Kilonii, po którym obdarowany został przez dyrektor Jolantę Sutowicz specjalnym „Certyfikatem uznania” za doskonałą interpretację tekstu i za wkład w ruch teatrów jednego aktora.

33. TSTJA zakończyły się akcentem optymistycznym: zaproszeniem na festiwal następny. A także na jubileuszowy za dwa lata, już 35. Jak zasugerował wiceprezydent Torunia, powinien to być festiwal przygotowany ze szczególnym rozmachem, bo mija wówczas sto lat powrotu miasta do macierzy. Jak widać, trwający od lat pojedynek między Wrocławiem i Toruniem o palmę pierwszeństwa wśród festiwali monodramów w Polsce został rozstrzygnięty na rzecz Torunia. Wrocław sam abdykował i o przeglądach monodramów tam głucho, a tymczasem Toruń wyrasta na stolicę teatrów jednoosobowych.

Tomasz Miłkowski

Leave a Reply