Przejdź do treści

100 × 100. ARTYŚCI I WYDARZENIA: 100 RAZY TEATR POLSKI NA STULECIE POLSKI ODRODZONEJ I NIEPODLEGŁEJ (41)

17 stycznia 1946

NIEPOKONANI WŚRÓD RUIN WARSZAWY – OTWARCIE ODREMONTOWANEGO TEATRU POLSKIEGO ARNOLDA SZYFMANA – PREMIERA „LILLI WENEDY” JULIUSZA SŁOWACKIEGO – W REŻYSERII JULIUSZA OSTERWY – ZNAKOMITEJ OBSADZIE AKTORSKIEJ

„Do niebywałego powodzenia „Lilli Wenedy”, która nie schodziła z repertuaru przez trzy lata i doczekała się 138 przedstawień, przyczyniła się (…) reżyseria Juliusza Osterwy i znakomita gra aktorów. Wśród nich wyróżniła się [Elżbieta] Barszczewska, która stworzyła niezapomnianą postać młodszej córy Derwida, z całą prawdą i z całym dziewiczym wdziękiem wcielając się w postać nieszczęśliwej królewny. Realistyczna pełnia tej postaci, połączona z nieskazitelnym oddaniem wspaniałego wiersza, składały się na zjawisko godne pierwszej sceny polskiej. Kreacja Osterwy jako Ślaza (…) – była jedną z najznakomitszych ról wielkiego artysty. Ostatnia ta kreacja, jaką stworzył w Warszawie, odznaczała się silną charakterystyką, humorem przechodzącym w groteskę (peruka z przyprawionym nosem) – ale też i śmiałą plastyką i pogłębieniem psychologicznym. Obok tych dwojga protagonistów odznaczali się [Wojciech] Brydziński, [Gustaw] Buszyński, [Leokadia] Pancewiczowa, [Kazimierz] Wilamowski, [Mieczysław] Milecki i inni. Właściwie należałoby przepisać cały afisz.

Sceny chóru harfiarzy tak trudne do realizacji – należały do najwspanialszych momentów przedstawienia. Dekoracje Wacława Borowskiego uzupełniały szczęśliwie to pamiętne widowisko (…).

Że wybór kierownictwa był słuszny , świadczyło niezmierne powodzenie, jakim cieszyło się przedstawienie „Lilli Wenedy”. Zdobyło ono popularność, która nie tylko odbiła się szerokim echem w prasie – od poważnych studiów aż do felietonu Wiecha – ale też niezwykłą frekwencję widzów. Wycieczki przybywały na to przedstawienie z bardzo odległych zakątków Polski – a przedstawienie samo wzbudzało po prostu entuzjazm. Kierownictwo Teatru Polskiego miało okazje przeczytania szeregu wypracowań młodzieży na temat tego przedstawienia (…).

W jednym z tych wypracowań czytamy: Bardzo bliskie mi było po okresie okupacji zachowanie Derwida i jego synów wobec wrogów (…). Przytłaczające wrażenie wywarła na mnie ostatnia scena, gdy Roza Weneda rzuca zwycięskiemu Lechowi pod nogi kajdany, scena tak mocna, a tak dziś aktualna. Gruzy i zgliszcza Warszawy to właśnie łańcuchy rzucone wrogowi pod nogi. Stwierdzają one twardo, że z nas niewolników nikt nie uczyni”.

Tak relacjonował teatralne wydarzenie w Teatrze Polskim Jarosław Iwaszkiewicz, wieloletni kierownik literacki tego teatru w książce „Teatr Polski w Warszawie 1938-1949” (Warszawa 1971 – Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, przedruk w: Jarosław Iwaszkiewicz „Dzieła”, tom „Teatralia”, Warszawa 1983, Czytelnik, s. 73-128; rec. Eugeniusz Szwankowski w „Pamiętniku Teatralnym” 1972 z. 2, s. 130-132).

Trafności opinii zacytowanej przez Jarosława Iwaszkiewicza dowodziły już losy budynku Teatru Polskiego w Warszawie, który w rok po uwolnieniu Warszawy od niemieckich okupantów dnia 17 stycznia 1946 roku wznowił działalność premierą „Lilli Wenedy”.

Teatry w Warszawie zaczęły się organizować bardzo szybko, bo już na Pradze jeszcze w czasie działań wojennych. A Teatr Polski w Warszawie „(…) narodził się po raz drugi po wojnie i po raz drugi za sprawą Szyfmana, który przy podnoszeniu z gruzów gmachu czuwał nad każdym szczegółem i potrafił wywalczyć na odbudowę środki i materiały. Powstał teatr z prawdziwego zdarzenia, ze znakomitym zespołem aktorskim, pełnym wyposażeniem technicznym. Osoba dyrektora i większość aktorów były widomymi znakami ciągłości tradycji, nie tylko znakami, ale też czynnikami wpływającymi na kształt artystyczny przedstawień. Nowy status Teatru Polskiego jako pierwszego w Polsce teatru państwowego narzucał szczególne wymogi. Szyfman genialny organizator, od razu z nim sobie poradził. Stworzył placówkę mogącą służyć za wzorcowy model, w którym wszystko działało z precyzją zegarka. Miał to być teatr reprezentacyjny, akademicki, tego od niego żądano. (…) Szyfman porwał do przedsięwzięcia o najwyższych, ponad siły ambicjach (…). W ciągu trzech następnych sezonów Teatr Polski rozkręcał się coraz bardziej. W repertuarze znalazły się dzieła z prawdziwie wielkiego repertuaru polskiego oraz sztuki współczesne rodzime i obce. (…) Były wśród nich wybitne osiągnięcia (…)”.

Tak pisał o Teatrze Polskim pod dyrekcją Arnolda Szyfmana wymagający krytyk „Życia Warszawy” August Grodzicki. („W teatrze życia. Wspomnienia z lat 1920-1980”, Warszawa 1984 PIW, s. 214-215 w rozdz. „Wokół Teatru Polskiego”).

Sam Arnold Szyfman, twórca i wieloletni dyrektor Teatru Polskiego otwartego jego staraniem w 1913 roku, podczas II wojny światowej dwukrotnie aresztowany i więziony przez Niemców, a potem zmuszony – z racji swego żydowskiego pochodzenia – ukrywać się pod przybranym nazwiskiem (m.in. korzystając z pomocy Ludwika Hieronima Morstina – w Pławowicach pod Krakowem) opisał stan Teatru Polskiego wśród ruin Warszawy w swoich wspomnieniach i w „Kartkach z dziennika od 1 września 1943 r. do 9 maja 1945 r.” w dwóch częściach książki „Moja tułaczka wojenna” (Warszawa 1960, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej):

„Warszawa, 7 marca 1945 r. Przyjechaliśmy na Pragę nocą, już po godzinie policyjnej. Całe miasto w ciemnościach. Cudem ulokowałem się w hotelu miejskim na Stalowej (bez zezwolenia z Zarządu Miasta, które jest w takich wypadkach konieczne), w pokoju z jakimś obcym panem, który za dnia okazał się mym dobrym znajomym. Rano przeniosłem się z rzeczami do Ministerstwa. Trzy departamenty (teatru, muzyki i szkolnictwa artystycznego) urzędują w jednym pokoiku 3 m. na 3 m. Wydaje się to nieprawdopodobne, a jednak jest zgodne z prawdą.

Warszawa, 9 marca 1945 r. Wczoraj byłem w Warszawie, oczywiście pieszo. Przez wysokowodny most wojskowy, zupełnie wypalone Powiśle, Karową i Krakowskie Przedmieście ciągną długie procesje ludzi z workami, piecykami, rurami, kawałkami ram okiennych, z deskami i przepalonymi garnkami, wydobytymi gdzieś spod gruzów.

Wstąpiłem do kościoła Świętego Krzyża. Sklepienie rozerwane, w podłodze kamiennej ogromne wyrwy, ruina …

Potem poszedłem na Oboźną. Zewnętrznie gmach Teatru Polskiego niewiele ucierpiał, za to z wnętrzem gorzej. W lożach woda po kostki, z plafonu spływa deszcz strumieniami na salę. Dwóch trzecich foteli brak. W lożach pierwszego piętra ani jednego krzesła. Na scenie ani jednego aparatu elektrycznego. Kurtyny i zasłony rozkradzione. W magazynie pozostało zaledwie kilkanaście ścianek dekoracyjnych. Malarnia rozwalona zupełnie, a w stolarni – maszyny i warsztaty zniszczone. Prawie wszystkie szyby w gmachu wybite. Wszędzie walające się szczątki archiwum, fotografii, papierów, mebli, kostiumów, zamokłych rekwizytów, uszkodzonych maszyn. Niesłychany brud i nieład. Dozorują dwaj pracownicy Stanisław Romańczuk, pracujący w Teatrze Polskim od 1912 roku, i Sylwester Majewski, który obchodzić będzie już niedługo dwudziestopięciolecie swej pracy w Teatrze.

Mimo poważnych zniszczeń gmach jest do uratowania.

Rozglądam się po śródmieściu. Szkody większe, niż przypuszczałem. Krakowskie Przedmieście, plac Saski, Nowy Świat, plac Napoleona, Marszałkowska – prawie że nie istnieją. Na Rynek Starego Miasta przedostać się można tylko przez zwały rumowisk. Tego miasta nie można chyba odbudować. A jednak Rząd postanowił, że tu jest i będzie stolica.

Kto nie widział Warszawy na początku marca (a zwłaszcza w końcu stycznia), ten nie zrozumie i nawet wyobrazić sobie nie potrafi hartu ducha tych ludzi, którzy powzięli to dumne postanowienie. A i lud Warszawy godny jest podziwu. Krząta się i pracuje w wielu punktach.

Stworzył komunikację zastępującą tramwaje i autobusy, a mianowicie, w kilku miejscach prawobrzeżnej i lewobrzeżnej Warszawy powstały „przedsiębiorstwa przewozowe”, rozporządzające platformami, furkami, większymi wozami i niekiedy nawet samochodami ciężarowymi, które przewożą nas z Pragi do centrum Warszawy, tj. na plac naprzeciwko hotelu „Polonia”, na Mokotów i w stronę Żoliborza. Na rogach ulic i placach właściwej Warszawy kwitnie handel na wielką skalę; w związku z tym otwierają się co krok herbaciarnie i bary. Na Marszałkowskiej, na środku ulicy, powstał bar w pogruchotanym tramwaju, z wystającą rurą w charakterze komina. W gruzach, dosłownie w gruzach, mieszkają dziesiątki tysięcy ludzi. Świadczy to o niezwykłym witalizmie i miłości tych ludzi do swojego miasta, bo przecież bytowanie w takich warunkach wymaga wiele hartu i heroizmu (…).

Warszawa, 20 marca 1945 r. Cały dzień spędzam w Ministerstwie, od 8 rano do 8 wieczór, z małą przerwą obiadową w stołówce (…). Roboty bardzo wiele, a warunki pracy fatalne. (…) Mimo to pracujemy z zapałem i oddaniem.

Byłem już w BOS-ie i rozpocząłem starania w sprawie odbudowy Teatru Polskiego. Projekty moje zostały przyjęte życzliwie przez dyr. Piotrowskiego, jak i mjra Sigalina oraz dyr. Plapisa. Mam poza tym pełne poparcie w tej sprawie ministra Rzymowskiego i wiceministra Wendego.

Warszawa, 6 maja 1945 r. (…) Obok spraw bieżących, których mnóstwo załatwiam codziennie w Ministerstwie, wziąłem się teraz energicznie do sprawy odbudowy Teatru Polskiego. Warszawa dzisiejsza liczy około 250.000 mieszkańców. W BOS-ie sprawa Teatru Polskiego została oddana dyr. Plapisowi, który stał się jej najgorętszym orędownikiem. Na razie nie kłopoczemy się tym, kto da polecenie odbudowy, bo wiemy i czujemy, że tak czy tak stać się to musi, ponieważ jest to jeden z ważniejszych gmachów życia publicznego, który można i należy uratować. Pracuje się obecnie przede wszystkim nad sprawą kosztorysów, które trzeba sporządzić w przyspieszonym tempie, tak by odbudowa mogła się rozpocząć około 1 czerwca. Pośpiech jest tym bardziej konieczny, że część spalonego gmachu PZUW może lada moment zwalić się na Teatr. Robotę całą trzeba zacząć od rozbiórki sąsiadującej z nami wieży, która każdej chwili może zniszczyć, cudem uratowaną scenę oraz regulator światła i instalacje oświetleniowe. Myśl o tym odbiera mi sen. Doczekać się już nie mogę godziny, gdy rozpoczną stawiać zabezpieczające rusztowania. Naczelne kierownictwo odbudowy powierzono architektowi K. Jakimowiczow (…).

Warszawa, 8 maja 1945 r.

Żyjemy wszyscy pod wrażeniem historycznych wydarzeń ostatniego tygodnia. Niespodziewana śmierć prezydenta Roosevelta, pakt polsko-radziecki, rozstrzelanie Mussoliniego, samobójstwo Hitlera i Gobbelsa, zajęcie Berlina przez armie sojusznicze – co za niezwykły tydzień!

Warszawa, 9 maja 1945 r.

„Nareszcie Niemcy skapitulowali, po 2077 dniach najkrwawszej w dziejach świata wojny. Wczoraj o godz. 23.01 padł rozkaz przerwania działań wojennych w Europie, na morzu, lądzie i w powietrzu. Tak głosi wydanie nadzwyczajne „Życia Warszawy” nr 127/196 z dnia 9 maja 1945 r. Jesteśmy wprost nieprzytomni z radości. Na tę uroczystą chwilę czekaliśmy 5 lat, 8 miesięcy i 8 dni!” (Arnold Szyfman, s. 359-363 oraz 366-368).

Jeszcze bardziej szczegółowo o odbudowie Teatru Polskiego i pierwszych czterech sezonach (1945/1946, 1946/ 1947, 1947/1948, 1948/ 1949) pisał Jarosław Iwaszkiewicz, wymieniając 16 kolejnych premier z polskiego i obcego repertuaru klasycznego oraz dramaturgii współczesnej (głównie polskiej). Wśród nich opowiadał o „Orestei” Ajschylosa w nowym przekładzie Stefana Srebrnego a reżyserii i inscenizacji Arnolda Szyfmana (dekoracje Wacława Borowskiego, muzyka Tadeusza Szeligowskiego), „Cydzie” Pierre’a Corneille’ a w reżyserii Edmunda Wiercińskiego z dekoracjami Teresy Roszkowskiej oraz kreacjami Niny Andrycz (Szimena), Elżbiety Barszczewskiej (Infantka) i Jana Kreczmara (Cyd „doskonały”, „porywający w swych monologach”), „Fantazym” Juliusza Słowackiego w reżyserii Edmunda Wiercińskiego i dekoracjach Teresy Roszkowskiej, z muzyką Witolda Lutosławskiego, „Panu Jowialskim” Aleksandra Fredry…

Bożena Frankowska

Leave a Reply