Przejdź do treści

Eimuntas Nekrošius nie żyje

20 listopada 2019 zmarł wybitny artysta europejski, litewski reżyser Eimuntas Nekrošius. Oto co napisał po odejściu artysty David McKee na swoim blogu Tam być tu: https://tambyctu.wordpress.com/2018/11/20/eimuntas-nekrosius-21-11-1952-20-11-2018

Dziś w nocy (20 listopada 2018) odszedł Eimuntas Nekrošius.

Piszę to ze ściśniętym gardłem, przez które nie chcą przejść wszystkie wielkie słowa, które wyraża się w takich momentach, a na które Nekrošius, jak mało która osobowość tworząca europejską kulturę ostatnich dekad, zasłużył.

Do tych zasług odniósł się zresztą w swoim stylu, w jednej ze scen z pochodzącego sprzed dwóch lat „Głodomora” według Kafki. Aktorka wcielająca się w tę postać w jednej ze scen wnosiła na scenę karton, w którym zebrane były dyplomy i wyróżnienia, zgromadzone w ostatnich latach przez reżysera i założony przez niego teatr Meno Fortas, rozkładając je kolejno na scenie i układając się na nich, niczym na katafalku. Wydawało mi się wówczas, że to nawiązanie do sceny z „Dziadów” z Teatru Narodowego w Warszawie, w których z czarnych tomów dzieł Adama Mickiewicza buduje się na scenie nagrobek. Może szla też za tym aluzja do pierwszej fali recenzji z jego „Dziadów”, które także w przekładzie na litewski zdawały się potwierdzać problemy, jakie krytycy i publiczność miewali z językiem jego teatru i jego obecnością w gronie najwybitniejszych twórców współczesnego teatru. Ale to temat na inny tekst. Zostawiam to tu jako prośbę o rozwagę do wszystkich, którym przypadnie pisanie wspomnień o Nekrošiusie i sumowanie jego dorobku.

Niezwykle trudno mi przyjąć tę informację. Dla spektakli Nekrošiusa jeździłem co roku do Wilna. Cieszyłem się ogromnie, że znalazł swoje miejsce w Teatrze Narodowym w Warszawie, co potwierdził dwoma wspaniałymi dziełami, o których bez wahania piszę, jako o wydarzeniach, które mam za jedne z najważniejszych w historii polskiego Teatru ostatnich lat a może i tożsamości kultury środkowo-wschodniej Europy.

Nekrošius na zawsze pozostanie dla mnie artystą, dzięki któremu przeżyłem graniczne doświadczenie obcowania z teatrem. Był nim „Hamlet” prezentowany w 2013 na scenie wileńskiego Teatru Narodowego. Ostatnie przedstawienie, grane po 16 latach od premiery w niezwykłej atmosferze wzruszenia, przejęcia i obustronnej wdzięczności. Pośrodku mroźnej zimy, po całonocnej przeprawie autobusem, włóczędze po skutym mrozem Wilnie, bez snu, z nerwami przed wejściem na widownię.

Po rozpoczęciu spektaklu wszystko to zdawało mieszać się ze sobą – życie, podróż, spektakl. Jakby chłopski warsztat / Elsynor z jego ubranymi w niedźwiedzie skóry strażnikami był kolejnym punktem na mapie Wilna tego wieczora. Wspomnienia, emocje, słowa, znaki, myśli zdawały się wiązać ze sobą i przemieniać, tak jak na scenie przemieniały się żywioły. Para, woda, lód. Pogrzebowy rytm, wybijany przez krople wody na membranie trzymanego w martwych rękach Hamleta bębna. Los człowieka, zawarty w uderzeniu łopatą o deski sceny. Zwierzęcy, niemożliwy do opisania krzyk rozpaczy, z jakim duch ojca wciąga Hamleta w zaświaty.

Nie umiem pożegnać się z artystą, którego obecność, którego życie od lat wydawały mi się tak kojące i ważne, oferujące jedyny w swoim rodzaju przywilej przeżycia i identyfikacji z tym, co esencjonalne i osobne. Nazywania metafor, uczenia się osobnego języka, od alfabetu, przez słowa, zdania, żeby w dialogu próbować nazwać coś, co schowane za kurtyną znaku pozostanie tajemnicą.

Nie chcąc i nie potrafiąc się pożegnać, zostawiam dwa cytaty. Oba związane ze wspomnianym „Hamletem”. Zostały ze mną po spektaklu, trwają do dzisiejszego dnia, w którym czas życia Eimuntasa Nekrošiusa, świata jego teatru, zmienia się w czas umierania.

„Ostatniej zimy spadło tyle śniegu, że sarny umierały z głodu. Próbowały przełamywać lodową pokrywę w poszukiwaniu jedzenia. Przecinały sobie nogi, ocierały skórę do krwi. Po czym odkryły cmentarze. Na wsiach cmentarze mieszczą się na polach i nie mają ogrodzeń, zjadały więc kwiaty, które tam znalazły. Na wszystkich cmentarzach pełno było odcisków racic. Sarny przychodziły do zmarłych niczym do źródła. Żeby zjeść trawę. Przynajmniej na godzinę zaspokoić głód. Ktoś umarł i w ten sposób ocalił sarnę.”

„Umrzeć – usnąć –
I nic poza tym – i przyjąć, że sen
Uśmierza boleść serca i tysiące
Tych wstrząsów, które dostają się ciału
W spadku natury. O tak, taki koniec
Byłby czymś upragnionym. Umrzeć – usnąć –
Spać – i śnić może? Ha, tu się pojawia
Przeszkoda: jakie mogą nas nawiedzić
Sny w drzemce śmierci, gdy ścichnie za nami
Doczesny zamęt?”

Leave a Reply