Przejdź do treści

Post scriptum. Teatr na miarę czasu

Jagoda Opalińska wraca do Listów z Rosji Wawrzyńca Kostrzewskiego w Teatrze TV:

Nareszcie! Wrócił pełnokrwisty teatr telewizji. Ba, uzyskał laury na tegorocznym festiwalu „Dwa Teatry”. W inscenizacji Listów z Rosji (reżyseria, adaptacja Wawrzyniec Kostrzewski) jest bowiem i emocjonalny rozmach, i formalny rygor. A jednocześnie tak soczystą teatralność wciąż dopełnia wartki, nowatorski komentarz. Kostrzewski znowu (niedawny sukces warszawskiej Wizyty starszej pani) udowodnił, że projektuje osobiste, niezwykle wysmakowane sceniczne obrazy opierając się o autentyczny, intelektualny dyskurs. Notabene akurat przy okazji tego spektaklu krąg odniesień był wyjątkowo złożony.

Pierwszy głos należy się Markizowi de Custine. Estetyzujący i wątpiący na przemian Francuz zostawia romantyczny Paryż, by przez trzy miesiące rozpoznawać tête à tête rosyjskiego molocha. Podróż życia wieńczy dzieło życia. Czterotomowy zbiór Listów – La Russie en 1839 – ukazuje się w 1843 roku.

Magia tematu oraz literacki nerw przyniosły książce rozgłos i kolejne edycje. Mimo że historycy nieraz wytykali autorowi błędy, ale czytelników wciąż fascynował profetyczny ton Custinowskiej opowieści. I właśnie takie memento odbija się tragicznym akordem w zapiskach Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (Dziennik pisany nocą). Ostatnio zaś Listy znalazły się na planie Teatru TV.

Scenariuszowi groził zarówno romantyczny werbalizm, jak i doraźna aluzja. Tymczasem reżyser skonstruował przekaz zwarty i precyzyjny. Przekaz, który nie puszcza oka do publiczności, lecz stawia widza w oku cyklonu. Akcja rozgrywa się między jawą a snem. Obyczajowy szczegół sięga perspektyw historiozofii. Realistyczne cytaty otacza metafora. I właśnie w takich, jawnie teatralizowanych przestrzeniach działa Astolphe Piotra Adamczyka. Świetnie uszyta rola. Niesie ją dystans światowca. Stąd wywodzi się cykl zadziwionych spojrzeń, oszczędnych półuśmiechów. Dopiero kiedy salonowy gorset pęka, widać w oczach Markiza strach i sprzeciw. Twarz pod presją lęku odsłania się zwłaszcza w rozmowie Astolphe – Francuski Przyjaciel (Andrzej Mastalerz). Ciężar prawdy również dzięki wyostrzonemu aktorstwu Mastalerza nabiera mocy tragicznej diagnozy. Ruch ogranicza się do wepchnięcia de Cuistne’a za kratę kibitki. Niby tylko moment, a przecież mocno akcentowane w tym dialogu słowa – klucze (m.in. prawda – fałsz; tyran – niewolnik) determinują wszystkie późniejsze zachowania Astolphe’a. Wszechobecny strach będzie odtąd wskazywał kolejne etapy podróży.

Labirynt więzienny w twierdzy Schlüsselburg (świetna praca operatora – W. Suleżycki i ciekawa synteza scenograficzna – A. Suskiewicz, A. Przybył) nie zostawia cienia nadziei. Podobnie jak krążące wokół Markiza relacje z jednostkowych aktów bezprawia. Zwarte, groźne, sięgające trzewi trzymają w napięciu i dzięki znakomitemu aktorstwu (m.in. Anna Grycewicz, Ewa Telega, Grzegorz Małecki) uwierzytelniają zbrodnicze procedury władzy. Ale też wśród zalewu bezprawia wyróżnia się głos szczególny, uformowany jako pełen ekspresji fresk (Olga Szarzyńska – Księżna Trubecka). Dochodzi stąd krzyk mordowanego czasu, zapis sponiewieranej godności, która pomimo zbrodni ocalała. Koronkowa aktorska robota. Brawo!

Tędy więc – przez gęstwiny zadziwień i lęków – wiedzie trasa podróży. Niosą Markiza wspaniałe, muzyczne obrazy (choreografia J. Stanek, muz. P. Łabonarski). Sceny rodem z danse macabre przenikają kadry z Balu u Senatora, gdzie plastycznie zaznacza się udział młodzieży z Akademii Teatralnej. Doświadczając koszmarów na jawie i we śnie Astolphe zbliża się do wnętrza imperium zła. Tę przestrzeń wypełniają dialogi, a właściwie dwu-monologi carskiej pary: Adam Ferency – Halina Łabonarska.

On. Ciężki, stary lew, który już nie musi się prężyć. Doskonale wie, iż wystarczy rzut oka, lekki grymas, by poddani sami sobie podrzynali gardła. Ona. Psychodeliczny wizerunek kobiety – widma. Ofiara i jednocześnie heroina zbrodniczego systemu. Piekielny duet. Groteska sięga horroru. Horror odsłania tragedię. Tak potrafią operować mimiką, pauzami, zawieszonym słowem i gestem tylko najwięksi wirtuozi sceny.

Piękny, mądry teatr. Głęboki, a nie doraźny. Precyzyjny wobec stawianych diagnoz. Śmiały wobec scenicznych wyzwań. Otwarty wobec aktorskich projekcji. Teatr, dla którego naprawdę warto być widzem.

Jagoda Opalińska

Leave a Reply