Przejdź do treści

Ujazdowskie pole minowe

Konrad Szczebiot pisze o sytuacji i programie Instytutu Teatralnego:

Z rosnącym niepokojem obserwuję wydarzenia związane ze zbliżającym się końcem kadencji Doroty Buchwald. Truizmem jest stwierdzenie, że Polacy podzielili się na dwa wyrzynające się nawzajem plemiona. Starożytni twierdzili, że w czasie wojny muzy milczą. Nie tylko Melpomena, Talia i Terpsychora zaczynają w dzisiejszej Polsce milknąć. Tu nawet ich kapłani ze sobą wojują na śmierć i życie, niszcząc przy okazji ich przybytki.

Kilka tysięcy osób podpisanych pod listem poparcia dla przedłużenia dyrektorskiego kontraktu Dorocie Buchwald ma swoje racje. Zapomina jednak, że w obecnej formule Instytut stanowi li tylko delegaturę MKiDN (taki „zamiejscowy departament”), całkowicie finansowo i w dużym stopniu programowo temu ministerstwu podporządkowany. Z tego też powodu dyrekcja Instytutu, podobnie jak (toutes proportions gardées) dyrektorzy ministerialnych departamentów, wybierani są (nominacją albo w drodze konkursu) przez ministra spośród zaufanych osób, które lepiej od urzędników najwyższego szczebla znają się na tym akurat segmencie zobowiązań MKiDN. Autonomia dyrektora w konstruowaniu programu IT– inaczej niż w przypadku instytucji artystycznych – bierze się li tylko z zaufania oraz konieczności wymagającej nietypowej wiedzy i umiejętności współpracy z innymi ministerialnymi „delegaturami” (IMIT; FINA; IAM…), instytucjami kultury, TVP, władzami samorządowymi, organizatorami festiwali oraz środowiskiem artystycznym i naukowym. Autonomia ta jest też mocno ograniczana przez MKiDN finansowo. Jest to „podręcznikowe” urzędnicze delegowanie swoich uprawnień przez Ministra Kultury na niższy poziom. Różnica w formule powoływania i statusie dyrektora IT i dyrektora któregoś z departamentów MKiDN wynika z rozmiaru instytucji, złożoności problemów życia teatralnego oraz specyfiki ludzi teatru.

Kwestia Instytutu Teatralnego jest z wielu powodów odmienna od casusów wrocławskiego Teatru Polskiego czy Starego Teatru w Krakowie. Tu autonomia jest daleko mniejsza. Instytut de facto (choć nie de iure) jest częścią MKiDN i dyrektorem tej placówki zostanie ten, kogo na ten urząd namaści Minister Gliński. Tysiące listów i strajk generalny wszystkich scen i planów seriali w Polsce jego decyzji nie zmieni. Takie jego prawo.

Największą różnicę stanowi kluczowa, acz wciąż jeszcze nie w pełni wykorzystana, rola Instytutu w polskim życiu teatralnym. Instytut Teatralny jest dla polskiego teatru tym, czym była Arka Przymierza dla starożytnych Hebrajczyków – miejscem czerpania siły, pozwalającej zrealizować nawet przerastające najśmielsze wyobrażenia projekty, oraz zwornikiem, symbolem i domem pamiątek całej cywilizacji.

Instytut już dziś robi bardzo wiele. Mam jednak wrażenie, że przez niedofinansowanie, personalno-polityczne zamieszania oraz brak odwagi w marzeniu u kierownictwa i decydentów, ta niesłychanie ważna placówka nie może nie tylko rozwinąć skrzydeł, ale nawet zerwać się do lotu.

Do wyrwania się z obecnego klinczu niezbędna jest rezygnacja Doroty Buchwald z kandydowania na kolejną dyrektorską kadencję oraz kredyt zaufania ze strony środowiska dla nowego dyrektora. Niebagatelną rolę ma tu także do odegrania MKiDN. Nowy dyrektor powinien mieć na tyle dobry pomysł na Instytut, by nie zaprzepaścić dotychczasowego dorobku i rozwijać tę instytucję, miast ją po krakowsku czy wrocławsku „zwijać”, Ministerstwo zaś musi zapewnić pieniądze na to nowe, przemyślane i szerokie otwarcie.

Listu w obronie Doroty Buchwald nie podpisałem – był on laurką. Cenię mnogość jej dokonań, ale też wielu kluczowych dla polskiego życia teatralnego spraw nawet „nie wzięła na warsztat”.

Zastrzeżeń do Instytutu Teatralnego mam kilka. Ostatnim, i najmniej ważnym z nich, wydaje mi się programowa nadreprezentatywność pewnych twórców i sposobów myślenia o teatrze i nikła lub żadna obecność innych. Zajadli krytycy obecnej Dyrektor opisują to jako „skrzywienie instytutu na lewo” i wpuszczenie ogromnej dawki „jakiegoś teoretycznie związanego z teatrem chłamu”. Stwierdzenia te nie mówią prawdy o problemie niezbyt zręcznego rozłożenia akcentów pośród różnych przejawów bardzo skomplikowanej konstrukcji życia teatralnego w Polsce. Głównym tego powodem są pieniądze – Instytut otrzymuje dotację pozwalającą mu jedynie na działalność archiwizacyjno-biblioteczną oraz prowadzenie kilku kosztownych i flagowych projektów (Teatr Polska, Klasyka Żywa itp…) i słynnego w środowisku portalu. Reszta działań to niemająca długotrwałych konsekwencji drobnica. I właśnie o tę „drobnicę” toczy się największy światopoglądowy spór. Działania te są liczne i z dużym talentem promowane – przyciągają więc uwagę. Ogólny budżet Instytutu nie pozwala jednak na uczynienie z żadnego z nich narzędzia kreowania jakiejkolwiek teatralnej polityki. Polityki w znaczeniu licznych, intensywnych i przemyślanych działań trwających przez dłuższy czas, prowadzących do znaczącej zmiany (idealnym przykładem jest tu „Konkurs na wystawienie polskiej sztuki współczesnej” wsparty przez artykuły, naukowe dyskusje i publikacje, który sprawił, że miast obserwowanej kilka lat temu zapaści współczesnej polskiej dramaturgii,, mamy jej renesans).

Przemyślenia i intensywnego wsparcia domaga się w szczególności zagraniczna promocja polskiego teatru. Dlaczego dotychczas Instytut, wzorem wielu krajów, nie zorganizował wędrującego po miastach wojewódzkich „polskiego showcase” przeznaczonego dla krytyków ze świata? Dlaczego nie tłumaczy maksymalnie możliwej ilości recenzji przynajmniej na angielski (a najlepiej jeszcze na niemiecki, francuski, hiszpański, rosyjski, chiński)? Dlaczego programowo nie ułatwia obecności polskich twórców na najważniejszych światowych festiwalach teatralnych (nie wchodzi w koprodukcje z Avignonem czy rokrocznie nie wynajmuje dla polskich zespołów jednego teatru w Edynburgu itd…)? Dlaczego w Instytucie nie powstał przemyślany plan zagranicznej promocji dziedzictwa oraz wszystkich typów polskiego teatru, uwzględniający lokalną specyfikę i kulturę?

Instytut jest również najodpowiedniejszym miejscem, by wesprzeć więdnącą polską krytykę teatralną. By jeździć i oglądać, trzeba mieć pieniądze. By mieć pieniądze, trzeba je zarabiać – najlepiej pisząc o teatrze. Recenzje znikają z tradycyjnej prasy. Moim zdaniem Instytut powinien stworzyć – wzorem słowackim – ogólnopolską sieć teatralnych recenzentów profesjonalnie i ciekawie opisujących wszystkie instytucjonalne i nieinstytucjonalne premiery oraz włączyć do tej sieci początkujących i dawać im w niej możliwość doskonalenia swoich recenzenckich umiejętności pod okiem mistrzów tego fachu.

Rezydując od kilku lat głównie na prowincji, dostrzegam wśród białostockiej publiczności głód mocno dyskutowanych spektakli. Coraz więcej transmituje TVP. Mało kto może jednak pojechać do Wrocławia czy Krakowa na spektakl, który wychwalają ogólnopolskie media. Dlaczego by Instytut nie mógł stworzyć rokrocznie kilku najciekawszym i najlepszym spektaklom możliwości pokazania się we wszystkich szesnastu stolicach województw? Tam dojechać łatwiej.

Chcemy czy nie chcemy, większość wiedzy przenosi się dziś za pomocą obrazu. Tym bardziej doskwiera brak serii nowoczesnych, godzinnych filmów dokumentalno-edukacyjnych, przedstawiających sylwetki dawniejszych i współczesnych gigantów polskiego teatru (reżyserów, aktorów, dyrektorów, scenografów, kompozytorów, dramatopisarzy). Deficyt owych odczuwam boleśnie podczas wykładania historii teatru dla praktyków („zjadliwe” dla studentów i merytorycznie kompletne są jedynie dwa niemłode już filmy: jeden o Kantorze i drugi o Grotowskim…). Co ma powiedzieć nauczyciel Wiedzy o Kulturze w liceum? Dlatego myślę, że Instytut powinien stworzyć wraz z TVP serię takich filmów.

Instytut powinien również intensywniej współpracować ze stowarzyszeniami aktorów, lalkarzy, tancerzy, krytyków, tłumaczy, teatrologów, edukatorów, amatorskim ruchem teatralnym i recytatorskim, uczelniami artystycznymi, badaczami, instytucjami polonijnymi i wszystkimi, których działalność „zazębia się” o teatr – ludzie ci wykonują olbrzymią pracę, którą trzeba skoordynować i wesprzeć finansowo, a czasem też organizacyjnie. Wzmocnienie samorządności ludzi teatru pomoże rozwiązać wiele narosłych problemów. Uodporni również system polskiego teatru na destrukcyjne pomysły decydentów.

Instytut powinien wreszcie zastanowić się nad systemowym odtworzeniem kształcenia rzemieślników teatralnych. Ich coraz intensywniejszy brak utrudnia pracę nad spektaklami i podnosi koszty.

Piszę to wszystko nie mając w planach kandydowania na Dyrektora Instytutu Teatralnego. Piszę dostrzegając, jak wiele zostało zrobione. Piszę mając świadomość, jak wiele zostało jeszcze do zrobienia. Piszę zdjęty strachem.

Czas przestać niszczyć i zacząć budować. Nie, by zdradzić własne ideały, ale w duchu Realpolitik. Uważam, że nie może się nazwać artystą ten, dla kogo od sztuki ważniejsza jest polityka, personalia, prywatne urazy czy pieniądze. Teatr jest naszą wspólną sprawą i to właśnie jego artystyczny, finansowy, instytucjonalny i prawny rozwój powinien być dla nas wszystkich priorytetem. Jak mogliśmy zobaczyć w ostatnich latach – dorobek wspaniałych instytucji niweczy się szybko. Niestety, zostaje po tym jedynie spalona ziemia, której Zygmunt Hübner czy Witold Dąbrowski łatwo nie zasieje. Zniszczyliśmy już zbyt dużo. Teraz stajemy z ogniem i taranami pod murami twierdzy, której najprawdopodobniej nigdy nie uda nam się odbudować, a która wszystkim nam, nawet w koślawej formie, pomagała i pomaga, jak żadna inna.

Konrad Szczebiot

4 komentarze do “Ujazdowskie pole minowe”

  1. Przede wszystkim gratulacje za odwagę, szczerość i merytorykę tekstu! Panie Konradzie, podpisuję się pod tymi słowa mi jako Widz i jako Praktyk.
    Mam świadomość, iż temat INSTYTUTU TEATRALNEGO to nie jest rzeka, to już jest kwestia płonącego oceanu wulkanicznego!
    W kwesti pewnego słynnego popularnego portalu – czy jest szansa na poprawienie fachowości, dokładności informacji, skrupulatnośći w uzupełnianiu metryczek twórców i spektakli?
    Poza tym jest jeszcze kwestia języka prezentowanego w tekstach. Nie od dzisiaj frapuje mnie jakim cudem jednym krytykom uchodzi w publikacji każdy bluzg, hejt, neologizmo- anglicyzm…?
    Inni zaś – JUŻ PO PUBLIKACJI- dostają od pań redaktorek mail ( w cudnie protekcjonalnym tonie!) z potwierdzeniem publikacji oraz … wyszczególnioną listą poprawek, skreśleń, cięć i przeredagowań w tekście; CZYŻBY DO RESPEKTOWANIA PRAWA PRASOWEGO ZOBOWIĄZANI BYLI TYLKO NIELICZNI?
    Szanowny Autorze, masz więtą rację – pracy jest wiele, droga do końca daleka…
    Sił i Odwagi dla tych, którzy się odważą!

  2. ale kto tu mówi o „zniszczeniu” poza zasiedziałym w IT towarzystwie wzajemnej adoracji z marksistowską wkładka mentalną?
    Instytut musi wreszcie zacząć robić to, czego przez 15 lat nie robił: dawać przykład (!) przede wszystkim w dziedzinie etyki zawodowej i spraw warsztatowych. Nie kształcić / inspirować krytyków, tylko krytykować ich interesowność i niekompetencje. Być ośrodkiem myśli i pomysłów do realizowania, wyznaczać poziom i standardy, dopuścić głosy dotychczas tam wykluczane z powodów ideologicznych, przyjąć do wiadomości różnorodność i pluralizm – zafałszowany lewicową dominacją – współczesnego teatru. Podnieść poziom intelektualny debaty poprzez zapraszanie mądrych a niekoniecznie zaangażowanych.
    Buchwald sama się wyeliminowała swą podłością opisaną a art. 216 kk karnego. Tej pani trzeba podziękować.

  3. Szanowny Panie,

    tylko jedna malutka, ale zasadnicza uwaga: w roku 1989 zmienił się w Polsce ustrój, już nie państwo, czyli wtedy de facto PXZPR, jest właścicielem instytucji kultury finansowanych z pieniędzy publicznych, tylko obywatele. TO SĄ PUBLICZNE, A NIE PAŃSTWOWE INSTYTUCJE. Prezes, premier, minister, dyrektor są tylko zarządzającymi tym publicznym groszem. A instytucje i obywatele maja zagwarantowaną w Konstytucji RP wolność tworzenia i dostępu. Jak się kończy „wybieranie zaufanych przez ministra czy wiceministrę” osób, już wiemy. Jeżeli dla Pana Realpolityk oznacza zgodę na zawłaszczanie przez ministra kolejnych instytucji (na Twitterze zapowiedział konieczność zmiany „właścicieli” dzisiejszych samorządowych teatrów), zgodę na łamanie standardów demokratycznych, zgodę na niedotrzymywanie obietnic, zgodę na kasowanie podpisanych umów etc., to to się nie nazywa Realpolityk, tylko konformizm. Odpowiednie dawajmy rzeczy słowo.
    I jeden wątek wrocławski: w czasie spotkania z Panem we Wrocławiu, zaproszeni byli przedstawiciele współfinansowanych przez ministerstwo instytucji, złożył Pana wiele obietnic. Żadnej w przypadku Teatru Polskiego we Wrocławiu Pan nie spełnił. Mówić i pisać, jak widać, można wszystko.

    Pozdrawiam,

    Piotr Rudzki
    Teatr Polski – w podziemiu

  4. Pingback: Instytut Teatralny tubą spółdzielni teatralnej - Grzegorz Kempinsky BLOG | Grzegorz Kempinsky BLOG

Leave a Reply