Przejdź do treści

100 × 100. ARTYŚCI I WYDARZENIA: 100 RAZY TEATR POLSKI NA STULECIE POLSKI ODRODZONEJ I NIEPODLEGŁEJ (36)

15 VIII 1944

WYKONANIE „KANTATY NA OTWARCIE TEATRU NARODOWEGO” LEONA SCHILLERA PRZERWANE PRZEZ ATAK NIEMIECKICH MIOTACZY MIN

Sala kawiarni wypełniona – ławki, krzesła i pod ścianami żołnierze, peżetki, sanitariuszki, trochę cywilów, kilka osób ze świata teatralnego. Paru pisarzy. Przed audytorium staje Leon Schiller – mówi o walce, mówi o patriotyzmie, o tradycjach polskiego nurtu demokratycznego. Do jego słów co chwila włączają się aktorzy z tekstami Lelewela, Kołłątaja. Mochnackiego, Worcella, Heltmana – jest to udramatyzowany montaż, dyskusja, wymiana poglądów między historycznymi postaciami odległych lat. Schiller wiąże te glosy, uzupełnia komentarzem; ta już ponadgodzinna prelekcja, pełna patetycznych zwrotów, byłaby w normalnych warunkach nużąca, ale dziś żywe są słowa o ojczyźnie i wolności, wyraźnie słychać niedalekie odgłosy toczącej się bitwy, a większość słuchaczy wyjdzie z tej sali, aby wrócić na placówki pierwszej linii. W nieruchomość, w ciszę, w zasłuchanie, wdziera się nagle zgrzyt podobny do skrzypnięcia gigantycznej szafy, podobny do ryku krowy. Podobny do … i od razu pięć uderzeń, pięć płomieni, pięć huraganów, które rzucają ławy, krzesła, ludzi w jedno kłębowisko. Panika. Ktoś podbiega do fortepianu, ponad tumultem zabrzmiały pierwsze akordy Warszawianki. – Nic się nie stało – spokojny głos Schillera. Jeszcze nikt nie zna tych miotaczy min, użyte po raz pierwszy; nikt nie wie, że następna salwa runie dokładnie za siedem minut.

Po tej drugiej salwie jednak występy przerwano, a publiczność zdążyła opuścić salę, przed trzecią salwą, która dom zburzyła i spaliła”.

Tak pisał Aleksander Maliszewski, poeta i krytyk teatralny, w czasie Powstania pracujący w rozgłośni radiowej Armii Krajowej „Błyskawica” („Na przekór nocy”, Warszawa 1967) o pierwszej realizacji „Kantaty na otwarcie Teatru Narodowego” napisanej i wyreżyserowanej przez Leona Schillera, a wykonanej przez Teatr Żołnierza – Warszawski Teatr Powstańczy w kawiarni „Adria” na ulicy Mazowieckiej 11, nazywanej „U Aktorek” (jak kawiarnia aktorek w pierwszej siedzibie na rogu Alej Ujazdowskich i Piusa, dziś Piękna, zamkniętej przez Niemców).

Jeszcze bardziej szczegółowe sprawozdanie z tego wydarzenia dał poeta Stanisław Ryszard Dobrowolski we wspomnieniu „Podczas okupacji”, drukowanym w „Pamiętniku Teatralnym” poświęconym Leonowi Schillerowi (1955 z. 1-4, s. 489-496):

Niewielką salę ówczesnej Kawiarni Aktorek przy ulicy Mazowieckiej w Warszawie wypełniła do ostatniego miejsca niezwykła publiczność. Rzędy zewsząd tu pościąganych krzeseł zasiadali ciasno młodzi ludzie w hełmach i furażerkach najczęściej w cywilnych marynarkach, uzbrojeni w pistolety, karabiny i automaty. Na małą estradę wszedł Leon Schiller, a za Nim kilkunastu aktorów, wśród nich Karol Adwentowicz. Pamiętam, że szczególnie wyróżniał się w tym zespole przyodziany w jakiś efektowny granatowy kombinezon Marian Wyrzykowski, przybyły tu prosto z „linii frontu” na Królewskiej.

Trudno mi przypomnieć sobie treść krótkiego zagajenia Schillera. .Musiało być bardzo podniosłe, bo na sali od początku zapanował niezwykle uroczysty nastrój.

Zaczęto recytować Kantatę Leona Schillera. On sam brał w tym bezpośredni udział jako recytator głosu prowadzącego. Wszystko razem zrobiło na mnie wrażenie jakiegoś osobliwego obrządku, w którym Guślarz – Schiller wywoływał duchy wielkich polskich demokratów: Kołłątaja, Staszica, Kościuszki, Mochnackiego, Worcella, Heltmana, Ściegiennego. One zaś przemawiały słowami swoich patriotycznych tęsknot i nadziei. W recytowanych przez aktorów tekstach nie brak było cytatów z ich pism. Wszystko razem podane było w stylu niezwykle namaszczonym i patetycznym.

Przypuszczam – może się mylę po latach w ocenie owej „kantaty” – że dzisiaj nie wytrzymalibyśmy nawet przez piętnaście minut tego rodzaju audycji, ale wtedy przy akompaniamencie pobliskich eksplozji artyleryjskich i lotniczych pocisków zrobiła ona na nas wszystkich wstrząsające wrażenie. Słuchaliśmy jej z zapartym tchem, do głębi poruszeni.

W pewnej chwili gdzieś w oddali dały się słyszeć charakterystyczne, kolejne, szarpiące nerwy odgłosy miotaczy min, popularnie zwanych wówczas „krowami” i niebawem z brzękiem poleciały szyby kawiarni od wybuchu tuż za oknami.

Na sali nastąpiło gwałtowne poruszenie. Ci i owi poczęli się w popłochu zrywać z krzeseł. Groziła niebezpieczna w panującym tu ścisku panika.

Wtedy ktoś z obecnych jął się wypróbowanego sposobu: zasiadł do stojącego obok estrady fortepianu – i spod klawiszów popłynęły dźwięki Warszawianki.

Uspokoiło się jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej. Jedynie mniej odważni chyłkiem wymykali się za drzwi. Większość obecnych z godną podziwu brawurą zasiadała z powrotem w przerzedzonej już nieco sali.

Aktorzy na nowo podjęli swoje.

Nagle piekielny huk za oknami wstrząsnął budynkiem i z trzaskiem runęła do wnętrza wielka rama okienna.

Gęsiego, by się nie podusić w tłoku, opuszczaliśmy Kawiarnię Aktorek, ten najniezwyklejszy teatr, jaki widziałem w życiu (…).

Po kilku minutach byliśmy na Świętokrzyskiej. Za nami rozpadał się w gruzy budynek Kawiarni Aktorek. Przed nami płonął warszawski „drapacz chmur” na Placu Napoleona. Płonęło również jego skrzydło od Świętokrzyskiej, gdzie na szóstym piętrze mieściło się mieszkanie Lulka [Leona Schillera]

– No, cóż!… Zostanie tylko to, co tu! – dotknął końcami palców czoła i pokiwał głową z gorzkim uśmiechem” (s.495-496).

Kantata na otwarcie Teatru Narodowego” spłonęła wraz z mieszkaniem Leona Schillera w „drapaczu chmur”.

Z licznych odpisów powierzonych przyjaciołom i znajomym nie odnalazł się ani jeden egzemplarz, wszystkie zaginęły w zawierusze wojennej („Od Edytora” w: Leon Schiller „Theatrum Militans. 1939-1945”. Opracował Jerzy Timoszewicz, Warszawa 1987, s. 314).

Podczas Powstania Warszawskiego 1944 roku zorganizowano liczne imprezy artystyczne w ramach działalności teatralnej przy Armii Krajowej. Uczestniczyło w nich wielu artystów sceny – różnych rodzajów teatru (dramatu, opery, pantomimy, tańca) i rozmaitych specjalności teatralnych (aktorzy, choreografowie, kompozytorzy, reżyserzy, scenografowie, dyrektorzy teatru, historycy i krytycy, pisarze).

Był wśród nich Leon Schiller, który kierował Warszawskim Teatrem Powstańczym, nazywanym potocznie Teatrem Żołnierza, złożonym z lotnych brygad artystycznych i grup estradowych. Próby odbywały się w mieszkaniu aktorki Heleny Sulimy na ulicy Górskiego oraz w sklepie Wedla na rogu Górskiego i Szpitalnej:

Bufety zsunięte pod ścianę; na środku wedlowskiego sklepu – fortepian, a przy fortepianie Leon Schiller otoczony aktorami. Odbywa się próba grup estradowych Teatru Żołnierza. (…). Ciężkie pociski z dział kolejowych usiłują obniżyć doskonały punkt obserwacyjny – budynek Prudentialu. Po kwadransie cały plac Napoleona – kocioł kotłującej się szaroburej mgły – nic nie widać, trafili, nie?

Uciekła……………………………………enkiem,

Zatknęła drzwi drewienkiem,

……………………………………………….noc, noc…

To bieda………………………………………………….

………………………………drzwi drewienkiem…..

Kładę rękę na ramieniu Schillera – Coraz mniej słychać, panie Leonie. – Spojrzał trochę nieprzytomnie, ociera pot z czoła. – Hm. Tak – palce na policzku. – No, cóż. Trafić nas mogą w każdym miejscu. A my już kończymy, Proszę – do aktorów – ostatnia strofa.

Dobił się, do niej. Dobił.

Zaraz jej krzywdę zrobił –

To dzień, dzień, to noc, noc,

To bieda, to hoc, hoooc…” (…)

Codziennie, po zapadnięciu zmroku – kiedy przycichną walki, artyści idą do pierwszych linii, niosąc żołnierzom uśmiech piosenki. monologu, skeczu. Występy odbywają się w ocalałych mieszkaniach, w piwnicach i na pół rozwalonych szopach, garażach – gdzie popadnie. Niekiedy alarm bojowy podrywa widownię – trzeba przerwać koncert na kilka godzin, albo i zupełnie. Bractwo żołnierskie zawsze wita aktorów z ogromną radością . Każdy wypad potwierdza potrzebę i pożytek tej akcji” (Aleksander Maliszewski „Na przekór nocy”, Warszawa 1967).

Dzień 15 sierpnia 1944 roku był podczas Powstania Warszawskiego 1944 roku obchodzony jako Święto Żołnierza, ustanowione w Dwudziestoleciu Polski Niepodległej w rocznicę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej 1920 roku, która zatrzymała podbicie Europy przez ZSRR. Z tej okazji w wielu punktach walczącej Warszawy odbyły się uroczyste koncerty, m.in.:

Marian Wyrzykowski występował z recytacjami na Placu Wareckim w gmachu PKO.

Grał „na barykadach” powstańczy teatr lalkowy, m.in. na Powiślu na barykadzie na Solcu, niedaleko strzeżonego przez Niemców mostu kolejowego i zajętego przez nich szpitala Kasy Chorych.

Na Mokowie prowadzono próby „Warszawianki” pod kierownictwem Tadeusza Brezy i Jerzego Zawieyskiego (w roli Chłopickiego – Józef Węgrzyn). Premierę udaremnił wzmożony nagły atak Niemców na tę dzielnicę Stolicy.

W wielu miejscach Warszawy śpiewała Mira Zimińska-Sygietyńska.

Koncertował Mieczysław Fogg.

Stanisław MarczakOborski, autor książki „Teatr czasu wojny” (Warszawa 1967), w rozdziale III pt. „Theatrum militans”, a podrozdziale „Ludzie teatru w Powstaniu Warszawskim” cytuje relację naocznego świadka Marii Zieleniewskiej-Ginterowej z maszynopisu jej „Pamiętnika z okresu okupacji: „szczelnie zapełniona świetlica z entuzjazmem przyjęła wiadomość o występach ulubieńców Warszawy”. Popularny pieśniarz „śpiewał na gremialną prośbę tak długo aż ochrypł zupełnie. Chłopcy znieśli go z estrady na rękach. Podrzucali do góry i śpiewali: Sto lat. W drugiej części programu żołnierskie chóry wykonały znane okupacyjne piosenki, do których przyłączyła się cała sala. Najbardziej podniosłą na duchu była Szturmówka.

Zakończono uroczystym odśpiewaniem Warszawianki” (s. 114-115).

Mira Zimińska-Sygietyńska w swoim pamiętniku „Nie żyłam samotnie”, w rozdziale pt. „Za zabitych ojców, wywiezionych braci” pisała także o teatrze podczas Powstania Warszawskiego:

Wybuchło powstanie Wszyscy wiedzieliśmy, że będzie, że być musi. Młodzież się szykowała. Było kilka dni entuzjazmu i nadziei. Może kilkanaście. Co stało się później, wszyscy wiemy.

Od razu założono coś w rodzaju powstańczego biura koncertowego. Powiedzieli nam, artystom, że mamy krzewić. Co krzewić? Wszystko, co może podnieść na duchu. Powiedzieli: „Mira będzie śpiewała”. I drugiego czy trzeciego dnia już śpiewałam. Gdzieś to nawet odnotowali, w jakiejś powstańczej gazecie. [„Zimińska śpiewa piosenki partyzanckie”, „Biuletyn Informacyjny” 1944, z 3 Sierpnia].

Przygotowałam sobie specjalnie kilka piosenek. Jedna była o Warszawie: „Warszawa płocha, często się śmieje, czasem szlocha”. Była to śliczna piosenka.

Druga nazywała się „Moja ojczyzna”. Tekst napisał Andrzej Nowicki, muzykę ułożył Tadeusz [Sygietyński; wiersz napisał Andrzej Nowicki w oflagu w Woldenbergu, ogłoszony w konspiracyjnym piśmie „Polska Żyje”, 1940 nr 82-83]:

Gdy o Ojczyźnie mojej myślę, .

Myślę: Aleje, Zjazd, Powiśle.

Nie las, nie łąka, nie łan zboża,

Lecz Krzywe Koło, Wspólna, Hoża.

Tobie Ojczyzno, wioska, ruczaj,

Mnie Mokotowska, Bracka, Krucza.

A kiedy bierze mnie tęsknota

To myślę: Chmielna! Marzę Złota!”

Bardzo ją lubiłam. Kończyła się słowami:

Jeśli mam zginąć, dobry Boże!

To za spalone domy Hożej.

Jeśli mam zginąć, niech mnie zniszczą

Za Nowy Świat, ulicę zgliszczy!

Za Świętokrzyską zrujnowaną,

Za Dobrą, Twardą i Drewnianą,

Lecz Boże, daj mi ujrzeć latem,

Księżyc idący Mariensztatem!…”

Śpiewałam w wielu miejscach, w różnych bardzo warunkach. Szczególnie utkwiły mi w pamięci trzy koncerty: w auli wydziału architektury na Koszykowej, w jakimś szpitalu w okolicach dworca przy Marszałkowskiej i w gimnazjum Staszica na Polnej” (…).

Kiedyś przyszła łączniczka i mówi, że muszę iść na Kruczą. Będzie koncert. Poszłam wtedy z Dubiską. Irena Dubiska to był anioł tej okolicy. Pomagała wszystkim. Mało się o tym pisze. Nie tylko grała wtedy żołnierzom pięknie na skrzypcach. Służyła pomocą wszystkim. (…) W tych trudnych czasach była nie tylko artystką, ale i szlachetnym wielkim człowiekiem.

Szłyśmy z tą łączniczką na Kruczą jakąś piwnicą, jakimś podwórzem, potem znowu ciągiem piwnic, potem znowu podwórkami. W jakiejś cukierni, nie pamiętam zresztą co tam było, czekali na koncert żołnierze. Przywitali nas brawami. Grała pani Irena, pięknie grała. Potem ja zaśpiewałam coś sentymentalnego. I znowu słyszałam: „Mira – prosimy o coś wesołego”. Nie wiem dlaczego, oni zawsze chcieli coś wesołego. Mnie już wtedy nie było na duszy wesoło, ale zaśpiewałam coś wesołego.

Pod koniec tego koncertu na Kruczej przyszła łączniczka i mówi: „Pani Miro, mieliśmy iść do Farkasiewicza, ale właśnie przed chwilą tam spadła bomba i koncert nie odbędzie się. Przykro nam”. Zawsze żal koncertu, który się nie odbył (…).

Było coraz smutniej. W naszym szpitalu przybywało rannych. Nie było lekarstw, opatrunków. Umierali. Kiedyś zobaczyłam rozpaczliwie płaczącą panią. Pytam: „Co się stało?” Ona mówi: „syn zabity, nie ma trumny, żeby go pochować”. Powiedziałam: „Dam pani szafę. Może z niej coś się uda zrobić”. Ach, jak ta zrozpaczona kobieta ucieszyła się. Z tej szafy zrobili dwie płaskie trumny. Szufladę wzięła inna pani, bo jej dziecko zabili. Tak to nawet moje stylowe meble do czegoś się w tej powstańczej gehennie przydały (…).

Było coraz bardziej smutno. Coraz więcej znosili do naszego szpitala na Polnej rannych, ciężko rannych. Już nie było koncertów, ale nie byłam bezrobotna. Kochany doktor Lewicki znalazł mi zajęcie. (…) specjalnie mnie posyłał do takich, którym albo było bardzo źle, albo którzy już dobiegli kresu. To były najtrudniejsze zadania, jakie wykonywałam w życiu. Już nie można było udawać „osoby radosnej”, tu trzeba było za każdym razem wyczuć, jak się zachować, co powiedzieć (…).

Potem przyszło najstraszniejsze. Ja chciałam nawet zostać na miejscu z nimi wszystkimi, którzy tu w ziemi i pod gruzami zostali. Byłam u kresu wytrzymałości. Ale trzeba było wyjść. Wyjście było najstraszniejsze. Wyszliśmy z Tadeuszem [Sygietyńskim] jak staliśmy (…).

Potem był Pruszków (…). Działająca w obozie pruszkowskim organizacja pomogła nam uciec” (s. 206 -207, 209-217).

Dzieje imprez o charakterze teatralnym podczas Powstania Warszawskiego 1944 roku dokumentuje jeszcze m.in. Edward Krasiński „Z dziejów teatru żołnierskiego” („Pamiętnik Teatralny” 1998 z. 1-2, s. 14 – 17).

Bożena Frankowska

Leave a Reply