Przejdź do treści

Kochały za bardzo

Sinobrody z dramatu Dei Loher nie jest tyranem jak w baśni Charlesa Perraulta, który wodzi żonę na pokuszenie, ani opętanym zbrodnią mężczyzną mordującym kolejne partnerki. Tym razem to skromny sprzedawca damskich butów, który patrzy na świat z perspektywy żabiej, przymierzając swoim klientkom czółenka. To nie on, ale one żądają od niego miłości ponad miarę, wpychając w ramiona występku. Przeciętny, ani brzydki, ani ładny, zwyczajny, żaden Don Juan ani bogacz, staje się szafarzem miłości, a tak naprawdę życia i śmierci. Wcale nie grasuje w poszukiwaniu kolejnych ofiar, ale zostaje seryjnym mordercą niejako przez przypadek. To ofiary do niego lgną i czekają na wyrok. Pomysł dość perwersyjny i paradoksalny, który można interpretować na wiele sposobów, tak rozmaite budzi skojarzenia i związki z toposami kultury: owoc zakazany, freudyzm, wiktymizm, psychiczny masochizm, co kto woli.

W realizacji Marka Kality silną stroną okazała się plastyka. Tajemnicza scenografia, kostiumy i reżyseria światła Katarzyny Borkowskiej i projekcje Wojciecha Doroszuka budują klimat tego spektaklu. Uwagę przykuwa tajemnicze centrum – ni to fontanna, ni basen, ni studnia, po prostu jakaś obojętna kamienna bryła przyciągająca ofiary Sinobrodego, nim oddadzą się w jego ręce.

Interpretacyjny klucz podają również obrazy wyświetlane na horyzoncie, niekiedy wyglądające jak fraktale, których intensywne ciemne kolory zlewają się z postaciami kobiet, niejako wciąganymi w bezosobowe tło, w ten pejzaż dziwnych kształtów i barw, niwelujących wszystko i wszystkich. Te sugestywne i niejednoznaczne obrazy podkreślają niepewność, zmienność, kruchość istnienia, chwilowość rodzących się związków, których koniec zawsze jest taki sam. Miłość pociąga za sobą śmierć.

Sinobrodego gra Henryk Niebudek, obdarzony dość niskim, lekko zmatowiałym głosem, którego siła, ale też brzęcząca monotonia nadaje spektaklowi brzmienie natrętnej melodyjki zmierzchu. Jego ofiary różnią się od siebie temperamentami, wyglądem, wiekiem i głosem – wszystkie bardzo wyraziste, każda z jakąś skazą albo brakiem: niewidoma Ewa (Agnieszka Wosińska), samobójczyni Julia (Anna Gorajska), natarczywa Anna (Agnieszka Roszkowska), zaborcza kurtyzana Tanja (Małgorzata Rożniatowska), szukająca pociechy w alkoholu Krystyna (Małgorzata Niemirska), cierpiąca na bezsenność Judyta (Helena Norowicz). Wszystkie razem z Sinobrodym znikają z fatalistycznym uporem w tańcu śmierci. Bo kochały/li za bardzo.

Tomasz Miłkowski

[Poszerzona wersja recenzji zamieszczonej w „Przeglądzie”]

Leave a Reply