Przejdź do treści

Słowo jest powitaniem, kluczem, otwarciem…

Czwarta edycja lubelskich Prezentacji Form Muzyczno-Teatralnych  „Dźwięki Słów”, Dzień pierwszy ocenia Anna Rzepa-Wertmann: Słowa – Klucze, mieszanie się Kultur w tyglu miejsc i serc. Wszystko przefiltrowane przez zmysły rozradowanej krytyczki.

Cudna kameralna gawęda; niech żałują ci, co się nie wybrali!

Lubię Jej styl, naprawdę go cenię. Ciepły, pogodny, kameralny, pełen empatii i spokoju, przy tym puszczający oko do słuchacza:

„Wskazuję Ci ścieżkę, może nią podążysz… Wiem jedno: kiedy to zrobisz, nie pożałujesz!”

Zaczynając w czwartkowe popołudnie 8 czerwca gawędę „Lubelskie początki wielkich karier” pani Teresa Drozda zastanawiała się czy przypadkiem „nie wiezie drzewa do lasu”.

Droga Pani Redaktor: ani trochę, ni na moment! Czas spędzony kameralnie (było nas tam osób naście, rześkie popołudnie, nastrój cudnie pogodny) był wspaniałą lekcją historii własnego miasta.

Przy tym z jakiego cudnego powodu: staruszek Lublin liczy sobie 700 lat, choć trzeba mu przyznać, trzyma się całkiem nieźle!

Wróćmy jednak do naszych Koźląt… Bowiem lipiec 1944 to nie tylko Wyzwoliciele, PKWN i cała reszta poważnej Pani Historii. Miast tego przede wszystkim pierwsza polska powojenna radiostacja – „Pszczółka”, zalążek przyszłej regionalnej rozgłośni Polskiego Radia.

Nazwa – w zależności od strony interpretującej – oznaczała albo moc nadawczą owej stacji („słabiutka i cichutka jak pszczółka”, mówili jej polscy użytkownicy), albo jej agresywną w stosunku do propagandy niemieckiej funkcję („żądli jak pszczółka”, przekonywali jej radzieccy pomysłodawcy). Pierwszym spikerem czytającym program z wagonowego studia był Tadeusz Chabros, a jego antenowym debiutem- odczyt Manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Zadanie zorganizowania radia w dopiero co wyzwolonym Lublinie, gdzie nie było faktycznie możliwości ani nadawczych, ani odbiorczych, zostało powierzone Wilhelmowi Billigowi*.

Jakoś tak w sierpniu 1944 młoda tancerka baletowa i początkująca satyryczka Stefania Grodzieńska (żona świetnego młodego pisarza i humorysty Jerzego Jurandota) znalazła w podwarszawskiej wsi Gazetę Lubelską, a w niej wiersz ich przyjaciela (o zgrozo zupełnie już dzisiaj zapomnianego!) pisarza i poety Janusza Minkiewicza. Tym tropem podążając, ruszyła w drogę do rzeczonego Lublina na piechotę, w okołofrontowej zadymie i kurzawie. Dobrnęła (określenie dotarła byłoby zbyt wielkim kolokwializmem; co jak co , ale Stefania Grodzieńska miała nieogarniony talent i wielkie „Szczęście” do życiowych okoliczności na granicy tragi-komizmu i czarnego humoru!), odnalazła, stanęła do konkursu na spikerkę („mają już spikera, Tadeusza Chabrosa – ale winna być para, pędź, spróbuj…”), wygrała. Zaczęła się „lubelska pora życia” Stefanii z Grodzieńskich Jurandot…

Do osób, które z wielkim poświęceniem zaangażowały się w tworzenia Polskiego Radia, należy dołączyć także: Zbigniewa Lutogniewskiego, Joannę Poraską, Stefana Rachonia, Igora Sikiryckiego. Przy tworzeniu poszczególnych audycji współpracowali m.in. Mieczysław Fogg, Mieczysław Jastrun, Kazimierz Andrzej Jaworski, Anna Kamieńska, Stanisław Jerzy Lec, Zygmunt Mikulski, Leon Pasternak, Julian Przyboś, Jerzy Putrament, Artur Sandauer, Jan Sztaudynger, Adam Ważyk, Mira Zimińska. Byli to ludzie związani z radiem przedwojennym, ludzie kultury i sztuki, nierzadko żołnierze, których wyzwolenie zastało w Lublinie. Z kilku osób, które naprędce organizowały „Pszczółkę”, zrobiła się na początku 1945 roku grupa ponad 200 pracowników! Mimo iż ich praca była symbolicznie wynagradzana tzw. zaliczkami na pobory (ok. 300 zł) i odbywała się w prymitywnych warunkach, wszyscy „radiowcy” podchodzili do niej z powagą i entuzjazmem”*.

Czas powojenny to też początek działania w Lublinie Teatru I Armii Wojska Polskiego pod kierownictwem Władysława Krasnowieckiego* (urzędował w Domu Żołnierza im. Józefa Piłsudskiego przy ul. Żwirki i Wigury*). Pierwsze premiery? „Śluby Panieńskie” Aleksandra Fredry w reżyserii Władysława Krasnowieckiego (29 lipca 1944), „Moralność Pani Dulskiej” (12 sierpnia) w reżyserii Ireny Ładosiówny.

29 listopada 1944 roku odbyła się premiera „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, przygotowanego przez połączone siły obu zespołów. Reżyserował Jacek Woszczerowicz, grali m.in.: Jan Kreczmar, Jan Świderski, Ryszarda Hanin i sam Woszczerowicz. Po tych pierwszych miesiącach odbudowy, kiedy w Lublinie pojawiła się ocalała z wojennej zawieruchy elita teatralna (gośćmi zespołu byli m.in. Stefan Jaracz, Juliusz Osterwa, Aleksander Zelwerowicz)”*.

Teatr, ochrzczony imieniem Juliusza Osterwy, przeprowadził się do odbudowanego powoli gmachu u zbiegu ulic Narutowicza i Pstrowskiego (jakaż cudowna ironia rzeczywistości: presanacyjny zamordowany prezydent róg w róg z pierwszym polskim stachanowcem!). Na owej scenie gościli między innymi: Józef Kondrat, Marian Rułka, tutaj zaczynał przystojny młodzian Stanisław Mikulski, wkrótce z Łodzi przybyli Jan i Halina Machulscy.

W latach 1945 – 50 Eleonora Frenkiel Ossowska wespół z Władysławem Krasnowieckim założyli Lubelską Szkołę Dramatyczną. Wychowankami owej bardzo zacnej Uczelni byli: Stanisław Olejarnik, Mieczysław Czechowicz, Wiesław Michnikowski…

„Rodzynki i migdały” w postaci fragmentów niezapomnianego radiowego „Podwieczorku przy mikrofonie” były istną dźwiękową frajdą dla naszej kilkunastoosobowej gromadki – a zaiste było czego słuchać i czym się rozkoszować; kto przegapił, niech szczerze żałuje, następna okazja w sobotę!

ANASHIM, czyli Ludzie utkani z Rytmu, Pasji, Emocji i Dźwięku.

Zapowiadając „Dźwięki Słów”, już Wam opowiadałam o ANASHIM i płycie „Sekretny ogród”; nawet dość sporo. Nie dziwcie się wiec, że nawet tak późna godzina, jak 22.30 nie była w stanie odwieść mnie od przeżycia tego projektu na żywo. Że niby wczesnoczerwcowa noc zimna? Żaden kłopot, jeśli w perspektywie dźwięki sefardyjskie, jewish swing czy folklor żydowski choćby z Podbeskidzia. Przy takim ładunku energii, pasji i żywiołu dźwięki są jak makagigi z cynamonem i imbirem, kładzione plastrami na stęsknione serca, dusze i uszy: koi, rozgrzewa, leczy.

Słuchając nagrań (choćby z kanału Anashim w serwisie SoundCloud), byłam pewna, że prym wiedzie Marta Gzowska – Sawicka. Owa kobieta, prócz niecodziennej urody, ma pięciooktawowy (jak nie lepiej!) głos, skalę i vibrato piękności i mocy barokowych organów, ekspresję i żywiołowość porównywalną z małym tornadem.

Zasadniczo każdy z utworów z „Sekretnego ogrodu”, który czwartkową nocą 8 czerwca Anashim wykonali na plenerowej scenie w Wirydarzu lubelskiego Centrum Kultury nie był zaśpiewany. Trafniej należałoby określić, iż został zamieniony w maleńkie scenki rodzajowe, historie opowiedziane śpiewem i tańcem, okruchy minionego świata namalowane dźwiękami na kanwach ludzkich uszu, serc, dusz farbkami wrażliwości i empatii. Marta Sawicka, śpiewając staje się każdym i wszystkim, a ty Widzu siedzisz zahipnotyzowany (jak kobra przez fakira!), prze-szczęśliwy i uradowany.

Cały ten barwny dźwiękowo-muzyczny kram się przed Tobą otwiera: bierz, wybieraj, przebieraj, smakuj, poznawaj…! Jest onieśmieloną wstydliwą Havele uwodzoną przez Młodzieńca. Wściekłą Rabini okładają biednego Męża kuszonego ku zdradzie listem znaczonym trzema gorącymi łzami. Kochanką, która kocha zbyt mocno, by móc wyplątać się z zatracającego ją uczucia. Kataryniarzem na rogu ulicy, mądrym gorzką życiową wiedzą, choć po części szczęśliwym ze swego Losu.

Ten, kto raz zobaczył i usłyszał na żywo w jej wykonaniu żydowską pieśń odprowadzającą Oblubieńców do łożnicy – Avrix mi galanica” („Otwórz Kochana”) – z pewnością nigdy takiego koncertu nie zapomni! Ale, ale…

Kobiecy Głos jest tu Struną, ale jednak będę się upierać, iż rytm i ekspresję to tutaj nadaje przede wszystkim iście szalonodiabelski smyczek Krzysztofa Maciejewskiego. Oświadczam otwarcie, iż na to, by opisać jego doskonałość i perfekcję wiolinistyczną w dziedzinie muzyki żydowskiej, w polszczyźnie słów brak lubo ja tego nie potrafię.

Marcin Żupański ze swoimi saksofonami ani trochę nie ustępował pola. Istny miód na moje uszy, zwłaszcza w „Nayer sher” lub „Ikh hob dikh zufiel lieb”, o moim ukochanym „Bei mir bist du sheyn” tylko westchnę z tęsknotą…!

Takiej gry się nie opisuje, takich dźwięków się słucha – najlepiej w plenerze – i się przeżywa każdym atomem samego siebie!

Wow, co to była za uczta dźwiękowa – dla takich koncertów się żyje, a nawet czasem marznie.

Anna Rzepa-Wertmann

*http://teatrnn.pl/leksykon/node/322/radio_w_lublinie_1944–1945_–_„pszczółka”

** tamże

*http://teatrnn.pl/leksykon/node/353/teatr_im_juliusza_osterwy_w_lublinie_–_historia_instytucji#5

*http://teatrnn.pl/leksykon/node/1896/ulica_f_żwirki_i_s_wigury_w_lublinie_–_historia_ulicy

*http://teatrnn.pl/leksykon/node/353/teatr_im_juliusza_osterwy_w_lublinie_–_historia_instytucji#5

Leave a Reply