Przejdź do treści

Rawicka terapia cudownie udana!

Grzegorz Ćwiertniewicz o CUDOWNEJ TERAPII w Rawiczu:

Bardzo ostrożnie należy podchodzić do proponowanych przez teatry spektakli klasyfikowanych jako komediowe. Ostrożność ta powinna wynikać z faktu, że wiele tych przedstawień jest na bardzo niskim poziomie artystycznym: warstwa językowa często uboga, żeby nie napisać – prymitywna, pomyślana tak, by z odczytaniem spektaklu nie miał problemu widz o nieskomplikowanym intelekcie, sytuacje sceniczne nie wywołują śmiechu, za to ogromne zażenowanie, aktorzy nie angażują się w swoje role, nie kreują wielkich postaci, zazwyczaj wygłaszają kwestie swoich bohaterów, odgrywają ustalone z reżyserem zachowania, bywa, że nie bawi ich spektakl, w którym występują, by bawić innych. I nie ma w tym przypadku żadnego znaczenia, jaki teatr widowisko przygotowuje – czy stacjonarny, czy impresaryjny. Komedia, pomimo tego że jest komedią, nie powinna swoją zawartością urągać godności odbiorcy. Królować winien w niej komizm, nie głupota.

Dariusz Taraszkiewicz „Cudowną terapią”, najnowszym przedstawieniem Domu Kultury w Rawiczu i Fundacji SKENE Pro Arte, udowodnił, że można wyreżyserować komedię wartościową, którą trudno będzie określić mianem artystycznej porażki. Choć uważam Taraszkiewicza za reżysera-filozofa, sięgającego po komedię raczej z rzadka, sądzę, że może bez obaw brać na reżyserski warsztat i ten gatunek, bo czuje jego sens. Przedstawienie nie zaskakuje akcją. Nie ma w nim zwrotów, które mogłyby spowodować, że widz staje nagle przed trudną do rozwiązania zagadką, że nie jest w stanie przewidzieć, co za chwilę będzie działo się na scenie. To nie zarzut. Sztuka Daniela Glattauera (tytuł oryginalny: „Die Wunderübung”), została wybrana do adaptacji przez Taraszkiewicza bardzo świadomie. Reżyser uwielbia dotykać problemów ludzkich, stroni od tych wyimaginowanych. Koncentruje się w swoich przedstawieniach na sprawach bardzo przyziemnych. Dzięki temu jest zawsze blisko ludzi i ich życia. Nie zależy też, zdaje się, Taraszkiewiczowi na realizowaniu własnych ambicji artystycznych. Satysfakcję czerpie z reakcji publiczności na oglądany przez nią spektakl. A jeśli już w przedstawieniu widzowie odbijają się, jak w lustrze, euforia reżysera przekracza wszelkie granice.

Najważniejszym kryterium przy wyborze tekstu do adaptacji staje się dla Taraszkiewicza obecność w nim pierwiastków ludzkich. Tak też rzecz miała się z „Cudowną terapią”. Joanna i Walenty są małżeństwem z niemałym stażem i niemałym doświadczeniem. Różnią się charakterem, oczekiwaniami, sposobem bycia. Po osiemnastu latach wspólnego życia, postanawiają się jednak rozstać… Czy naprawdę przestali się kochać i rozumieć? Czy naprawdę drogi małżonków rozeszły się i nie będą już potrafili kroczyć w tym samym kierunku? Dają sobie ostatnią szansę. Trafiają do gabinetu psychoterapeuty. To właśnie w tym miejscu rozgrywa się akcja całego przedstawienia (prosta, ale ciekawa i wystarczająca scenografia – stoliki, fotele, krzesła, psychoterapeutyczne akcesoria – jest zasługą Doroty Kalitowicz) . W gabinecie słychać muzykę Vivaldiego (ambitnie!). Słychać również, co naturalne, rozmowę małżonków z psychoterapeutą. Znakomicie przygotowane dialogi sprawiają, że publiczność żywo reaguje na to, co dzieje się na scenie. Niejednokrotnie rozważając głośno konkretne sytuacje. I dialogi te są jedną z wartości spektaklu. Utrzymują widza w skupieniu przez całe przedstawienie. Finał był do przewidzenia. Pojednawczy taniec, z technicznego punktu widzenia, wymaga jednak dopracowania. Jest zanadto melodramatyczny, przez co groteskowy, nieco trywialny, a co najgorsze – razi sztucznością.

„Cudowna terapia” udała się dzięki znakomitemu aktorstwu Dominiki Ostałowskiej i Dariusza Kordka. Ostałowska jest wybitną aktorką teatralną, mistrzynią słowa i gestu, ale i scenicznej pewności. Zaszufladkowana została jako bohaterka jednego z popularnych seriali, ze szkodą dla siebie. Czy ogromna popularność była warta tej ceny? Miejscem dla niej właściwym jest teatr. Może stać się wręcz jego królową. Tylko w teatrze widzowie w pełni odkryją jej aktorski potencjał, jej aktorską energię, którą epatuje od początku do końca spektaklu. Do tego warunki fizyczne. Dziewczęcy uśmiech działa jak magnes, jest jej naturalną siłą. Na uznanie zasługuje również Dariusz Kordek, nazywany przez Taraszkiewicza „aktorem rawickim”. Nie powinno to Kordka specjalnie cieszyć. Takie przypisanie do miejsca klasyfikuje i w konsekwencji ogranicza. Kordek nie zawodzi, bo jest aktorem wszechstronnie utalentowanym. Zachwycił w musicalu „Bodo”, zachwycił i teraz. Potrafi korzystać ze swojego ciała. Każdy jego gest jest gestem artystycznym, starannie przemyślanym, oddającym usposobienie granej postaci. Znakomita dykcja nie zawiodła i tym razem. Może tylko przy kwestiach wygłaszanych w teatralnym gniewie, w szybkim tempie, wyrazy zdawały się nie wybrzmiewać w całości. Podobnie, jak Ostałowska, Kordek wykazuje się na scenie pewnością bycia. O ile w przypadku Ostałowskiej pewność ta dopełnia wybitne aktorstwo, o tyle w przypadku Kordka również dopełnia wirtuozerię, ale także prowadzi w złym kierunku – do przerysowywania, do przesady. Warto czuwać, by wybitne aktorstwo nie przerodziło się w gwiazdorstwo. Byłoby szkoda. W roli psychoterapeuty wystąpił Artur Pontek. Na początku bardzo niepewnie poruszał się po rawickiej scenie. Niewyraźnie artykułował swoje kwestie. Zdawało się, że będzie najsłabszym ogniwem „Cudownej terapii”. W pewnym momencie nastąpił jednak przełom. Aktor odzyskał pewność i zaczął profesjonalnie prowadzić swoją rolę. Nie była to w każdym razie kreacja zachwycająca, choć Pontek ma wszelkie predyspozycje do bycia znakomitym aktorem komediowym.

Dariusz Taraszkiewicz może uznać „Cudowną terapię” za sukces. Również frekwencyjny. Spektakl grany jest w różnych częściach Polski, a także poza granicami naszego kraju (Berlin).O bilety ponoć trudno. Przedstawienie, o czym trzeba pamiętać, ma mimo wszystko charakter komercyjny. Świadczy o tym dopisek w programie – „komedia terapeutyczna”. To marketingowy chwyt. O „katharsis” rozprawiał już przecież Arystoteles i wiadomą rzeczą jest, że ma teatr prowadzić do oczyszczenia. Gdyby Taraszkiewicz określił ją „komedią integracyjną”, byłoby to zgodne z tym, co udało mu się przez trzy lata pracy w Rawiczu zrobić. Taraszkiewicz bowiem zintegrował rawiczan przez teatr, a nawet przez sztukę w ogóle. Jako badacz lokalności w teatrze i teatru w lokalności, uznaję to za swego rodzaju fenomen. Rawickie „standing ovation” po każdym przedstawieniu jest dla mnie wciąż niezrozumiałe. Nie jest to jednak problem, który powinien być rozważany w tym tekście.

„Cudowna terapia” to dobrze skrojona komedia. Jest dziełem w gąszczu komedyjek, których mnóstwo, zwłaszcza w teatrach prywatnych. Spektakl ten może być wzorem dla reżyserów, którzy odważą się sięgnąć po ten gatunek. Widzom pozostaje czekać na moment, kiedy Taraszkiewicz zdecyduje się na współpracę z teatrem instytucjonalnym i wystawi komedię, która przez długi czas nie będzie schodziła z afisza. To byłby dla niego najlepszy sprawdzian…

Grzegorz Ćwiertniewicz – doktor nauk humanistycznych (historia filmu i teatru polskiego po 1945 roku), polonista, wykładowca akademicki, autor wydanej pod koniec 2015 roku biografii Krystyny Sienkiewicz – „Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko”; należy do Polskiej Sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT /IATC); jego teksty można przeczytać w „Teatrze”, „Śląsku”, „Polonistyce”, „Dyrektorze Szkoły”, „Kwartalniku Edukacyjnym” i „Edukacji i Dialogu”, współpracował jako recenzent z Nową Siłą Krytyczną Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie (e-teatr.pl), wortalem „Dziennik Teatralny” i wortalem „Teatr dla Was”; obecnie związany z internetowym przeglądem teatralno-literackim „Yorick”.

1 komentarz do “Rawicka terapia cudownie udana!”

Leave a Reply