Przejdź do treści

Trzy spektakle

O trzech spektaklach 38. WST pisze Grażyna Korzeniowska:

Tegoroczne 38. Warszawskie Spotkania Teatralne nie porwały mnie repertuarem. Dlatego obejrzałam tylko trzy spektakle. Dwa z głównego nurtu czyli dla widowni dorosłej (wybrałam trzy, ale dostałam tylko dwie akredytacje): „Gdyby Pina nie paliła, to by żyła” i „Wesele” oraz „Burzę” według Szekspira dla dzieci z Małych Warszawskich Spotkań Teatralnych.

Ten ostatni spektakl zaintrygował mnie najbardziej, bo zadawałam sobie pytanie, jak uda się realizatorom z Wrocławskiego Teatru Lalek w ciągu godziny (tyle trwa inscenizacja) opowiedzieć dzieciom dramat Szekspira. Okazało się, że z powodzeniem. Mali widzowie oglądali „Burzę” jak urzeczeni.

Twórcy spektaklu (pomysł adaptacji, tekst, dramaturgia Elżbieta Chowaniec i Marek Zákostelecký, który jest także reżyserem i scenografem wrocławskiej „Burzy”) umiejscowili jego akcję w przestworzach kosmicznych. Prospero (Igor Kujawski) wraz ukochaną i jedyną córką Mirandą (Anna Makowska-Kowalczyk), władca i mag, wygnany ze swojej ojczyzny przez zdradzieckiego Antonia (Konrad Kujawski), mieszka na planecie dalekiej od Ziemi, gdzie żyje jej prawowity mieszkaniec przerażający Kaliban (Sławomir Przepiórka). Jest także Ariel (Grzegorz Mazoń), którego wygnany władca uczynił swoim sługą oraz robot Ewa (Grzegorz Borowski) bez ociągania wykonujący polecenia. Pewnego dnia na planecie rozbija się statek kosmiczny. Wśród rozbitków są… Antonio, sprawca poniewierki Prospero i Mirandy, a także Alonso (Marek Koziarczyk) jego przyjaciel z synem Ferdynandem (Radosław Kasiukiewicz). Wygnany władca zawiązuje intrygę, w wyniku której młodzi zakochują się w sobie. Ta miłość połączy Mirandę i Ferdynanda na dobre i na złe, pojedna zwaśnionych, doprowadzi do powrotu Prospera do ojczyzny i na tron.

Burzę” Chowaniec i Zákostelecký`ego kończą słowa Prospera: „Wybaczaj, a będziesz wolny!” Wolny od gniewu, nienawiści, chęci zemsty – słowem – złych uczuć. Czy dzieci odebrały to przesłanie, czy go zrozumiały? Tu pewnie powinny wkroczyć z objaśnieniami panie nauczycielki.

Niemniej powstała ładna bajka o sile miłości (niepozbawiona żartobliwego tonu – np. w jednej ze scen Fernando, przerzuca kłody z lekkością piórek w imię miłości do Mirandy, będąc ilustracją prawdziwości porzekadła, że miłość może góry przenosić), o wybaczaniu, o dotrzymywaniu słowa – Prospero obiecuje Arielowi, że zwróci mu wolność, gdy ten wypełni powierzone mu zadania – i tak się dzieje.

W scenografii – wyrazistej, prostej i funkcjonalnej, w której ruchome elementy spełniają wielorakie funkcje – użyto także efektów filmowych dla podkreślenia niezwykłości miejsca rozgrywanej historii oraz magicznych umiejętności Prospero.

Kostiumy postaci „Burzy” zawiązują do popularnych baśni, komiksów i filmów, są porozumiewawczym zmrużeniem oka w stronę młodego widza zaznajomionego z bohaterami współczesnych mass mediów. Ariel nosi czerwony trykot z wyszytym emblematem A na piersi i czarną pelerynę na plecach, przypominający strój Supermana; Kaliban – jawi się jak skrzyżowanie dinozaura z wielkim jaszczurem (świetny kostium!) zaś kosmiczne skafandry rozbitków przybyłych z Ziemi przywodzą na myśl kostium Cynowego Drwala z filmowej bajki „Czarnoksiężnik z krainy Oz”.

Krótko mówiąc, powstało ciekawe, zabawne i pouczające przedstawienie i dla dzieci, i… dla dorosłych.

Wrocławski Teatr Lalek

Burza według Williama Shakesperare`a

Przekład Piotr Kamiński
Pomysł adaptacji Elżbieta Chowaniec i Marek Zákostelecký
Tekst adaptacji i dramaturgia Elżbieta Chowaniec
Reżyseria i scenografia Marek Zákostelecký
*

Lepiej nie palić…

Gdyby Pina nie paliła, to by żyła. Fakt. Pina Bausch zmarła nagle. Miała 69 lat. Kilka dni wcześniej zdiagnozowano u niej raka. Zatrzymano ją w szpitalu, dlatego jej Tantztheater Wuppertal Pina Bausch z Wuppertalu w 2009 roku przyjechał do Polski na wrocławski festiwal „Świat miejscem prawdy” bez niej. Bez niej też Wim Wenders zdecydował się zrealizować film, którego miała być bohaterką i który miała wraz z niemieckim reżyserem współtworzyć. Pełnometrażowy dokument Wendersa „Pina” porusza intensywnością obrazu zarówno od strony wizualnej – zrealizowany w 3D – jak i sposobem narracji. Reżyser zbudował go z obszernych fragmentów spektakli Bausch. Najważniejsze jest to, co Pina i jej zespół mówią ze sceny tańcem, ekspresją ciała, ruchem, bo ciało nie kłamie, dlatego najlepiej oddaje prawdę o człowieku – tak podobno twierdziła Bausch, co wielokroć cytowali autorzy artykułów pisanych tuż po jej śmierci. Ale rzeczywiście żadne słowo – mimo iż ono też jest obecne w filmie Wendersa – nie zastąpi intensywności wymowy tanecznych opowieści w wykonaniu niemieckiego zespołu.

Bausch – choreografka – przez niemal 40 lat budowała swój Tantztheater w operze w Wuppertalu. Wypracowała niepowtarzalny sposób scenicznej ekspresji, odrzucając zasady klasycznego tańca. Ważne było nie jak, ale co…

W spektaklach Bausch łączyła żywioł ludzki z żywiołami przyrody – ziemi, wody, roślin. Jej artyści tańczyli na scenie zasypanej ziemią, liśćmi, wśród kwiatów, w wodzie. Połączenie to pokazywało człowieka nie jako pana świata, ale jako jeden z jego elementów, związanego z nim biologicznie, a zarazem symbolizowało odwieczne uwikłanie uczuciowe, odwieczną walkę żywiołów jakimi są kobieta i mężczyzna i ich odwieczne namiętności – miłość, nienawiść, zazdrość, gniew, bezradność, rozpacz, bunt…

Każdy spektakl Bausch był arcydziełem sztuki. Każdym spektaklem łamała taneczne konwencje, własnym językiem na własnych zasadach opowiadała własne historie.

Twórcze rozedrganie, wieczny twórczy niepokój spalała niesłychaną ilością papierosów.

Gdyby Pina nie paliła, to by żyła”, pod takim tytułem Cezary Tomaszewski wyreżyserował spektakl (scenariusz Aldona Kopkiewicz) na scenie Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu (premiera 17 maja 2017 r.). A teraz stołeczna publiczność mogła go oglądać na 38. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych.

Pod kiczowatym neonem – czerwone serce przebite papierosem z kilkoma obłoczkami dymu – zespół tancerzy płci obojga, różnego wieku i tuszy w trakcie choreograficznego repetytorium zmaga się z papierosowym nałogiem… Papieros, palenie, odzwyczajanie się od tytoniu, cierpienie na pokładzie samolotu podczas wielogodzinnego lotu, gdy nie można zapalić, dominuje w inscenizacji Tomaszewskiego.

Wspomnienie o wielkiej choreografce nie ma nic z żałobnego lamentu, z jakim zwykło się wspominać zmarłych. Składa się z choreograficzno-żartobliwych scenek z zabawnymi dialogami i monologami, ale jak z takimi składankami bywa czasem jest zabawnie, a czasem mniej.

Na pewno zachwyca etiuda taneczna – jedna z najlepszych w tej inscenizacji – w której członkowie zespołu przekazują sobie z ust do ust papierosa.

Pod lekką formą autorzy przemycają też gorzkie, chociaż dość oczywiste prawdy, m.in.: że pogrzeby – szczególnie znanych osób – są często okazją do lansowania się przybyłych na nie jeszcze żyjących; że odejście wybitnego twórcy, silnej artystycznej osobowości prędzej z czasem doprowadza do rozpadu stworzonego przez niego zespołu; że ciężka praca nie zawsze przynosi sukces…

Wałbrzyska inscenizacja jest przewrotną kpiną z nałogu, a zarazem swoistym „papierosowym” hołdem dla Piny Bausch.

Ze spektaklu „Gdyby Pina nie paliła, to by żyła” wychodzi się w dobrym nastroju, czując jednak, że trochę nadmiernie spowił je dym papierosowy i kilka scenicznych grepsów za dużo… Dobrze, że Wim Wenders zrealizował film „Pina”...

Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu

Gdyby Pina nie paliła, to by żyła

Scenariusz Aldona Kopkiewicz

Reżyseria i choreografia Cezary Tomaszewski

*

Podłe maski

Już od 117 lat Polacy przeglądają się w „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego. Najnowsze w reżyserii i adaptacji Jana Klaty zrealizowane z zespołem Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie (premiera 12 maja 2017 r.) rozgrywa się pod stojącym na środku sceny pniem drzewa, na którym wisi kapliczka – pusta. Bez bożej figury (!). Na czterech wysokich postumentach-rusztowaniach, osłoniętych czarnymi plastikowymi płachtami, górują mężczyźni z nagimi torsami, trupiobladymi twarzami, to muzycy z zespołu Furia. Ich „piekielna” muzyka, charkotliwy śpiew niejednokrotnie zagłuszy rozmowy weselnych gości, wprawi w transowy, obłędny taniec, w którym weselnicy stają się niczym mechaniczne lalki, marionety połączone tylko rytmem, lecz każdy z osobna zanurzony jest w sobie, we własnych myślach, we własnych imaginacjach. I tak będzie przez cały spektakl. Rozmowy, flirty, zwierzenia, wyznania nie łączą, są – jak to bywa na takich spotkaniach – przypadkowe, nic nieznaczące, lub znaczące niewiele, chociaż pada – wydawałoby się – wiele ważnych słów. Im dalej w weselną noc, tym bardziej spowite oparami wypitej wódki.

To co powinno połączyć – wspólny czyn, wspólna troska – nie połączy. Wymownie pokazują to sceny z widmami. Każdy ma inne doświadczenia, co innego go dotyka, boli, ma inne porachunki z własną przeszłością, z własnym sumieniem, inne wyobrażenie o wspólnocie. Nie sprosta zadaniu nawet Gospodarz (świetna rola Juliusza Chrząstowskiego), wydający się najbardziej pozbieranym z całego towarzystwa, najbardziej zrównoważony, w dodatku namaszczony na przywódcę.

Nawoływania do nasłuchiwania wezwania do czynu, do czujności zagłuszy piekielna muzyka czterech bladolicych kariatyd.

W finale goście wesela nie zatańczą chocholego tańca. Już nawet do tego nie są zdolni. Spektakl kończy monolog Jaśka, tę rolę graną przez młodego aktora (Krystian Durman) przejmuje Andrzej Kozak, nestor aktorstwa. Po jego słowach zapada ciemność… Kolejnemu pokoleniu znów coś wymknęło się z rąk?

Wesele” prezentowane na tegorocznych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych odbywało się przy echach niedawnego marszu wolności i manifestacji wsparcia dla protestu niepełnosprawnych… Tym bardziej wymowny stawał się monolog, który Gospodarz wygłaszał zwracając się bezpośrednio do publiczności Spotkań: „Wy a wy – co wy jesteście:/wy się wynudzicie w mieście,/ to wam się do wsi zachciało;/tam wam mało, tu wam mało, a ot, co z nas pozostało:/lalki, szopka, podłe maski,/farbowany fałsz, obrazki; (…)”. Niech nam się nie zdaje, że siedząc na widowni, nie jesteśmy tymi ze sceny, że to nie o nas. O nas.

W „Weselu” Jan Klata – nie po raz pierwszy zresztą w swoich inscenizacjach – obnaża polskie narodowe mity, narodową tromtadrację wykreowaną „ku pokrzepieniu serc”.

Czy nadzieję odmiany można upatrywać w kolejnym nienarodzonym jeszcze pokoleniu, które pod sercem nosi Panna Młoda – w spektaklu Klaty jest w zaawansowanej ciąży. To na jej brzuchu kładzie rękę Poeta, odpowiadając na jej pytanie: „A kaz tyz ta Polska?”.

Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Wesele wg Stanisława Wyspiańskiego

Reżyseria i adaptacja Jan Klata

Kostiumy i reżyseria światła: Justyna Łagowska

Choreografia Maćko Prusak

Muzyka FURIA

*

Grażyna Korzeniowska

[Na zdj.: Konrad Kujawski, Marek Koziarczyk, Sławomir Przepiórka w spektajklu „Birza” WTL, fot. Anna Cerelczak]

Leave a Reply