Przejdź do treści

Drzewo o korzeniach na dwie strony. Rzeka, której oba brzegi w sumie podobne są…

Rzeszowskich TRANS/MISJI dzień Polski, 26 sierpnia relacjonuje Anna Rzepa-Wertmann:

Gala 16 Międzynarodowego Biennale Plakatu Teatralnego – istna uczta dla oczu, duszy i wrażliwości.

Zaraz potem TRANS/MISYJNA prapremiera czyli „Lwów nie oddamy” Katarzyny Szyngiery, Marcina Napiórkowskiego oraz Mirosława Wlekły. Duża Scena Teatru im. Siemaszkowej, siódemka ludzi, jedna gitara. Przede wszystkim jednak tekst, który tak naprawdę wcale nie jest li tylko o dwóch nacjach!

Kolor, forma, faktura

Ponoć stara miłość nie rdzewieje, a pierwszej się nie zapomina…” Jak ulał to powiedzenie pasuje do mnie i …teatralnych plakatów. Przez przynajmniej połowę swojego żywota pacyfikowałam kolejne tapety pinezkami, by wylądował tam następny Pągowski, Starowiejski, Świerzy, Tomaszewski, Lenica, Marszałek alboć i Olbiński! Dobry, nośny, intrygujący plakat teatralny cenię na równi z dziełami sztuki. Jest przedłużeniem spektaklu, który mnie poruszył, rozbawił, zachwycił – lub też na taki kusi, nęci, zaprasza.

Przecież przez pół XX wieku Polska Szkoła Plakatu słynęła szeroko w świecie, była jednym z najbardziej renomowanych zjawisk i nurtów w światowym wzornictwie! Zaczął to wszystko nie kto inny jak Wojciech Fangor plakatem do filmu René Clémenta „Mury Malapagi” (Au-delà des grilles,1949)*. Choć inne źródła jako prekursorów podają Eryka Lipińskiego i Wojciecha Tomaszewskiego, zaś datują to na 1947. Dalszymi etapami było utworzenie Wydawnictwa Artystyczno- Graficznego, oraz magazynu „Projekt”*. Niestety, na początku XXI wieku „zapatrzyliśmy się twórczo” (czytaj: zgapiliśmy się jak modne małpy w kąpieli żywcem z wiersza hrabiego Fredry!) na Niemców, Skandynawów, Amerykanów. Skutek? Plakaty teatralne zamieniają się w filmowe przecukierkowane, kiczowate, bez-gustowne afisze para-teatralne. Nową koszmarną modą stało się promowanie spektakli poprzez pozowane pseudofilmowe sesje fotograficzne; zmilczę w miarę taktownie moje oburzenie.

Od 32 lat Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie organizuje Międzynarodowe Biennale Plakatu Teatralnego. Chwała im za to: przecież ktoś koniec końców winien hołubić polską tradycję plakatu i dać jej powrócić w pełni blasku! Okazuje się bowiem, że zdolnych, pomysłowych i obdarzonych poczuciem humoru grafików ciż u nas nie brak, a i dyrektorzy teatrów powoli doceniają walory prezentowania premiery z pomocą pomysłowej grafiki w ciekawej kolorystyce. Parafrazując Klasyka: „Nieuchronnie idzie ku Dobrości” i o to chodzi. Tego roku selekcjonerzy – Karel Misek oraz Krzysztof Motyka – ani trochę nie mieli łatwego zadania. Nadesłano 826 plakatów z całego świata, shortlist zawarła się 148 pracami stworzonymi przez 95 autorów*. Nie byłabym sobą, gdybym z tego piękna i bogactwa nie stworzyła własnej Top/Pop/ List – uprzejmie służę!

1/ Jisuke Matsuda za każdy ze swoich holograficzno – tęczowo- nietypowych dzieł, na czele z „Romeo i Julią” Williamowym

2/ Hamed Mehravaran – kto będąc w holu „Siemaszkowej” raz ujrzy ten perłowo- biało – czarny graficzny cud, spojrzy w oczy Shinfazzy (kuszącej Demonicy z perskiej mitologii) – zostanie tam dobrowolnie uwięziony na zawsze!

3/ doceniony drugą nagrodą przez Jury plakat Agnieszki Popek Banach oraz Kamila Banacha do „Opowieści o zwyczajnym szaleństwie” Petra Zelenki

4/szekspirowskie czarno – białe postery Agnieszki Zemiszewskiej do „Macbetha” oraz „Poskromienia złośnicy”

5/ szalono – anatomiczne projekty Roberta Voss: „Frankenstein” Mary Shelley Wollstonecraft

6/ ascetyzm w formie i kolorze Ivana Misica: „Antygona” Sofoklesa oraz „Faust” Johana Wolfganga von Goethe; ten drugi nota bene uhonorowano trzecią nagrodą!

7/niezwykły poster Agnieszki Madej do „Romeo and Juliet”; minimalistycznie – dwukolorowa gra wyobraźni

8/ Li Mingliang – jedno z moich najnowszych „odkryć”

9/ takoż też i każda z praca Keitha Kitz!

10/ po równi Hemmat Elham oraz Mahdi Fatehi…

Na zakończenie tej części zapraszam na graficzną ucztę, oby smakowało oczom, duszy i wrażliwości!

https://teatr-rzeszow.pl/article/final-list-the-16th-international-theatre-poster-biennale-lista-finalowa-16-miedzynarodowe-biennale-plakatu-teatralnego?l=2

Rzeka, Drzewo, Krew, Natura, Miejsce na Ziemi…

W chwili, kiedy stukam te słowa, od prapremiery „Lwów nie oddamy” Katarzyny Szyngiery, Marcina Napiórkowskiego i Mirosława Wlekły minęło prawie trzy doby, a ja wciąż wewnątrz siebie gryzę się mentalnie i biję z własnymi sądami. Zacznijmy od podstaw, czyli tego, czego tym razem jestem pewna „na spiż, mosiądz i adamant”.

Nie jest tego wiele, bowiem Katarzyna Szyngiera stworzyła w Teatrze im w. Siemaszkowej w Rzeszowie spektakl, w którym nic nie jest takie, jakim się na pierwszy rzut oka i myśli wydaje. Nie ma takiego miana i określenia, jakim w pierwszym słowie byśmy je chcieli nazwać, ochrzcić, określić. Nie jest tożsame z miejscem, które nam w pierwszej chwili na myśl przychodzi i się z tym kojarzy terytorialnie i historycznie.

Od zawsze była Ziemia zwana Beniowe Pole. Potem przyszli ludzie i nad Rzeką (którą nazwali San) nieopodal Drzewa postawili chaty, założyli wieś, nazwali ją Beniowa. Później urodzili się lub przybyli inni ludzie, wyznaczyli granice, ustanowili kraje – i tak było przez stulecia. Mieszkali obok siebie, pożyczali sobie pługa, wałka, sita, mąki, bawili dzieci, żenili się pomiędzy nacjami, odprowadzali na wieczny spoczynek niezależnie od wyznania (czyniąc to z poczucia serca, przyjaźni, wspólnoty, człowieczeństwa i sąsiedztwa). San toczył wody, wiatr targał koronę starej lipy, Beniowa trwała: wielokulturowa, różno-wyznaniowa, wespół-ludzka, barwna. Mała ojczyzna dla Polaków, Ukraińców, Żydów, może Łemków lub Bojków. Potasznia, huta żelaza, tartaki, młyny wodnoparowe, nawet szutrownia; biednie nie było, łatwo nigdy, ale ludzie sobie pomagali, współistnieli, współtrwali, tworzyli swoją małą lokalną wspólnotę.*

Potem przyszły przeróżne „izmy”: kapitalizm, po nim bolszewizm, w tak zwanym międzyczasie nacjonalizm, który uwikłał się po drodze (skutecznie, dziejowo, skomplikowane, nader boleśnie) w faszyzm, stalinizm i wreszcie banderyzm. Historia to taka Dama, która stagnacji i zastoju nie znosi, uwielbia natomiast kolor krwi, polor kurzu dróg, odór prochu. Nagle okazało się, że po stuleciach współtrwania Beniowa znalazła się po połowie w dwóch państwach, a Polacy i Ukraińcy mieszkać pospołu już nie mogą.

Po drugiej wojnie światowej 2.VI.1946r. polskie wojsko w ciągu godziny wysiedliło mieszkańców na punkt zborny w Tarnawie. Zostali oni wysiedleni w rejon Stryja. Inna wersja mówi że mieszkańcy nie chcieli wyjeżdżać i korzystając z nieuwagi żołnierzy zaczęli uciekać za San. Faktem jest, że część mieszkańców schowała się za Sanem i tam już zostali. Z biegiem czasu uzyskali możliwość zamieszkania w przysiółkach Beniowej po Ukraińskiej stronie Sanu. Jednym z pierwszych był Petro Cekot. Obecnie w Beniowej po stronie polskiej nie ma zabudowań, zostały w latach 1946-1947 w całości spalone”.*

Tyle faktografii, teraz zaczynają się schody, strome, ostre, pokręcone. Historia lipy w Beniowej, kamiennych lwów z Cmentarza Orląt oraz pewnej lwowskiej pamiątkowej tablicy (bardziej treści napisu na tejże!) sprowokowała reportaż autorstwa Mirosława Wlekły oraz Katarzyny Szyngiery. Równolegle także tekst sztuki „Lwów nie oddamy”, który ożył na scenie „Siemaszkowej” wieczorem 25 sierpnia 2018 r.

W programie jest wspaniała wypowiedź Autorów, która dla mnie jest oczywistym punktem wyjścia, pierwszym krokiem w wędrówce po labiryncie tego spektaklu.

Jesteśmy wychowani w kulcie pamięci. Myślimy o niej jak o drzewie. Pamięć należy pielęgnować, dbać o jej korzenie, by dawała nam schronienie i poczucie wspólnoty, by stanowiła punkt odniesienia w zmieniającym się świecie. Tymczasem pamięć znacznie bardziej przypomina rzekę. Nie tylko nieustannie płynie i zmienia się, lecz także dzieli i wyznacza granice. Wierzymy, że trzeba pamiętać, by oddać sprawiedliwość przodkom, by być członkiem narodowej wspólnoty, by w przyszłości uniknąć tragedii. Rzadko zastanawiamy się nad tym, jak łatwo pamięć staje się pożywką dla uprzedzeń, konfliktów, nawet nienawiści”.*

Proszę o wybaczenie, ale cytat ten był niezbędny jak tlen w powietrzu i woda do życia. Zarówno woda, jak i pamięć swoich korzeni, pochodzenia, świadomości jest fundamentem bycia i istnienia. Z niejakim przerażeniem obserwuję większość z nas, którzy wpadamy z jednej zdradzieckiej sieci (zwanej „Obywatele Europy i Świata bez Granic”) w o niebo groźniejszą drugą („Ja Patriota Nacjonalista”!). Stajemy się nomadami, liśćmi lub źdźbłami miotanymi pracą i zyskiem po całym globie. Brak korzeni i świadomości swojego miejsca na Ziemi tłumacząc tym, że poznajemy świat, ludzi, zbieramy wrażenia. Nigdzie i z nikim się nie wiążemy, prowadzimy społecznościowe życie, wiedziemy naskórkowe powierzchowne rozmowy „o wszystkim i o niczym”, rzadko czymkolwiek głębiej się przejmując, przyspawani do smartusiów, stale w biegu, wiecznie w szalonym niedoczasie.

Od czego tak właściwie uciekamy, co w sobie wypieramy? Korzenie, pochodzenie, geny? Ale jak i dokąd byśmy nie uciekli, nasza przeszłość i pamięć i tak nas dogonią, najczęściej w najmniej chcianym momencie życia. Nazwijmy rzecz po imieniu: to nie jest poznawanie świata, lecz ucieczka od samych siebie, swojej przeszłości, pochodzenia, krwi i genów. Kiedy wreszcie nauczymy się, że od własnej tożsamości, języka, kultury, genów nie da się uciec? Jest to dla nas wręcz zabójcze. Tak naprawdę nie można niczego ważkiego w życiu dokonać, czegoś ważnego po sobie pozostawić, jeśli nie zna się własnych korzeni, wstydzi się ich! Jak można żyć wśród ludzi, mienić i czuć się patriotą, człowiekiem wysokiej kultury, intelektualistą i jednocześnie ziać ksenofobią, rasizmem, lać kubły wyzwisk i nienawiści na sąsiadów (nawet tych zza węgła, niekoniecznie zza Buga lub Pakistanu…)? Do czego chcemy dojść, co osiągnąć? Pokazać, że nasza prawda i racja są „mojsze i lepsiejsze” niż reszty świata?!

Większości nowoczesnych obywateli Unii, Europy i Wolnego Wszechswiata polecam przeczytanie z pełnym zrozumieniem oraz gruntowne opanowanie definicji pojęć: Państwo, Naród, Społeczeństwo. Następnie zastosowanie tegoż w zwyczajnym codziennym życiu.

Lwów nie oddamy” nie jest tylko o nienawiści i zaszłościach Polaków i Ukraińców, ksenofobii czy nacjonalizmie. Katarzyna Szyngiera, Marcin Napiórkowski i Mirosław Wlekły kopali głębiej. Co powoduje, sprawia, warunkuje nas, że z sąsiadów, kumów, braci łat stajemy się bestiami w ludzkiej postaci (od których bardziej ludzkie wtedy są najgroźniejsze drapieżniki!)? Co i w imię czego najsilniej najgłębiej pozbawia nas humanizmu, podstawowych ludzkich instynktów samozachowawczych? Dlaczego? Fenomenalnie mocny, równy i „zgrany w pół myśli” zespół aktorski „Siemaszkowej” stawia ze sceny pytania: mocne, brutalnie szczere, bezkompromisowe. Odpowiedzi Widzu musisz poszukać w sobie, czasem bardzo głęboko, narażając się na walkę z własnymi demonami, boleśnie – zaręczam jednak, że są one ze wszech miar ważne, ważkie i potrzebne. By Móc Pozostać Człowiekiem, Nie Tylko Z Nazwy i Definicji.

LWÓW NIE ODDAMY Katarzyny Szyngiery oraz Mirosława Wlekły, scenariusz Katarzyna Szyngiera, Marcin Napiórkowskiego oraz Mirosław Wlekły, video ze Lwowa Miłosz Kasiura, reżyseria Katarzyna Szyngiera, Scenografia Przemysław Czepurko i Katarzyna Ożgo, kostiumy Ireneusz Zając; obsada: Oksana Czerkaszyna (gościnnie), Dagny Cipora, Małgorzata Machowska, Mateusz Mikoś, Piotr Mieczysław Napieraj, Robert Żurek; inspicjent i sufler Małgorzata Depta;Teatr im. Wandy Siemaszkowej, prapremiera 26 sierpnia 2018 r.; spektakl zaprezentowany w ramach dnia Polskiego MFS TRANS/MISJE

Anna Rzepa-Wertmann

fot. Maciej Mikulski

*http://mfcinerama.pl/polska-szkola-plakatu-symboliczny-dialog-z-przechodniem/

*Tegoroczne było 16, finalnie zakończone wieczorem w Dniu Polskim 26 sierpnia 2018 r.

https://teatr-rzeszow.pl/article/16-biennale-plakatu-teatralnego-wyniki?l=2

*http://www.twojebieszczady.net/zj/beniowa.php

*Tamże

*https://teatr-rzeszow.pl/shows/76?m=22; w wersji analogowej tego cytatu proszę szukać na str.7 przepięknie wyedytowanego programu do spektaklu „Lwów nie oddamy”

Leave a Reply