Przejdź do treści

Z fotela Maciejewskiego: SZUMY ZLEPY CIĄGI

ZŁA MATKA w reżyserii Karoliny Porcari Teatrze TrzyRzecze:

Nie taka zła. Matka w sztuce Krzysztofa Szekalskiego nie pretenduje do nadzwyczajności. Mogłaby być damą, chodzić do salonu pielęgnacji paznokci, wklejać foty na insta po wdzięcznej przeróbce w wygodnym filtrze, albo chociaż trwonić czas na klikaniu. Ale nie jest damą, nie chodzi do salonu, nie wkleja i nie klika. Bo jest matką. Bo mieszka w Polsce. Bo matka w Polsce ma obowiązek Matki Polki. Chleb, sól, różaniec i pampersy. Inna matka tutaj nie przejdzie. Będzie zła. Zła matka.

Ciekawa aktorka, Karolina Porcari, tutaj również jako reżyserka przedstawienia, nie musi wcale tłumaczyć się z autobiograficznego rysu tej sztuki. Widzom to nie jest do niczego potrzebne. Na scenie widzimy dwie kobiety (tę drugą gra świetna Małgorzata Bogdańska), dwie matki, dwie dziewczyny, którym bardzo zależy na tym, żeby czasami wyszeptać, a często wykrzyczeć odrębność i niezgodę na to, żeby schemat zdominował myślenie. Nie ma jednej matki ani jednej kobiety. Nie zawłaszczyła jej „dobra zmiana” ani radykalny feminizm. W sztuce Szekalskiego zła matka jest córką, siostrą, kuzynką innej „złej”. Pojęcie zła staje się synonimem tego, co przetrącone, kanciaste, niedopasowane. Portretem prawdziwym, bez retuszu z Instagrama. Takie jesteśmy, tak mówimy, tak czujemy. Nie wrzucicie nas do jednego worka. Nie ubierzecie w jednakowy uniform. To się nie uda.

Mały, działający na obrzeżach teatralnego życia stolicy Teatr TrzyRzecze to miejsce, które zdecydowanie warto poznać. To nie przypadek, że na moim spektaklu „Złej matki” (a wcale to nie była premiera), spotkałem wielu znanych aktorów, pisarzy, krytyków. Plotki jak widać szybko się rozchodzą, a „Zła matka” na pewno jest spektaklem, który warto i trzeba zobaczyć. W skromności, wręcz ascezie przedstawienia kryje się jego siła. Liczy się tekst i aktorska dyscyplina. Porcari i Bogdańska raz to odrabiają solówki, żeby następnie wejść ze sobą w dialog, rozkrzyczeć się i wyciszyć, coś ważnego nam przekazać i jeszcze więcej zostawić w niedomówieniu. Nie ma praktycznie żadnej scenografii, wyszukanych kostiumów, są tylko aktorki i świat który chcą nam opowiedzieć. Co bardzo istotne, ów świat ma własną przestrzeń dźwiękową. Fonosferę. Uważam, że wstrzemięźliwa, ale jakże mocno wybrzmiewająca partytura Daniela Pigońskiego to bodaj najlepsza muzyka w teatrze, jaką słyszałem w tym sezonie. Nie ma jej w spektaklu wiele, ale jest arcyważna. Chodzi o dźwięk. A dźwięk opowiada historie, na styku przestrzeni aktorskiej i dźwiękowej spotyka się teatr i publicystyka, opowieść o tęsknocie i o rodzinie, o kobiecie szepcącej, mówiącej, artykułującej miłość i nienawiść. Szumy, zlepy, ciągi. Wszystko jest muzyką. Zła matka. I bardzo dobry spektakl.

Łukasz Maciejewski

Leave a Reply